Artykuły

Po prostu kuchnia...

Niedawno w Teatrze Polskim we Wrocławiu odbyła się premiera dra­matu Arnolda Weskera pt. "Kuch­nia". Premierę poprzedziło sporo re­klamy i sensacyjnych wiadomości o pracy naszych aktorów w kuchni restauracji "Monopol", gdzie prze­biegały próby przedstawienia. Mi­mo to na sam spektakl szłam bez specjalnego zainteresowania, niewie­le się spodziewając. Bo cóż cieka­wego można powiedzieć o zwyczaj­nej restauracyjnej kuchni?

Scena bez kurtyny. Zapełniają ją kuchenki gazowe, stoły, pień do rą­bania mięsa, garnki, tace, talerze. A więc realizm sprzętów, scenerii. Po chwili gong i scena wypełnia się ludźmi. Wszyscy schodzą się do pracy: źli, weseli, niewyspani, zde­nerwowani. Każdy przechodzi w pośpiechu niedbale rzucając "dzień dobry" współpracownikom, ubiera się szybko w roboczy biały far­tuch i zaczyna się zwykła codzien­na, żmudna praca. Kuchnia w dra­macie Weskera nie jest żadnym symbolem, metaforą ani przenośnią, jest tylko kuchnią: wielkim pełnym pary, zapachów, odpadków, ruchu, gorąca i nerwów pomieszczeniem. Tempo pracy sprawia, że ludzie po­ruszają się jak automaty.

Wanda Laskowska - reżyser przedstawienia - pokazała nam na scenie udramatyzowaną, zrytmizowaną, zwyczajną, codzienną pracę. Przez tę kuchnię przewijają się sprawy wielkie i drobne. Ktoś ko­goś kocha, z kimś się kłóci, ma ma­rzenia, drobne kłopoty domowe. Jednym słowem - zwyczajny czło­wiek w procesie i rytmie codzien­nej pracy. I to reżyser pokazał nam w sposób niezwykle atrakcyj­ny. Postacie dramatu nie są kary­katurami; aktorzy tym razem grają normalnych, szarych ludzi, tłum. Jest więc ta kuchnia zwykłą kuch­nią, ale jest też mikroświatem ludzi w niej pracujących, ludzi związa­nych ze sobą pracą i wspólnym in­teresem. Tłum właściwie pozbawio­ny twarzy, ale tłum pulsujący, kłę­biący się, ścierający, rozpadający na ileś tam ludzkich, indywidualnych istnień. Każdy ma swoje problemy, kłopoty, marzenia. Tragiczno-groteskowa sytuacja człowieka w klesz­czach wrogiego mu systemu. Jedno­cześnie reżyser pokazał nam, że ta kuchnia i ta praca może być dla człowieka piekłem. Bohaterami są ludzie, którzy, aby zarobić na życie, sami nie mają czasu żyć. Przedstawienie trwa tylko dwie godziny. Dwa epizody z życia kuch­ni popularnej, wielkiej restauracji, w której wydawano 1500 posiłków dziennie. Personel - trzydzieści osób: kucharze, kelnerki, personel pomocniczy. Na naszych oczach wy­konują swą ciężką pracę. W chwi­lach przerwy, wyrwanych z trudem z wielu godzin harówki, ci ludzie marzą, buntują się, kłócą, robią sceny małżeńskie. Wszystko zagłu­sza zgiełk zamówień. Wanda Las­kowska stworzyła teatr akcji, nieu­stannego ruchu; naturalistyczny ob­raz ludzkiej pracy na kawałek chle­ba. Każdą taką kuchnię - z chwilą rozpoczęcia pracy, wejścia gości do sali restauracyjnej - ogarnia sza­leństwo. W każdej takiej kuchni gość z sali restauracyjnej to wróg tych, którzy wykonują zamówienia, wróg całej kuchni. Kucharze, kel­nerki, talerze, i znów kucharze, ta­lerze, kelnerki... i tak w kółko, jak w kołowrocie, bez wytchnienia, maszyny na pełnych obrotach. Niezwykły pośpiech, rozdrażnienie, nerwowość, zrzędliwość, dochodze­nie do głosu fałszywych ambicji, snobistycznych zapędów to tylko fragmenty tej atmosfery, która pa­nuje w kuchni. Ludzie stłoczeni w jednym miejscu, skazani na wyko­nywanie najbardziej odrażających i niewdzięcznych czynności. I wszyst­ko to w zawrotnym tempie, w ciąg­łym wyścigu z czasem. Cała scena bez przerwy jest w ruchu. Jeden drugiego prześciga. Ludzie obijają się stale o siebie, kłócą i żrą mię­dzy sobą, ale w razie potrzeby są bardzo solidarni, ponieważ wiedzą, że gdzie indziej czeka ich takie sa­mo podłe życie, taki sam los. W tej atmosferze, w tym niesamowitym tempie w którym żyją ci ludzie, nawiązują się przyjaźnie, miłości, narastają niechęci.

Przedstawienie było bardzo inte­resujące, dynamiczne, o spoistej strukturze, szczególnie w swojej pierwszej części. Część druga przed­stawienia jest niezwykle ciekawa treściowo, niestety, nie została w pełni wygrana. Wesker wychodzi z niej poza samą kuchnię, wprowadza do niej świat zewnętrzny i jego problemy: "Płacą wam przyzwoicie, jedzenie macie dobre? czego jeszcze chcecie?". W pierwszej części reży­ser operował skrótem, dążąc do ma­ksymalnej syntezy i kondensacji, w części drugiej tych elementów za­brakło. Zabrakło tu nie tylko samej syntezy ujęcia obrazu czy sceny, ale chyba także cierpliwości w prowa­dzeniu spektaklu, bo i aktorzy jak­by przystanęli, zwolnili tempo.

W drugiej części spektaklu zatarciu uległy istotne dla całości dramatu sprawy: ci ludzie nie mają prawa do normalnego życia, przede wszyst­kim nie mają na nie czasu. To ży­cie jednak gdzieś tam się tli. W pewnym momencie wybucha z całą siłą. Człowiek się buntuje, opano­wuje go chęć niszczenia, zemszcze­nia się, odegrania za swój los. Tak zrozumiałam atak szału jednego z pracowników.

W sumie przecież był to spektakl, który pobudzał do myślenia, chociaż pokazywał tylko nagą, wybebeszoną kuchnię wielkiej restauracji w Tivoli. W kuchni tej poruszali się lu­dzie bez masek, bez osłonek i upięk­szeń. Reżyser dogrzebał się do wnętrza bohaterów dramatu, do wnętrza tego bezosobowego, beztwarzowego tłumu. W ten sposób powiedziano nam wiele prawdy o człowieku, o ludzkiej zbiorowości. Chwilami była to prawda gorzka, chwilami żałosna. No cóż, może właśnie tacy oni są, w tych londyń­skich kuchniach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji