Artykuły

Jestem wędrującym ptakiem

- Jestem, jak mówi o sobie mój bohater ze spektaklu "Misja", kardynał Altamirano - wykwintnym towarem. Staram się żyć tak, jakby coś jeszcze miało się wydarzyć. JAN PESZEK o szukaniu swojego miejsca i spektaklu "Misja" Bartosza Szydłowskiego, który dziś ma premierę.

Czy Pan ciągle nie czyta gazet?

- Nie wchodzę w rytm świata. Mam swój. To że rozmawiamy dla gazety wynika z potrzeby mojego zawodu, a nie tego, że chcę się w ten sposób udzielić. Nie oglądam telewizji. Z wyboru nie jestem komputerowo-internetowy z wszelkimi tego konsekwencjami. Muszę oczywiście poznać świat, bo aktor jest powołany do tego, by opowiadać o rzeczywistości, w której jest obecny.

To w jaki sposób Pan poznaje świat?

- Przez innych ludzi. Wiadomości w telewizji np. są na pasku rynku, każde zjawisko medialne jest dziś przejawem praw ekonomicznych. To jest mi do niczego niepotrzebne. Zwariowałbym, gdybym zaczął wypełniać głowę tym wszystkim, co się dzieje wokół. Uważam, że wiele kłopotów psychicznych, frustracji bierze się z tego, że człowiek chce sprostać rytmowi świata, ale nie potrafi. Ilość informacji i możliwości jest zabijająca. Dlatego ja z nich nie korzystam. Jestem, jak mówi o sobie mój bohater ze spektaklu "Misja", kardynał Altamirano - wykwintnym towarem. Staram się żyć tak, jakby coś jeszcze miało się wydarzyć.

Ma na to wpływ Pana wiek?

- Z całą pewnością. Nie dokonuję wyborów młodego człowieka. Trzeba trochę pożyć, przejść różnego rodzaju doświadczeń, żeby móc wybrać.

A nie obawia się Pan tego, że ma już 69 lat?

- Nie. Nawet nie wiem, co to oznacza pogodzenie z wiekiem. Mam tyle lat i do widzenia.

Jest Pan niezwykle sprawny fizycznie, co pokazał wcześniejszy spektakl Łaźni Nowej - "Wejście smoka. Trailer". To pewnego rodzaju obsesja?

- Sprawność fizyczna jest moim obowiązkiem jako aktora. Gdy zostanie mi odjęta, będę czytał książki - mam duże zaległości.

Czuje się Pan aktorem z Krakowa?

- Kraków nie jest moim miejscem. Mieszkam w Krakowie, ale głównie z niego wyjeżdżam w poszukiwaniu innych bodźców. Najważniejsi są ludzie. Dzięki "Wejściu smoka" Bartka Szydłowskiego poznałem wiele osób, których pewnie nigdy bym nie spotkał. Życia nie starczy, by poznać wszystkich ciekawych ludzi. Łaźnia pokazuje, że teatr może być przede wszystkim miejscem spotkań. To nie jest zwyczajny zakład pracy, w którym trzeba odwalić robotę papierkową i ma się święty spokój. Aktorstwo to zawód, dzięki któremu ludzie nawiązują ze sobą głębsze relacje.

Ma Pan ciągle głód spotkań z ludźmi? Nie czuje się Pan nimi zmęczony tak jak mediami?

- Trawestując Gombrowicza: najistotniejsze jest to między, co międzyludzkie. My, aktorzy, ludzie teatru, stwarzamy właśnie to między. Aktywność jest efektem zderzenia, spotkania partnerów, dialogu. Jeśli szukam kontaktów z ludźmi, to chcę spotkać partnerów, którzy mnie najzwyczajniej w świecie uwrażliwiają i uczą. I mówią, w którym miejscu się znajduję. Nawet jeśli się ma 70 lat, to nie znaczy, że się wie bardzo dużo. To nie jest żadna gwarancja. Głód na innych mam ciągły. Zwłaszcza na młodych. To oni mnie informują o świecie, w którym żyję.

