Kiedy człowiek przestaje być człowiekiem
MOŻLIWE, że "Kuchnia" Weskera będzie największym wydarzeniem sezonu teatralnego we Wrocławiu. Będzie zapewne cieszyć się powodzeniem wszystkich widzów, tych bardziej wymagających, i tych, którzy rzadko tylko bywają w teatrze. Nie byłbym w zgodzie z własnym sumieniem, gdybym twierdził, że przedstawienie Laskowskiej jest skończoną doskonałością, gdybym bez zastrzeżeń zaakceptował każdy szczegół, każdą propozycję aktorską - ale czy ma jakikolwiek racjonalny sens dzielenie włosa na czworo, gdy otrzymujemy tak sugestywną dawkę wrażeń, gdy uczestniczymy w przedstawieniu tak żywym, wciągającym, mocnym, jak rzadko kiedy, nie tylko w tym mieście i w tym teatrze...
Chyba przez połowę czasu trwania spektaklu nie dzieje się nic innego, jak to, od czego na ogół widz szuka azylu właśnie m.in. w teatrze. Oglądamy wściekłą, mechaniczną, ogłupiającą pracę kucharzy, kelnerów, cukierników, pomywaczy wykonujących w nieskończoność wciąż te same czynności w tempie przyprawiającym o zawrót głowy, tłukących talerze, parzących ręce, skaczących sobie do gardeł, poganianych przez zamówienia, dopingowanych przez właściciela, który dobrze płaci i dużo wymaga, kąpiących się we własnym pocie. Szybko narastają między nimi napięcia i szybko rozładowują się, czasem rodzi się jakiś żart, lecz taki na pół uśmiechu. Nie ma czasu. Tempo! Tempo! Ktoś przez sekundę małpuje, ktoś uszczypnie dziewczynę, ktoś zaimponuje przeczytaną mądrością, ktoś komuś doskoczy do gardła; różne postaci przybiera tu odruch samoobrony przed ostatecznym zautomatyzowaniem, zatraceniem poczucia własnej osobowości, przemianą w głupi, bezwolny mechanizm, trybik w wielkiej przemysłowej machinie, jaką wydaje się ta, taka przecież zwyczajna, wielka kuchnia w restauracji Tivoli.
"Kuchnia" ma swoich bohaterów, którzy mają swoje życie, swoje kłopoty, swoje marzenia. Paula rzuciła żona, Dymitri chciałby założyć warsztacik radiowy, Peter i Monika mają kłopoty ze swoją miłością, któraś z kelnerek jest w ciąży, Hans zapragnął zdobyć fortunę. Okruchy życia, zwykłe, właściwie banalne nie strząśnięte w szatni zostały przez bohaterów przeniesione do kuchni. Nie jest to jeszcze zatem kuchnia doskonała, nie jest absolutnie sterylna, jeszcze nie odczłowiecza do zera, da się w niej coś udoskonalić. Marango - właściciel jeszcze pewnie myśli o dalszych "inwestycjach", będzie pewnie jeszcze lepiej płacił, ale nie z dobrego serca, wyciśnie ze swych ludzi resztkę duszy...
Arnold Wesker wystarczająco jasno zadeklarował się w swym życiu i twórczości, byśmy nie mieli prawa analizować "Kuchni" przez pryzmat układów społecznych we współczesnym kapitalizmie. Wydaje się jednak, że zubożylibyśmy utwór, dostrzegając w nim tylko ten aspekt, odbierając mu pewne wartości jeszcze bardziej uniwersalistyczne być może w części przekraczające granice ustrojowe, które dzielą współczesny świat. Bo w końcu, co mógł mieć na myśli Wesker, wypowiadając błyskotliwe, ale i przemyślane zdanie: ,,Dla mnie cały świat jest kuchnią"? Zwróćcie uwagę - wrocławskie przedstawienie sugestywnie to oddaje - na atmosferę tej, wszystko jedno, czy dosłownie, czy metaforycznie traktowanej, kuchni. Zwróćcie uwagę, jakie destrukcyjne, dehumanizujące jest jej oddziaływanie na człowieka. Bohaterowie Weskera mówią, że w gruncie rzeczy wszystko jedno, czy się będzie tkwić w takiej kuchni, czy w fabryce, czy w dziesięciu innych miejscach współczesnej cywilizacyjnej machiny. Człowiek wszędzie może być jednakowo zagrożony, zagubiony, ogłupiony. Są to rozterki humanisty przerazonego ubocznymi skutkami cywilizacji. I jest to wyjaśnienie (pisarza, nie psychiatry, choć zbieżne z poglądami tych ostatnich) przyczyn znerwicowania jednostek, grup i całych większych społeczności, z coraz większym trudem adaptujących się do szeroko pojętego środowiska ekologicznego. Myślę, że zwłaszcza pod tym kątem powinniśmy odbierać tę sztukę my. Jesteśmy szczęśliwcami, bo mamy prawo widzieć w tym na ogół jedynie przestrogę. Mamy szanse rozkręcać nasz cywilizacyjny rozwój bez takich deformacji, zwłaszcza w naszych, socjalistycznych warunkach ustrojowych.
Wróćmy jeszcze szczegółowiej do "Kuchni" na scenie Teatru Polskiego. Scena ta rzeczywiście przypomina wnętrze dużej kuchni. Została zabudowana realistycznie, z dużą dbałością o szczegóły. Nie wiem, czy tak wygląda właśnie kuchnia np. w "Monopolu", ale tak ją sobie wyobrażam. Nie wiem, co na to fachowcy, lecz być może, kuchnia teatralna mogłaby być i modelem dla niektórych zakładów gastronomicznych. Widać w niej - nawet okiem laika - logiczny "ciąg produkcyjny", funkcjonalność, umożliwiającą bezkolizyjny ruch. Jedyne, co można kwestionować, a co zostało podyktowane wymogami sztuki, to niewłaściwe usytuowanie szatni, do której się przechodzi przez całą kuchnię...
W sztuce występuje trzydziestu aktorów, w wielu wypadkach znajdują się na scenie niemal w komplecie. Poruszają się z imponującą sprawnością; jak na moją znajomość wrocławskiej gastronomii, u niejednej aktorki mogłyby obecnie brać korepetycje niektóre kelnerki. Niewiele tu ról, które można by uznać za pierwszoplanowe; dużego wysiłku nie szczędzi sobie jednak nikt. To imponuje, zwłaszcza, że wysiłek ten nie poszedł na darmo. Przykład: Bolesław Abart grający w gruncie rzeczy postać drugoplanową, z niewielką ilością (ale stwarzającą szansę) tekstu. Jego Max jest krwisty, wyrazisty, z wyraźnie nakreślonym charakterem i - w to chyba nikt z sali nie wątpi - znakomicie znający swoją robotę. Na wysokie uznanie zasłużyła właściwie większość wykonawców. W tej sytuacji odejdę od tradycji, która by mi nakazywała napisać jeszcze coś szczególnie dobrego o Januszu Peszku, Andrzeju Hrydzewiczu i sporej jeszcze grupie wykonawców i zakończyć - mimo wszystko dwuznacznie brzmiącym komplementem: nie tylko Warszawa ma wysokiej klasy aktorów.
Reżyserce Wandzie Laskowskiej poświęcę tylko dwa słowa: "gratuluję sukcesu".
PS. Po raz pierwszy w życiu mam pretensję do redaktorów programu teatralnego. To bardzo przykro zgubić w spisie wykonawców aktora, zwłaszcza rzucającego się w oczy. Naprawiam ich błąd i informuję, że kucharza z podbitym przez Petera okiem gra ZYGMUNT BIELAWSKI.