Artykuły

Czy ludzie w tym mieście potrafią kochać?

- Kiedy widzę kibiców, zmieniam trasę. Ten dziki ryk, chamski język. Im wszystko wolno. Im buduje się za 400 milionów stadion. Dla nas nie ma 11 milionów żeby wyremontować ruderę, w której będziemy teraz grać. Oni są pożyteczni dla PO niż kultura - mówi Jacek Poniedziałek. Zobaczymy go w "Kabarecie warszawskim" - pierwszym spektaklu Nowego Teatru granym w dawnej bazie MPO na Mokotowie.

Dorota Wyżyńska: Postać, którą grasz w przygotowywanym przez Nowy Teatr "Kabarecie warszawskim", nazywa się Justin Vivian Bond. Jej książka "Tango. Powrót do dzieciństwa, w szpilkach" za chwilę pojawi się w księgarniach. Jesteś autorem polskiego przekładu. Jacek Poniedziałek: Gram autentyczną, żyjącą postać, której mogłem się bliżej przyjrzeć, pracując nad polskim przekładem jej autobiografii. Co więcej, Justin Vivian Bond przyjedzie do nas na pierwszy pokaz "Kabaretu warszawskiego" - 26 maja, dzień później, wystąpi z koncertem w naszym teatrze. Choć nie będę jej naśladował czy starał się do niej upodobnić, i tak mam wielką tremę. Justin Vivian Bond jest osobą trans-seksualną. To wyzwanie zmierzyć się z taką postacią, bo to trudny temat w Polsce.

Do tej roli przekłułeś sobie uszy.

- Transseksualizm jest niewątpliwie tematem przez nas wypieranym. Wstydliwym, stanowiącym w Polsce o wiele większe tabu niż homoseksualizm. Wywołującym niezdrowy uśmiech, szyderstwo, przemoc słowną. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się wokół Anny Grodzkiej. Nawet wśród ludzi stosunkowo otwartych, tolerancyjnych, wykształconych, artystów, intelektualistów, polityków. Nawet wśród homoseksualistów osoby transseksualne budzą często agresję. Sam przez wiele lat miałem z tym problem. W jakimś sensie byłem transfobem, bo czułem w ich obecności niepokój. To dosyć powszechna reakcja. Mam wrażenie, że transseksualizm wciąż jest odbierany jako pewnego rodzaju perwersja albo kaprys. Uważamy, że to dewiacja, zboczenie, skłonność, z którą przecież można sobie jakoś poradzić. Po co przebierać się w damskie ciuszki? Po co robić operację, zmieniać płeć? Nie przesadzajmy: "chłop to jest chłop, a baba to baba". Takie jest nasze myślenie.

Zmieniłem swoją postawę pod wpływem dwóch osób. Po pierwsze, Anny Grodzkiej, którą poznałem osobiście. I pod wpływem książki Justin. Zrozumiałem, że to nie jest kwestia chcenia i niechcenia. Człowiek wie, że nie jest w stanie z tym walczyć. Musi przejść transformację, żeby nie zwariować we własnym ciele, które jest mu obce, nie swoje.

Jako tłumacz miałeś niełatwe zadanie, bo w języku polskim trzeba używać rodzajów określających płeć. Justin mówi więc czasem o sobie w rodzaju męskim, czasem żeńskim.

- Wybrnąłem z tego, używając rodzaju męskiego wtedy, kiedy opowiada o dzieciństwie i latach przed swoją transemancypacją, kiedy żył w opresyjnym, konserwatywnym, rygorystycznym społeczeństwie, w którym musiał pełnić rolę chłopca. Natomiast kiedy Justin pisze z dzisiejszej perspektywy, używam rodzaju żeńskiego.

Inspiracją była dla mnie pewna nasza warszawska trans. Spotykamy się czasem na premierach czy wernisażach i zauważyłem, że kiedy jest w dobrym nastroju, zrelaksowana, mówi o sobie jak o kobiecie. Ale kiedy sytuacja się formalizuje, pojawiają się obce osoby, mówi o sobie w rodzaju męskim.

"Kabaret warszawski" kończy się monologiem Justin Vivian Bond, który zresztą już przedarł się do mediów: "Czy jest w tym mieście jakiś dobry teatr? Czy w ogóle w tym mieście da się jeszcze żyć? I co to jest za miasto? Czy ktoś w tym mieście jest szczęśliwy? Czy związki trwają tu tyle co przysięgi? A czy ktoś w tym mieście krzyczy z rozkoszy? Czy seks w tym mieście uwalnia, czy zniewala? Czy ludzie w tym mieście oglądają pornografię, czy robią zakupy w sex snopach? Czy burdele tego miasta są pełne? Wreszcie pytam, czy ludzie w tym mieście potrafią kochać. No więc? Będę was o to pytać, dopóki nas nie zamkną".

- Justin pod koniec książki opowiada o swoim śnie. To sen - marzenie o luksusie normalności. O akceptującej zwyczajności w relacjach z innymi. W dzieciństwie i młodości nigdy jej nie odczuwała. Ten fragment był dla mnie ważny w pracy nad rolą. Nie będę zbyt dragąueenowy, nie będę grał kobiety, naśladował sposobu zachowania osoby transseksualnej. Chcę dotknąć właśnie tego bolesnego miejsca.

Temat jest w tej chwili gorący, trwa dyskusja wokół związków partnerskich, nieprzyjemna, budząca wiele emocji. Myślę, że i książka, i nasze przedstawienie trafią na podatny grunt. Mam wrażenie, że żyjemy w trudnym, ale może przełomowym momencie w Polsce.

Krzysztof Warlikowski w "Kabarecie warszawskim" inspiruje się tekstem Johna van Drutena ,,I'm a Camera", według którego powstał film "Kabaret" Boba Fosse'a, oraz filmem "Shortbus" Johna Camerona Mitchella. Piotr Gruszczyński, współautor scenariusza, mówił w wywiadzie dla tygodnika "Newsweek": "Celem [spektaklu] nie jest opowiadanie o Berlinie lat 30. ani o współczesnym Nowym Jorku. To zwierciadło, w którym przegląda się współczesna Warszawa: czego tutaj się boimy, jakie panują fobie".

- Byłem na wystawie Artura Żmijewskiego w Centrum Sztuki Współczesnej. Strasznie mnie poruszyła. 20 tysięcy chłopa podczas manifestacji nacjonalistycznej z zachwytem reaguje na faszystowskie hasła przemawiającego: "Żydy i pedały powinny się bać, bo nie będzie dla nich miejsca w wielkiej Polsce". I biją brawo, wow, są zachwyceni. Do tego doszliśmy. Nic dziwnego, że nam się to kojarzy z czasami Republiki Weimarskiej. Bo wobec haseł nawołujących do eliminacji "innych" to nie jest tylko histeria pięknoduchów. To są przerażające fakty. A najbardziej przerażające jest to, że sądy w Polsce nie widzą w tym nigdy szkodliwości społecznej. I albo uniewinniają, albo dają małe kary w zawieszeniu. Żyjemy w czasach odradzającego się faszyzmu. Węgry, Niemcy, Ukraina. I w Polsce, gdzie ta ideologia zgładziła miliony istnień! To jest niedopuszczalne. W Lublinie i Białymstoku podpala się mieszkania emigrantów i osób mających związki z kulturą żydowską. Tu trzeba działać błyskawicznie, bo następnym razem poleje się krew.

A Warszawa? Czy w ogóle w tym mieście da się jeszcze żyć? - znów cytuję słowa Justin Vivian Bond.

- Swobodniej czuję się w innych miastach, np. we Wrocławiu. Tu, podobnie jak w Krakowie, mam poczucie zagrożenia.

Kogo się boisz?

- Przede wszystkim kiboli. Kiedy widzę kibiców Legii, uciekam, zmieniam trasę. Wolę się z nimi nie konfrontować, bo nie potrafię nie odpyskować. Ten dziki ryk, ten chamski język, agresja, nieodparta potrzeba upokarzania i bicia innych. Są grupą wyjętą spod prawa. Im wszystko wolno. Im buduje się za 400 milionów stadion. Dla nas nie ma 11 milionów, żeby tę ruderę, w której będziemy teraz grać, doprowadzić do stanu używalności. Oni są dla PO bardziej pożyteczni niż ludzie kultury.

Wasza siedziba jest rzeczywiście prowizoryczna. Rozmawiamy w męskiej garderobie, za symboliczną ścianką działową znajduje się garderoba damska.

- Próbujemy tu dopiero od kilku tygodni, udało się trochę to ogarnąć, wysprzątać to miejsce po tych wszystkich smarach, maszynach, oleju, śmieciarkach, srających gołębiach. Zrobiliśmy sobie taki prowizoryczny teatr, ale bardzo to miejsce lubimy.

Ale zimą grać się tu nie da. Co dalej?

- Też chciałbym wiedzieć. 15 miesięcy temu miasto odtrąbiło, że są pieniądze, teatr będzie. A tak naprawdę sprawa wciąż jest zabagniona. Już przymierzyliśmy się do planu minimum, żeby wyremontować samą halę. A tu miasto oznajmia, że jednak zbuduje nam całe centrum kultury według poprzedniego projektu. Oczywiście na pytanie, czy mają tych kilkadziesiąt milionów, nie odpowiadają. Chcą nas znowu oszukać, każąc czekać kolejne dwa lata, bo tyle będą pewnie trwały procedury. A bawią się z nami w kotka i myszkę i robią sobie z nas jaja od przeszło pięciu lat! Zobacz, jak te szyby w oknach wyglądają, grożą kalectwem, nie można ich nawet umyć, bo mogą wypaść. Ale mimo to jest tu dobra aura, jesteśmy u siebie. Póki będzie ciepło, możemy tu grać i nie płacić strasznych pieniędzy za wynajem sal na mieście.

Właśnie tu pokażecie drugą część "Kabaretu warszawskiego", bo premiera pierwszej części - z powodu kontuzji aktorki - została przełożona na wrzesień. To będzie kabaret, czerpiecie z tego gatunku?

- Zagramy całość jeszcze latem. A forma kabaretu jest, owszem, ważna - uwalnia od sztywnego gorsetu roli. W kabarecie można na chwilę odciąć się od bohatera, pozwolić sobie na odrobinę prywatności, zwrócić się wprost do widza. Ta konwencja otwartości, kontaktu z widownią daje możliwość niedomykania wszystkiego, daje wolność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji