Artykuły

Schnitzler po wiedeńsku

Narzekamy, że teatry puste, a tu ani jed­nego biletu ni żadnej wejściówki. A na dodatek, co w Pol­sce wcale nie idzie w parze ze sprzedanymi bileta­mi, na widowni tłok: frekwen­cja co najmniej studwudziestoprocentowa. Spróbujcie Państwo dostać się do Teatru Kameral­nego. Życzę szczęścia i cierpli­wości.

Tym frekwencyjnym hitem kończącego się, sennego i nud­nego sezonu, tak kiepskiego, że już nie tylko ręce opadają, ale i maszyna do pisania odmawia posłuszeństwa, stał się "Koro­wód" Artura Schnitzlera. Ta powstała na przełomie lat 1896 i 1897, sztuka przeżyła w Roku Pańskim 1986 niespodziewany come back. Oczywiście, zatęskni­li za nią prawdziwi Galicjanie, nie tylko z czułością podglądają­cy na "ofajdany przez muszki (tak przynajmniej chciał uwiel­biany w Krakowie Szwejk) por­tret Najjaśniejszego Pana", ale wyczekujący też od mieszczaniejących elit poszczególnych grup społecznych jakiegoś małego... skandaliku. Jednym słowem: Mie­czysław Grąbka w krakowskim Teatrze Kameralnym i Bohdan Hussakowski w ogólnopolskim Teatrze Telewizji zapragnęli przypomnieć sztukę, której wie­deńska prapremiera, a potem druk jej tekstu wywołały praw­dziwy skandal. Dlaczego? Ano dlatego, że "Korowód", podobnie jak znane dobrze każdemu pokoleniu nastolatków "Niebezpieczne związki" Laclosa, ujawnił prawdę, którą wszyscy znali doskonale, ale o której szeptano cichcem, o czy decydował moralności wzgląd. Czyżby prawda ta była tak szokująca? Prawda może nie, ale sposób jej prezentacji - na pewno. Schnitzler bowiem postanowił "odnowić interpretacyjnie" użyte w tytule słowo, chociaż jego podstawowe znaczenie ("taneczny krąg ludzi trzy­mających się wzajem za ręce") uległo tylko nieznacznej przemianie. Schnitzler zgodnie zre­sztą z semantyką stwierdził, że każda ze znajdujących się w ko­rowodzie postaci złączona jest z sobą zarówno po lewej, jak i prawej ręce tą samą intencją zabawy. A zabawą, która łączy jest cielesny kontakt erotyczny.

Korowód składa się więc prze­miennie z kobiet i mężczyzn (Schnitzler nie uznawał jeszcze innych związków płci), którzy znają tylko osoby po obu stro­nach trzymające je za rękę, a zatem każda kobieta - dwóch mężczyzn, każdy mężczyzna - dwie kobiety. Co więcej, struk­tura ta jest w pełni "demokra­tyczna", choć zezwala na cał­kiem "niedemokratyczne" związ­ki, podważające spójność i sen­sowność poszczególnych ogniw zróżnicowanej klasowo drabiny.

Wreszcie: Schnitzlerowski ko­rowód ma budowę koła i jego linia powraca do punktu wyjścia. Owo znaczące miejsce początku i końca to wyro Dziwki, na którym wulgarnego zupaka z koszar zastępuje w finale dobrze ułożony Hrabia w mundurze oficerskim. Jego przebudzanie kończy korowodowy ciąg: Dziwka - Żołnierz, Żołnierz - Po­kojówka, Pokojówka - Panicz, Panicz - Mężatka, Mężatka - Mąż, Mąż - Słodka Dziewuszka, Słodka Dziewuszka - Poeta, Poeta - Aktorka, Aktorka - Hrabia i Hrabia - Dziwka.

Przyznacie jednak, Drodzy Państwo, że ta prawda, wykrzy­czana w twarz burżujom końca XIX wieku, tak ich szokująca, bo stawiająca pod znakiem za­pytania cały ich świat moralnej szczęśliwości, wydać się musi dziś dosyć banalna i pospolita. Zna ją przecież w Polsce każde niemal dziecko oglądające egzotyczne seriale, które udało się Polskiej Telewizji, równie zban­krutowanej, jak jej kooperanci, za pół darmo zakupić. Zna ją przecież każdy polski nastolatek, przeglądający nasze ilustrowane magazyny, których jedynym ra­tunkiem wobec postępującej de­grengolady treści je przenikają­cej stają się seksualne dorady dla nieletnich, opatrzone porno­graficznym dodatkiem dla tatu­siów. Co więcej - chociaż wal­czy się (tak samo skutecznie jak z wieloma innymi rzeczami) z pojmowaniem przez młodzież miłości jako jedynie kontaktu cielesnego, nieustanny instruk­taż wywołuje tylko odwrotny skutek pedagogicznych zabiegów. W takiej sytuacji Mieczysław Grąbka uzyskał od razu przewa­gę nad Hussakowskim, mimo że ten ostatni dysponował całą maszynerią fabryki telewizyjnych widziadeł. Przewaga Grąbki tkwi­ła w potwierdzonym przez całą instytucję "peep-showu" fakcie, że nic tak nie ekscytuje widza, jak żywy ogląd paraerotycznych zabiegów. Stąd też Grąbka w sposób wyrafinowany zdecydo­wał się na dwa niezbyt wyrafi­nowane chwyty: kazał się aktor­kom i aktorom rozbierać i ubierać na oczach widzów, a wy­korzystawszy erotyczny ładunek walców Straussa, w sposób do­wcipny uruchomił - zgodnie z receptą najsłynniejszego z wie­deńczyków, dr Zygmunta Freu­da - erotyczne funkcjonowanie pomieszczonych w poszczegól­nych scenach przedmiotów. Na­tężenie miłosnego stosunku reguluje zatem i wychylenie się zegarowego wahadła, i strumień fontanny, a w rozbierankach za każdym razem dominuje inna część damskiej garderoby.

Szczególnie chętnie rozbiera się zresztą... Jerzy Stuhr (Poeta) w towarzystwie Anny Dymnej (Słodka Dziewuszka) i Ewy Cie­pieli (Aktorka), a także przyby­wającej czasem, by zastąpić Cie­pielę, z samej stolicy Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej. Nagość gwiazd i niewyrafinowany dow­cip zabawią wszystkich. Tego oczekuje, jak widać, znudzona od­wiecznym posłannictwem publi­czność i wali śmiało na Scenę Kameralną Starego Teatru, za­bierając nieopatrznie widzów w pobliżu wyrosłej scence poszu­kującej i ambitnej satyry. Ot, paradoks. Polskie dania tak nie smakują, jak Schnitzler po wiedeńsku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji