Artykuły

Źródła mitu

"Piąta strona świata" w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Aneta Głowacka w Teatrze.

Zaletą spektaklu Roberta Talarczyka jest lekkość, z jaką reżyser prowadzi narrację. Dowcipnym komentarzem działań scenicznych są animacje naśladujące kreskę śląskich malarzy prymitywistów.

Spektakl "Piąta strona świata" w reżyserii Roberta Talarczyka na podstawie książki Kazimierza Kutza spotkał się na Górnym Śląsku z entuzjastycznym przyjęciem zarówno widzów, jak i lokalnych recenzentów. Na łamach prasy chwalono dyrekcję Teatru Śląskiego za decyzję wystawienia pozycji podejmującej temat lokalnej historii i tożsamości Ślązaków, kształtowanej w uścisku między Niemcami i Polską. Zaznaczano, że taka polityka repertuarowa powinna być wpisana w misję teatru, który przymiotnik "śląski" ma w nazwie. Dziennikarze przeoczyli jednak, że w tym samym teatrze przeszło cztery lata wcześniej odbyła się premiera innej sztuki, zajmującej się podobnym tematem - "Polterabend" Stanisława Mutza w reżyserii Tadeusza Bradeckiego. Ale nie o dziennikarskich niedopatrzeniach chcę tu pisać, chociaż tak żywiołowe przyjęcie kolejnej śląskiej sztuki - poruszającej się po podobnych trajektoriach, co wspomniany "Polterabend", prekursorski dla tej tematyki "Cholonek" (Teatr Korez w Katowicach, 2004), czy kontrowersyjna "Miłość w Königshütte" (Teatr Polski w Bielsku-Białej, 2012) - wymaga chwili uwagi.

Wydaje się, że o recepcji spektaklu z jednej strony zdecydowała jego lokalność. Przedstawienie odwołuje się do pamięci i doświadczeń rdzennych mieszkańców regionu, a jest to - jak wiadomo - patent, który sprawdził się już w wielu miejscach. Nie bez znaczenia jest również nostalgiczno-mityczny sposób konstruowania narracji. Przywoływanie z przeszłości charakterystycznych obrazów, figur, rytuałów i obyczajów zdaje się wpisywać w potrzebę odzyskiwania tożsamości tej części społeczeństwa, która odczuwa swoją odrębność kulturową. Ostatni spis powszechny ujawnił wzrost liczby mieszkańców Górne określających swoją narodowość jako "śląska" albo "śląsko-polska", do około ośmiuset tysięcy. Nie bez wpływu na te statystyki jest zapewne moda na śląskość, widoczna zwłaszcza wśród młodych ludzi, co przejawia się chociażby w afirmowaniu mówienia gwarą. Przywołując socjologiczny kontekst, nie chcę tym samym przekreślać walorów artystycznych sprawnie zrealizowanego spektaklu. Historia od początku do końca ogniskuje uwagę widza, przedstawienie ma dobry rytm i dynamikę. Epizodyczna struktura, rozpięta na osi czasu, układa się w logiczną całość. W tej materii świetnie odnajdują się również aktorzy. W pojedynczych scenach, w przechodzących w siebie obrazach, tworzą wiarygodne postaci i udowadniają, że potrafią grać zespołowo.

Talarczyk, który jest jednocześnie twórcą adaptacji, wybrał z wielowątkowej narracji Kutza kilka epizodów, które wyznaczają najważniejsze momenty w historii Śląska w pierwszej połowie dwudziestego wieku. Pojawia się wspomnienie powstań śląskich i walk pod Górą Świętej Anny, w których brał udział ojciec Bohatera. Również o drugiej wojnie światowej mówi się przez pryzmat osobistych tragedii. Dla wielu śląskich rodzin wojna oznaczała powołanie mężczyzn do Wehrmachtu i wyjazd na front wschodni, a młodszych synów na roboty do Niemiec. Dramaturgię tych przeżyć oddaje scena, w której grupa kobiet w pewnym momencie tworzy jedno drgające ciało - choreografię składającą się z oznak czekania i gestów rozpaczy (wymowny, plastyczny ruch Katarzyny Kostrzewy). Ironiczny wymiar losu Ślązaków podkreśla scena, w której nazistowski urzędnik z wysokości mównicy wyśpiewuje na melodię utworów Mozarta wezwanie do uzupełnienia narodowościowej ankiety. Na jego słowa: "Jak nie podpiszesz - twoja wina, zaraz cię wyślę do Oświęcimia", chór kobiet odpowiada: "A jak podpiszesz, głupi ośle, zaraz cię Hitler na Ostfront pośle". Historia ogólna przeplata się w spektaklu z indywidualną, ujawniając szereg paradoksów. Pociąg wiozący Żydów do Oświęcimia przetacza się niemalże przed oczami głównych bohaterów - rodziny Basistów, ponieważ Ojciec (Andrzej Dopierała) jest zawiadowcą stacji. Naprzeciw stłoczonych, jakby zrośniętych ze sobą ciał Żydów, którzy poruszają się po scenie w rytm stukotu kół pociągu, z przeciwległej strony przesuwa się grupa żołnierzy jadących na front. Chociaż oba pociągi wymijają się na tej samej stacji, Ojciec nie może nic zrobić, poza podniesieniem ręki na znak odjazdu.

Opowieść o Śląsku zdeterminowana jest subiektywnością przekazu. W pewnym sensie spektakl ma strukturę ballady. Decydują o tym elementy realizmu magicznego i postać zaangażowanego uczuciowo w opisywane wypadki Bohatera (bardzo dobra rola Dariusza Chojnackiego), który pełni rolę narratora przeprowadzającego widzów przez meandry życia swoich przyjaciół i rodziny, od czasu do czasu skrywając się za światem przedstawionym. W jego fragmentarycznej narracji pojawiają się charakterystyczne dla śląskich historii figury: zarządzającej domem, przedsiębiorczej Matki (Barbara Lubos - bardzo sugestywna w roli starej, zniedołężniałej kobiety), podporządkowanego żonie, uległego Ojca, czy pełnej zrozumienia dla wyskoków męża, chociaż nieco go ignorującej Babki (Alina Chechelska), która na starość nie tylko ogłuchła, ale w wyobraźni Bohatera zrosła się ze stojącym przy drzwiach stołkiem. Wreszcie przedsiębiorcze sąsiadki, Niemka Chrobokowa (Grażyna Bułka) i Ślązaczka Marianna (Ewa Leśniak), które chcąc wyswatać swoje dzieci, urządziły "Jałtę celtyckich wdów". Na tle panoramy osób prezentujących różne strategie przetrwania w okolicznościach, które ze Ślązaków zawsze czyniły obcych i gorszych, wyróżnia się postać Dziadka Wawrzka (Bernard Krawczyk), rodzinnego awanturnika, którego życie pełne przygód stało się elementem rodzinnej legendy.

Powrót do przeszłości ma nie tylko uporządkować wspomnienia Bohatera, ale przede wszystkim pomóc mu w zrozumieniu przyczyn śmierci dwójki przyjaciół: Alojza (Bartłomiej Błaszczyński), który pod koniec życia znalazł się w szpitalu psychiatrycznym w Rybniku i Lucjana (Artur Święs), lekarza, kilka lat po wojnie zmuszonego do opuszczenia Polski jako element narodowościowo niepewny. Cieniem na ich losach położyły się również inne doświadczenia wspólne wielu Ślązakom. W przypadku Alojza - tęsknota za bratem, który po wojnie z przyczyn politycznych wyjechał do Johannesburga i zerwał kontakty z rodziną, w przypadku Lucjana - przeszłość teścia pracującego dla Gestapo. W końcowej scenie wesela Lucjana i Adeli (Agnieszka Radzikowska) - niczym cienie z przeszłości narratora pojawiają się wszyscy, również nieżyjący bohaterowie, pogrążeni w tańcu. Trochę szkoda, że ten fragment nie został wykorzystany do opisania współczesnej rzeczywistości. Mógłby być ucieleśnieniem fantazmatu, do którego odwołują się współcześni Ślązacy, w rzeczywistości budując własną tożsamość w oparciu o świat, którego już nie ma.

Zaletą katowickiego spektaklu niewątpliwie jest lekkość, z jaką reżyser prowadzi teatralną narrację. Scena, oczyszczona z dekoracji i nadmiaru sprzętów, staje się miejscem, w którym opowieść o "piątej stronie świata" jest tworzona przez barwny ludzki wielogłos. Przy pomocy kilku rekwizytów i kostiumów Talarczyk kreuje różne sytuacje i miejsca. Dopełnieniem scenicznych działań są animacje naśladujące kreskę śląskich malarzy prymitywistów, które w dowcipny sposób komentują prezentowane zdarzenia. A jednak spektakl pozostawia uczucie niedosytu. Reżyser wydobył z książki Kutza te elementy śląskiej mitologii, które są powszechnie znane, i reprodukowane: niedoceniona ofiara powstań śląskich, konieczność przystosowywania się do ciągle zmieniających się wiatrów historii, brak zrozumienia dla kulturowej odrębności czy powojenna dyskryminacja. Nie twierdzę, że należy to ignorować. Szkoda jednak, że zostały pominięte refleksje, które mogłyby przynieść nowe spojrzenie na temat kulturowej odrębności regionu. Dla mnie interesujące były chociażby spostrzeżenia na temat śląskiego matriarchatu i związanego z nim problemu "śląskiej dupowatości", co jakiś czas podnoszonego przez Kutza, czy społeczna geneza śląskich powstań, odległa od polskich romantycznych uniesień. Te zrywy stwarzały szansę znalezienia się w granicach kraju, który był alternatywą dla brutalnego niemieckiego kapitalizmu, wykorzystującego Ślązaków jako tanią siłę roboczą.

Reakcje widzów i lokalnych mediów wskazują niewątpliwie na potrzebę przepracowywania śląskich tematów przez teatr. To dobrze, że tutejsze sceny próbują się z tym mierzyć. Warto jednak pamiętać, że ciągłe tworzenie mitologii miejsca utrwala stereotypy. Czekam na spektakl, który zacznie je łamać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji