Artykuły

Abba ma siłę. Błyskotki w Capitolu

"Moja Abba" w reż. Tomasza Mana w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

O piosenkach szwedzkiego zespołu Abba można powiedzieć wszystko - że kiczowate, banalne i tandetne do bólu. No i jeszcze to, że mają tę obrzydliwą cechę, że jak już się uczepią człowieka, to nie odpuszczą - całymi godzinami dudni mu potem w głowie takie "Money Money Money" albo "Thank You For The Musie". Tak jak mi po najnowszej premierze wrocławskiego Capitolu "Moja Abba".

Tego Szwedom nie da się odmówić - stworzyli prawdziwą fabrykę przebojów, trudno znaleźć taką piosenkę Abby, której byśmy już wcześniej nie słyszeli. W dodatku to wytwórnia dobrej energii -jeśli ktoś szuka w muzyce melancholijnych klimatów, jest to zdecydowanie kiepski adres. Ale do podładowania baterii w deszczowy poranek "Mamma Mia" czy "I Do, I Do, I Do, I Do, I Do" nadają się znakomicie.

I może dlatego tak dobrze rymują się z losem rozmaitych odmieńców, którzy uparcie szukają dla siebie miejsca, które choć trochę przypominałoby ten pełen pozytywnych wibracji świat z piosenek. Jak pasażerowie różowego autobusu, którzy przemierzają Australię w filmie "Priscilla, królowa pustyni", żeby występować jako drag queen z nieśmiertelnym "Mamma Mia" (musical na tej podstawie dwie dekady później stał się przebojem na scenach całego świata). Albo zakompleksiona nastolatka w innym australijskim filmie - "Wesele Muriel", którą przeboje Abby przenoszą do rzeczywistości, gdzie wszystko jest możliwe. Przerysowanie, karykatura, mocna kreska - to wszystko tworzy wraz z piosenkami Abby wybuchową energetyczną mieszankę. A brak na tej krótkiej liście największego kinowego przeboju z piosenkami szwedzkiej grupy nie jest pomyłką - "Mamma Mia" nie bardzo pasuje do tej układanki.

Wpisuje się w nią za to znakomicie najnowszy spektakl Capitolu - "Moja Abba" Tomasza Mana, który - w skromniejszej wersji czytanej - zdobył główną nagrodę na ubiegłorocznym Festiwalu Europejskich Projektów Teatralnych "Les Eurotopiques" w Tourcoing.

Wersja sceniczna też jest bardzo kameralna - mamy przed sobą czwórkę aktorów, którzy przez cały spektakl właściwie nie ruszają się z miejsca. Siedząc, opowiadają nam historię kobiety, której życie szczelnie wypełniła Abba, nie pozostawiając miejsca na jakikolwiek margines.

Man szkicuje postaci, które są tutaj karykaturalnymi typami ludzkimi - marudny mąż u progu politycznej kariery (Konrad Imiela), córeczka idiotka, w dodatku puszczalska (Helena Sujecka), i do szczętu wyrachowany pan z telewizora (Maciej Maciejewski). Aktorzy jeszcze te kontury wyostrzają. I jeśli do któregoś z widzów jakimś cudem nie przykleił się przebój "Thank You For The Musie", to z pewnością nie uniknął pestek słonecznika, którymi zamaszyście pluje Sujecka w swoim brawurowym monologu recepcjonistki prowincjonalnego hotelu.

Piosenki Abby są tu silnie obecne, a ich wybór i układ w spektaklu to przykład naprawdę solidnej roboty - dozowane z wyczuciem, pojawiają się w nieprzypadkowych kontekstach, używane jako komentarz do wydarzeń, brzmią wcale niegłupio i nie tak banalnie, jak mogłoby się wydawać.

A główna bohaterka? Wariatka, pośmiewisko całego miasteczka, powód kłopotów męża i wstydu córki. Przebrana za Agnethę Faltskog, w kozakach na koturnach, sukience obszytej cekinami i blond peruce, śpiewa piosenki Abby pięknym, czystym głosem. I w tym krzywym zwierciadle ona jedna wydaje się mieć własne, wolne od zniekształceń rysy. To zderzenie w spektaklu Mana wyszło całkiem wiarygodnie i przekonująco. Justyna Antoniak, tonując swoją postać, w kontraście do pozostałej trójki, nadaje jej rys normalności i sprawia, że wierzymy jej niemal od pierwszego wejrzenia.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie dramaturgiczny błąd - nie chcę tu za wiele zdradzać, ale żeby pogłębić tę postać, Man dopisuje jej Wielką Tragedię w życiorysie. I przestrzelą - część uroku pryska, a w opowieść wkrada się melodramatyczny ton, który razi sztucznością o wiele bardziej niż cekiny i ostry makijaż (tutaj zresztą jak najbardziej na miejscu). Dramat wielkiego kalibru jako uzasadnienie dla śpiewania piosenek Abby na balkonie to jednak trochę za dużo. Dopóki bohaterka je śpiewa, bo -jak się domyślamy -jest samotna w prowincjonalnym mieście i w małżeństwie, rozczarowana życiem i pełna nostalgii za młodością, jestem z nią i wierzę w jej ucieczkę w Abbę. Kiedy dokłada do tego jeszcze melodramat, przestaję - bo czuję, że to historia z innej bajki, która z resztą spektaklu się nie klei. Co nie znaczy, że ciąg dalszy nie dostarcza frajdy - opowieść szybko wraca na dawny tor. A finału można by słuchać w nieskończoność.

Oglądając "Moją Abbę", nie opuszczało mnie zresztą wrażenie, że nie jest to jeszcze koniec projektu. Bo jakkolwiek spektakl całkiem nieźle sprawdził się w tej kameralnej formie, to piosenki Abby w wykonaniu czwórki aktorów zaostrzają apetyt na więcej.

Bez wątpienia - Abba ma w sobie silę. Taką, która domaga się show, pełnego tandetnych błyskotek z epoki. Wtedy zamiast energetycznego szturchańca dostalibyśmy prawdziwego kopa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji