Artykuły

Kronika podróży donikąd

"Szalona lokomotywa" w reż. Michała Zadary w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

O spektaklu Zadary zrobiło się głośno już przed premierą. Przede wszystkim dlatego, że według zapowiedzi jednym z głównych bohaterów widowiska miał być pociąg. Wsparcie PESY w produkcji przedstawienia podgrzało wyobraźnię co niecierpliwszych widzów. W historii teatru na scenie pojawiały się różnego rodzaju pojazdy - od skutera (słynna "Balladyna" Hanuszkiewicza) po motocykle żużlowe (Szwoleżerowie). Myślę, że byłby to temat warty na napisanie całej książki. "Szalona lokomotywa" nie przysłuży się jej jednak szczególnie, bo zapowiedzi okazały się po prostu świetnym chwytem marketingowym. Ale były jednocześnie puszczeniem oka w stronę odbiorców.

Tego mrugania jest zresztą w przedstawieniu sporo. Zadarze udało się znaleźć własny klucz do Witkacego. Jego eksperymentalny styl wpasowuje się w poetykę dramatu, który jest przecież sztuką nieukończoną. Reżyser rozbudował oryginalny tekst, zmieniając jednak znacząco epilog. Głównym bohaterem widowiska stają się natomiast nie odhumanizowane postacie i ich gorące dysputy. Znaczącą rolę odgrywa tutaj przestrzeń. Scenografia nie jest polem do dowolnego działania aktorów, to oni muszą się do niej dostosować. Po prawej stronie stoi pulpit maszynisty Tengiera. W przeciwległym kącie znajdują się stojące na podwyższeniu dwa pianinka. Uwagę przykuwają też trzy ekrany, które przymocowane są do bocznych skrzydeł i centrum sceny. Na proscenium można z kolei zobaczyć wgłębienie w kształcie sporego basenu. Jego wnętrze pozostanie przez jakiś czas ukryte. Ale to właśnie w nim znajduje się tytułowa lokomotywa - mały elektryczny pociąg z dwoma wagonami.

Istotnym dopełnieniem tej przestrzeni są kamery. Jedna z nich jest doczepiona do kolejki, a obraz z niej pokazuje się na centralnym monitorze. Obiektyw drugiej pada na pulpit, obejmując jednocześnie wspomniany już środkowy ekran. Transmisja z drugiego aparatu pojawia się na lewym płótnie. Takie rozwiązanie nie tylko ,,powiela" oglądaną rzeczywistość. Spektakl Zadary ma bowiem kilka poziomów. Z jednej strony, jak przystało na teatr postdramatyczny, igra z pojęciem fikcji scenicznej. Obraz na bocznym ekranie pokazuje ,,właściwą" akcję w pomieszczeniu maszynisty. W tle widać przesuwający się krajobraz (kolejka jeździ w kółko niczym ruchomy prospekt). Na tym poziomie rozgrywa się zatem pewna historia. Jeśli jednak odjąć przekaz z monitorów, pozostaje nam teatr odarty z wszelkiej iluzji. Nie ma żadnej lokomotywy, jeśli nie liczyć zabawki na plastikowych szynach. Aktorzy skaczą zaś z jednego końca sceny na drugą, nieograniczeni przez żadne uwarunkowania fizyczne (jak wnętrze pociągu).

Zadara idzie jednak o krok dalej. Robi to w duchu samego Witkacego. Czego by bowiem nie powiedzieć o tekstach ,,wariata z Krupówek", to jednak warstwa formalna zawsze kryła za sobą bolesne spostrzeżenia na temat rzeczywistości. Twórcy przebijają się przez mur języka i wyobraźni Witkiewicza. Tengier (Mateusz Łasowski) i Mikołaj (Maciej Pesta) snują plany przygotowania wielkiej katastrofy, która zaszokowałaby zepsuty świat. Ich zaaferowanie nie kryje wcale żadnego idealizmu. Pęd do autodestrukcji ma za swoją podstawę jedynie wewnętrzną pustkę. Czy to jest powód, dla którego Zadara uciekł od wprowadzenia na scenę prawdziwego pociągu? Czy nie chce po prostu powiedzieć, że tytułową ,,szaloną lokomotywą" nie są sami ludzie? Technicyzacja świata objawia się tutaj w zmechanizowaniu tak myślenia, jak i działania. Nawet jeśli aktorzy krzyczą, biegają, bądź skaczą - są to ruchy wykonywane mechanicznie, zgodnie z regułą aktorstwa brechtowskiego, zdystansowanego. Sztucznie wyglądają nawet akty przemocy, ze związaniem i biciem kluczem włącznie. Wystarczy zresztą przeczytać dramat Witkacego, by mieć pojęcie o sposobie przedstawienia ludzkich jednostek.

Zadara działa także przez zaskoczenie. Część widzów może długo zastanawiać się, skąd pojawia się obraz na środkowym ekranie. Proscenium zostaje w końcu odsłonięte, a obiektyw kamerki pada na samą publiczność. Kilka innych aparatów daje ogląd samego pociągu. Można powiedzieć, że sceniczna maszyneria działa niczym zazębiające się o siebie elementy silnika - każdy z nich ma wpływ na działanie całości. Tak jak muzyka, która przypomina soundtrack z filmowego "Nienasycenia". Jest jednak zdecydowanie bardziej agresywna. Dwie taperki nie tylko grają na klawiszach, ale uderzają w pudła swoich instrumentów. Dochodzi tym samym do stopniowania napięcia.

Celem Zadary nie jest jednak stworzenie suspensu. Wprost przeciwnie - rozbija go i nie doprowadza do rozwinięcia regularnej akcji. Finałowe rozpad składu zostaje rozciągnięty na ciąg pojedynczych kadrów. Na jeden z nich składa się ciąg ,,arii". Aktorzy melorecytują tekst Witkiewicza, przeciągając niektóre głoski na operową modłę. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Witkacy był prekursorem parodii filmu sensacyjnego. Minna (Magdalena Łaska) zakochuje się z miejsca w Mikołaju. Sytuacja porwania pociągu przez maszynistę może przywodzić na myśl film Speed. Erne (Małgorzata Witkowska) zostaje związana i torturowana niczym bohaterowie kolejnych części "Piły". Wyśmianie scen zbiorowych ma miejsce, gdy wbiegają pasażerowie-statyści: policjanci, pracownicy biurowi, itd. Mikołaj ma rewolwer, którym do wszystkich celuje. Patetyczne wyznania miłości aktorzy wypowiadają z zamierzonym przejaskrawieniem. To nawarstwienie środków wyrazu okazuje się w końcu męczące i zbyt wydłużone.

Reżyser bierze z epilogu jedynie kilka kwestii. Spektakl kończy się projekcją filmową z rozbitego pociągu. Do tej sekwencji wykorzystano stary, zniszczony wagon IC. Świetna praca operatora pokazuje zakrwawione ściany, zbite szyby, wreszcie uwięzionych pasażerów. Ten akcent jest zaskakująco realistyczny. Teatr nie przekazał nam prawdy, może da ją nam film? - pyta Zadara. I zaraz odpowiada na to pytanie negatywnie. Bo i w tych realiach pojawiają się rysy. Umierający Tengier ucieka nagle z przedziału. Tajniak (Jakub Ulewicz) do złudzenia przypomina agenta Smitha z "Matrixa". Stanowi to ciekawe zwieńczenie całego przedstawienia. Grze z fikcją, z konwencjami, towarzyszy pytanie: co właściwie jest prawdą?

Zadara podejmuje jednak tę kwestię jedynie w obrębie rozważań o sztuce. W tle pobrzmiewa echo samego Witkacego i jego zwątpienia w zmechanizowaną ludzkość. Bydgoskie przedstawienie skupia się raczej na zabawach formalnych. Na końcu ma się wrażenie przesytu, choć na pewno nie można odmówić "Szalonej lokomotywie" dynamiki i ciekawego konceptu. Żeby tylko takie mechanizmy zawsze działały równie sprawnie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji