Artykuły

Prymitywne resentymenty

Instytucją starą jak literatura jest istnienie jej policjantów, dyżurnych strażaków gotowych zawsze do zalania kontrowersyjnych zjawisk kulturalnych bezpieczną ilością wody lub piany. Poprzedzają oni wstępem telewizyjne projekcje filmów bądź przedstawień o nadmiernie wieloznacznej (a nawet zgoła jednoznacznej) wymowie, pisują recenzje wewnętrzne i artykuły, w których wskazują wydawcom, czytelnikom i widzom, jakie były prawdziwe intencje autora, właściwi adresaci jego krytyki, co naprawdę miał on na myśli i za co powinniśmy kochać go (lub nie). Często przebierają się w szaty obrońców zagrożonych wartości, narodowej tradycji, bądź też świadomości historycznej - którą sami najskuteczniej zamulają. W dramatycznym uniesieniu zapominają nierzadko, że spod rozdzieranych szat widać guziki strażackiego munduru, rękojeść toporka, a czasem nawet kawałek sikawki.

W "Trybunie Ludu" z 16.II.br. Jacek Kajtoch w artykule "Skąd wziął się ten drobny mnich?" występuje w obronie Tadeusza Micińskiego i jego misterium "Termopile polskie", którego premiera odbyła się 21.I. w krakowskim Starym Teatrze. Cieszyć może fakt, że Miciński (nb. pisarz, na którego temat po wojnie panowało głuche milczenie aż do roku 1956) pasowany zostaje przez "Trybunę Ludu" na "klasyka" i "jednego z wybitniejszych twórców Młodej Polski". Szkoda tylko, że nobilitacja ta odbywa się w dwuznacznych okolicznościach i dotyczy nie prawdziwego Micińskiego, a jego wizerunku przykrojonego na miarę intencji i możliwości Kajtocha.

Żeby zamaskować i zarazem uwiarygodnić własne zafałszowania i insynuacje Kajtoch protestuje przeciwko "manipulacji i fałszerstwom", jakich dopuścił się, jego zdaniem, reżyser "Termopil" Krzysztof Babicki, usuwając z dramatu m. in. postać Ignacego Potockiego i wkładając wypowiadane przez niego kwestie w usta "jakiegoś mnicha", Kajtoch zaznacza, że nie wypowiada się o walorach teatralnych przedstawienia, jako że uważa się za polonistę i historyka literatury, nie jest zaś krytykiem teatralnym. Gdyby nim był, nie przyszłoby mu do głowy czynić zarzutu z zabiegów stosowanych powszechnie w adaptacjach teatralnych, a polegających na dostosowaniu tekstu do wymogów sceny, skracaniu go, eliminowaniu nadmiernej ilości postaci, kontaminowaniu ich wypowiedzi itp. A wszak zarówno plakaty, jak i program przedstawienia lojalnie informują widza o tym, że jest ono adaptacją "Termopil polskich", której twórcą i reżyserem jest Krzysztof Babicki. Oczywiście zawsze można dyskutować o ideowym sensie i artystycznych walorach każdej adaptacji i sprawą tradycyjnie w takich dyskusjach podnoszoną bywa kwestia lojalności reżysera wobec adaptowanego dzieła. Dyskutować, to wszakże nie to samo, co tendencyjnie oskarżać o manipulacje i fałszerstwa. Ponadto jako historyk literatury Kajtoch powinien doskonale wiedzieć, że, zwłaszcza w przypadku stawiającej inscenizatorom niesłychanie trudne wymagania dramaturgii Micińskiego, zabiegi adaptacyjne - przede wszystkim skróty - są absolutnie nieodzowne i czystym szaleństwem jest domaganie się wystawiania jego dramatów w ich integralnym kształcie. "Termopile" trwałyby wówczas nie 3 godziny (jak w adaptacji Babickiego), a co najmniej 9 i byłyby dziełem myślowo nieczytelnym i teatralnie niestrawnym.

W dramacie Micińskiego znaczna część scen to sceny zbiorowe, rozgrywające się na dworze carycy Katarzyny, w sali sejmowej w Grodnie, pod Maciejowicami i Lipskiem, na ulicach zdobywanej przez Suworowa Warszawy. Przenosząc te obrazy na scenę autor adaptacji posłużył się jedynym możliwym i logicznym zabiegiem, a mianowicie zredukował tłumy i występujące w scenach zbiorowych grupy postaci do poszczególnych osób będących wyrazistymi przedstawicielami określonych środowisk, stronnictw, opcji politycznych itd. W usta owych reprezentantów włożone zostały kwestie wypowiadane w tekście dramatu przez osoby należące do tych samych obozów, wyznających te same poglądy. Kajtoch z obsesyjną dociekliwością doszukuje się w tym zabiegu perfidnego fałszerstwa, przypisującego "zasługi środowisku, które ich historycznie nie posiadało". Środowiskiem tym jest Kościół i duchowieństwo, na którego punkcie krytyk nasz ma wyraźny uraz, stanowiący prawdziwy powód sięgnięcia po pióro. Zobaczmy, jak ujawnia się owa chorobliwa idiosynkrazja oraz do jakich aberracja i zafałszowań prowadzi.

Otóż rzeczą, która w krakowskim przedstawieniu oburza Kajtocha najbardziej, jest możliwość potraktowania przez widzów jako pozytywnego bohatera owego "drobnego mnicha". Obsadzenie w tej roli Andrzeja Kozaka jest zdaniem naszego polonisty anachronizmem, jako że aktor ten wygląda za młodo jak na "starego Mnicha", który występuje u Micińskiego. O tym, dlaczego ta marginalna kwestia okazuje się dla Kajtocha tak ważna, dowiadujemy się z jego nostalgicznej konstatacji: "w XVII i XIX wiekach [po polsku powinno chyba być: "wieku"?] młodzi księża nie mieli autorytetu, nie byli modni". Ech, stare, dobre czasy...

Co gorsza, mnich ten, jak donosi Kajtoch, "wygłasza w katedrze św. Jana wojownicze kazanie, wzywające plebs warszawski do buntu". Ta osobliwa nomenklatura zastanawia, jeśli zważyć, że w dramacie Micińskiego kazanie to przygotować ma lud Warszawy na śmierć, ma "oznajmić ludowi, że nie ma dla Ojczyzny już ratunku". Zamiast patriotycznego heroizmu Kajtoch dostrzega w nim "wojowniczość", natomiast wezwanie do rozpaczliwej obrony (już nie tyle życia, co honoru i prawa do godnej śmierci w nierównej walce) jest dla niego wezwaniem do buntu...

Największym nadużyciem twórców przedstawienia okazuje się wszelako powierzenie "istotnego zadania" osobie duchownej, na co nigdy nie pozwoliłby sobie autor "Termopil". Jak zapewnia Kajtoch, "o tym, dlaczego Tadeusz Miciński nigdy nie eksponowałby w swoim dramacie żadnego mnicha czy innego duchownego rzymskokatolickiego, wie nawet przeciętny student polonistyki". Przyczyną tą miałby być skrajmy antyklerykalizm i krytyczny stosunek pisarza do katolicyzmu, oczywiście "dzielony z wieloma wybitnymi umysłami epoki". Kajtoch stara się udowodnić te właśnie rysy przykrawanego na własną miarę portretu Micińskiego przy pomocy Juliana Krzyżanowskiego, za którego "Neoromantyzmem polskim" przytacza garść wyrwanych wprawdzie z kontekstu, ale za to miło brzmiących zdań z utworów Micińskiego - w rodzaju: "Polska nie ma już busoli moralnej w katolicyzmie" czy "Kościół polską krainę ugniata [...]". Ten przytaczany z wyraźną satysfakcją materiał dowodowy jest wart tyle samo, co metoda, jaką posługuje się nasz polonista. Czytelnik, który zadałby sobie minimum trudu i zajrzał do cytowanego podręcznika, o kilka linijek poniżej przytaczanych zdań znalazłby stwierdzenie Krzyżanowskiego, które zacytować byłoby Kajtochowi raczej nieporęcznie. Po omówieniu skądinąd rzeczywiście (i nie bez powodu) krytycznego stosunku Micińskiego do Rzymu, historycznych omyłek i ówczesnej polityki Kościoła autor "Neoromantyzmu polskiego" pisząc o poglądach religijnych Micińskiego stwierdza wyraźnie:

"[...] koncepcja ta nie godziła w ewangelię i w istotę chrystianizmu, jak bowiem zapatrywał się na płytkich i powierzchownych jego przeciwników, Miciński dowiódł rozprawką polemiczną ("Walka o Chrystusa", 1911), niejednokrotnie mętną i zagmatwaną, lecz w rozdziałach końcowych pełną żaru - apologią Zbawiciela (s. 46; podkr. moje - J.I.)".

Szkoda, że tego o czym wiedzieć powinien przeciętny student polonistyki, nie wie nieprzeciętny polonista i historyk literatury. Nie wie on (albo udaje, że nie wie) nie tylko o istnieniu "Walki o Chrystusa", ale także o tym, że Miciński powierzał jednak "istotne zadania" i eksponował w swoich utworach duchownych rzymskokatolickich. Trudno o przykład bardziej dobitny aniżeli największa i najważniejsza z jego powieści, "Ksiądz Faust", której głównym bohaterem jest właśnie rzymskokatolicki ksiądz (o skądinąd niekonwencjonalnej biografii). Nie tylko wygłasza on kazania, które Kajtoch uznałby zapewne za "wojownicze", ale co gorsza, sam bierze w tych niepokojach udział, stając na czele jednego z oddziałów walczących (z tymi samymi "najeźdźcami") w Powstaniu Styczniowym.

Dalsza polemika z zarzutami Kajtocha jest właściwie przedsięwzięciem jałowym, jako że argumenty, które tendencyjnie dobiera, mają - jak widać z powyższych uwag - charakter wyraźnie pretekstowy i zastępczy. Wyliczanie przemilczeń, zniekształceń i pomyłek, jakich nie powinien, popełniać nawet przeciętny historyk literatury, jest na dobrą sprawę zajęciem żenującym - jeśli wziąć pod uwagę niewielką objętość jego artykułu. Już w pierwszym zdaniu popełnia on wydawałoby się drobną nieścisłość, uznając Micińskiego za pisarza umarłego" w 1918 roku, podczas gdy w rzeczywistości pełniący w tym czasie funkcję oficera kulturalno-oświatowego w korpusie gen. Dowbora-Muśnickiego Miciński zamordowany został na Białorusi w czasie rozruchów chłopskich. Gdzie indziej z kolei mowa jest o "polskim aeropagu" - domyślać się można, że Kajtochowi chodzi zapewne o areopag, który najprawdopodobniej myli mu się z jakimś terminem z zakresu awiacji. Być może w szlachetnym uniesieniu wzniósł się on nad polem polskich Termopil na wysokość powodującą zawroty głowy?

Rozważania te zakończyć trzeba akcentem zgoła niewesołym. Opisane tu zjawisko zobaczone jako całość jest - niezależnie od wszystkich jego aspektów humorystycznych - czymś prawdziwie smutnym. [----] [Ustawa z dn. 31 VII 1981, O kontroli publikacji i widowisk, art. 2, pkt. 6 (Dz. U. nr 20, poz. 99, zm.: 1983 Dz. U. nr 44, poz. 204)], zacietrzewienie mącące proporcje i odbierające przytomność sądu, prowadzące do fałszowania historii literatury i uniemożliwiające dostrzeżenie nieuchronnej autokompromitacji, budowanie pozornie logicznych konstrukcji myślowych mających zamaskować prymitywne resentymenty - wszystko to bardziej aniżeli na polemikę zasługuje na współczucie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji