Złośnica szybko poskromiona
"Poskromienie złośnicy" w reżyserii Bogdana Toszy to już trzecia w okresie powojennym inscenizacja tej komedii Szekspira na scenie lubelskiego teatru. Tym razem podstawą stał się nowy przekład Stanisława Barańczaka i dzięki temu tekst nie tylko nie stracił na poetyckości, lecz zabrzmiał współcześnie, a kalambury językowe nabrały świeżości. Reżyser, w odróżnieniu od poprzedników, zaakcentował rolę prologu, którego akcja rozgrywa się w Anglii. Stąd też widowisko zostało ujęte w konwencję "teatru w teatrze" z wykorzystaniem popularnego wątku żartobliwej zamiany chłopa w pana podczas pijackiego snu. To właśnie dla opoja Okpisza odgrywają padewską komedyjkę wędrowni aktorzy. Ciekawym pomysłem było powierzenie podwójnej roli - Okpisza i Petruchia - Pawłowi Sanakiewiczowi. Nałożyło to na aktora trud dźwigania spektaklu przez ponad dwie i pół godziny i spowodowało, że w początkowych sekwencjach podstarzały włoski amant stanowi swoistą wersję angielskiego huncwota. W miarę rozwoju akcji Sanakiewicz pokazuje swoje umiejętności aktorskie; utrzymuje dystans wobec roli, a zarazem obdarza Petruchia nieokiełzaną żywotnością i odrobiną męskiej perfidii.
Nie można tego powiedzieć o jego partnerce, Anecie Stasińskiej, grającej Kasię. Tytułowa złośnica nie tylko oddaje bunt walkowerem, jest także przesadnie zastraszona. Wydaje się, że trema sparaliżowała tę młodziutką zdolną aktorkę, której niewątpliwym atutem pozostaje wdzięk i uroda, przypominające Elizabeth Taylor z filmowej wersji "Poskromienia...". Komedia Szekspirowska stworzyła natomiast możliwość zagrania barwnych epizodów dla aktorów drugiego planu, chociaż większość postaci zarysowano jedynie w paru zasadniczych gestach. Papierowa i słodka nie jest z pewnością Bianka Anny Bodziak, zaś wdówka Jolanty Rychłowskiej to naprawdę nieujarzmiona sekutnica. Panowie zaprezentowali męską menażerię w renesansowym kostiumie; tu wymienić należy Włodzimierza Wiszniewskiego - kochającego tatusia, który jak dobry handlarz podbija cenę za młodszą córkę, oraz Tomasza Bielawca, czyli pociesznego sługę Grunia.
Scenografia jest oszczędna, ograniczona do spuszczonych na scenę wedut z widokiem Padwy lub siedziby Petruchia. Natomiast kostiumy są niezwykle strojne, także autorstwa Aleksandry Semenowicz.
Dobra gra zespołu nie uchroniła widowiska przed dłużyznami, szczególnie sceny padewskie wymagają kilku cięć w tekście - miejscami spektakl wydaje się zbytnio ilustrowany słowem. Zastrzeżenia budzi też ujęcie postaci Petruchia; śródziemnomorska fantazja została tu zastąpiona iście słowiańskim pijaństwem. W zamierzeniach reżysera miała to być komedia o miłości utrzymana w tonacji buffo, jednakże Eros został zdominowany przez mamonę. Mistrz ze Stratfordu pokazywał zawsze kruchość porządku moralnego na świecie, o którym mawiał, że jest teatrem, a wszyscy - aktorami.