Czyli nie uważa Pan, że młodość to naiwność?

- Starzy mają swoje porty, w których już dawno zacumowali i nie chcą z nich wypływać. A młodzi są w ciągłym ruchu. Świat się zmienia, środki wyrazu ulegają zmianie. Na nowo definiują to, kim jest dziś człowiek.

Co sprawia, że wybiera Pan pewne role, a inne odrzuca?

- Moim wskaźnikiem jest intuicja, instynkt. Powoduje, że dokonuję dobrego wyboru, którego nie żałuję. Albo wodzi mnie na manowce.

To dlaczego wybrał Pan "Misję" Bartosza Szydłowskiego? Ma Pan sentyment do filmu?

- Nie. Przed laty, kiedy go obejrzałem, wydał mi się trochę infantylny. Teraz, gdy do niego wróciłem, nie miałem takiego odczucia. Temat jest w gruncie rzeczy bardzo prosty, antynomicznie złożony: z jednej strony jest kultura Zachodu z całą swoją pustką, zużyciem, cynizmem, a z drugiej - natura. W Łaźni zainteresowało mnie jednak coś innego - zestawienie aktorów nieprofesjonalnych z zawodowymi. Gdy się pracuje od 50 lat w zawodzie, ulega się pewnej erozji, zmęczeniu. Teatr mnie rzadko zaskakuje, tym bardziej że zostałem wychowany przez awangardę. Wszystkie ekstremalne działania już się dla mnie dokonały. Niezbyt często teatr mówi coś w sposób nowy i świeży.

Czyli pracuje Pan z amatorami, by przeżyć ich pasję do teatru?

- W Polsce słowo "amator" ma, niestety, zabarwienie pejoratywne. Nic bardziej mylnego. Amator to dla mnie przede wszystkim pasjonat teatru, który zajmuje się nim często bezinteresownie. Zawsze korzystam z zaproszeń na festiwale amatorów, to jest bardzo pouczające. W Łaźni współpracuję ze sporą grupą nowohucian, dla których teatr jest miejscem, gdzie spędzają czas, gdzie publicznie mogą powiedzieć coś więcej, niż jest im dane w życiu. Obserwuję, że są bezgranicznie oddani sztuce, pełni pokory, co bywa rzadkie u zawodowych aktorów. Oni najczęściej zajmują się rolami, prezentacją samych siebie. Aktorzy nieprofesjonalni mają w sobie coś, co utraciło wielu scenicznych profesjonalistów - dziecięcość. Spotkanie z amatorami jest dla mnie próbą odpowiedzi na pytanie, w którym miejscu jestem - jako aktor i człowiek.

A nie ciekawi Pana Nowa Huta jako miejsce szczególne na mapie Krakowa?

- Nowa Huta jest oddalona od centrum, ma już swoją historię, jesteśmy otoczeni blokami. To z całą pewnością inne miejsce niż Kraków ze swoim blichtrem, turystami, z wystawieniem się na sprzedaż. Mnie to strasznie męczy. Dawniej bardzo chętnie przechodziłem przez Rynek, teraz nie. Stał się wielką piwiarnią. W Nowej Hucie odnajduję pewien rodzaj wyciszenia. Nie zapuszczam tu jednak korzeni.

A w Krakowie?

- W Krakowie mieszkam najdłużej w życiu. Ale też mieszkam w wielu miastach Polski. Nigdzie nie mam poczucia zapuszczenia korzeni. Jestem wędrującym ptakiem. To jest moja natura. I natura tego zawodu.

A nie myślał Pan o ucieczce do amazońskiej dżungli?

- Nie, to nie jest moja natura. Co nie oznacza, że nie odwiedzam takich miejsc. Raz w roku odbywam wyprawę bardzo daleką, na antypody.

Gdzie w tym roku?

- Czeka mnie marszruta śladami Bronisława Malinowskiego, wybieram się na wyspy Malezji. Wyprawa jest przygotowana od ponad roku. Mam nadzieję, że ta przygoda będzie pouczająca i regenerująca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji