Artykuły

Zawsze widzę szklankę do połowy pełną

- Ciągle funkcjonuję w zadziwieniu, że dostaję role, mimo że nie mam agenta i o nie nie zabiegam. Staram się uczciwie pracować. Choć ostatnio usłyszałem, że mój udział w serialu "M jak miłość" to hańba i upadek. Nie uważam tak. W powodzi ról komediowych, które grałem przez ostatni czas, dostałem dobrze napisaną rolę dramatyczną. Miałem potrzebę zagrać coś innego niż komedię - mówi ARTUR BARCIŚ, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.

Kiedyś poczciwy Norek w serialu "Miodowe lata", dzisiaj podstępny Czerepach w "Ranczu" i tajemniczy wdowiec Kolęda w "M jak miłość". Ile ról, tyle twarzy ARTURA BARCISIA.

Umawiamy się w warszawskim teatrze Polonia. Po sukcesie "Zemsty", w której gra Papkina, aktor ma tutaj próby do kolejnego spektaklu. Oprócz ról w sztukach, występuje w dwóch serialach, ma swój recital, pisze felietony i prowadzi blog. Ale znajduje czas, żeby porozmawiać z Tiną. Na ważny, jak podkreśla, temat czystości języka i obyczajów.

Zacznijmy może jednak od wiosny. Jest tak pięknie... Pana ogród już się zieleni?

- Pojawiły się w nim nawet pierwsze kwiaty. Ogród to nasze oczko w głowie. W zeszłym roku posadziliśmy z Beatą, moją żoną, 300 niecierpków. W tym też sadzonki są już przygotowane w domowej szklarence.

Ogród to odskocznia od pracy, także tej dziennikarskiej, jeden ze swoich felietonów zaczął pan tak: "Mamo, jak się powinno mówić: całom noc czy całą noc"? Zadrwił pan sobie z popularnej reklamy?

- Ponieważ zawiera ona błąd językowy, bardzo rozpowszechniony w Polsce. Niektórzy nazywają to gwarowością, ale nie ma on z nią nic wspólnego. Jest to zwyczajne niechlujstwo językowe. Zwracam na nie uwagę. Jako człowiek kultury mam taki obowiązek.

Dlaczego czystość języka jest taka ważna?

- Uważam, że przejawem naszego patriotyzmu w czasie pokoju są trzy kwestie. Pierwsza to kultura. Szczycimy się tym, co osiągnęli i osiągają polscy twórcy. Druga - sport, gdy kibicujemy naszym zawodnikom. A na własnym podwórku możemy po prostu ładnie mówić. Chodzi o to, by nie kaleczyć naszego pięknego języka, mieć przyjemność z posługiwania się nim. Drażni mnie np. wyrażanie zachwytu słowem "super". Zamiast powiedzieć, że film był fantastyczny, fascynujący, świetny, mówimy: był super. Napisałem kiedyś na ten temat felieton. Zainspirowała mnie podsłuchana rozmowa podczas porządkowania grobów. "Super te znicze, nie, córuś?", powiedział tata. "No, super. Te chryzantemy też są super, mamuś. Super, że żółte", odpowiedziała córka. Potem jeszcze matka kilka razy rzuciła "super". Tymczasem w słowniku istnieje blisko sto wyrazów, które my zastępujemy jednym: "super". Jest wszędzie. Używają go dziennikarze, politycy, nauczyciele, młodzi, starzy. Bogactwo ojczystego języka okazuje się powoli balastem.

To moda, pewnie kiedyś minie.

- A jeśli nie minie? Już kilka razy przyłapałem się na tym, że sam tego słownego potworka używam...

Skąd u pana potrzeba poprawnego mówienia? Mama dbała, by tak pan mówił?

- Nie, urodziłem się i wychowałem na wsi Kokawa pod Częstochową i tam nie zwracało się na to uwagi. Ale "wyrodziłem się" - poszedłem na studia, zresztą jako jedyny z rodzeństwa. Od dziecka chciałem robić coś innego niż moja rodzina, niż bracia, wyznaczyłem sobie inne cele, chciałem być inny. Nie chciałem mówić tak, jak mówi się na wsi, tylko jak pan w telewizji. Wtedy jeszcze nie do pomyślenia było, że dziennikarz czy prezenter mówi niedbale. Ale nigdy nie poprawiam mojej mamy, mówi tak, jak zawsze mówiło się u nas na wsi.

Potem maniakalnie uczył pan syna pięknej polszczyzny?

- Staranniej mówi po polsku ode mnie. Rzeczywiście, dbaliśmy z żoną o to, by się ładnie wysławiał. By "nie spadał w dół", bo spada się zawsze w dół, żeby "nie cofał się do tyłu", bo do przodu się nie da (śmiech).

Mówimy coraz gorzej?

- Tak, z lenistwa. Żyjemy szybko, komunikujemy się również szybko. To lenistwo językowe jest o tyle niebezpieczne, że nas zubaża. Lecz dzieje się tak też dlatego, że nie czytamy książek i wielu słów po prostu nie znamy. Ale nie generalizowałbym twierdząc, że mówimy coraz gorzej. Ani że jesteśmy coraz brutalniejsi i pełni agresji.

A nie jesteśmy? Wystarczy obejrzeć wiadomości...

- Przemoc, chamstwo i agresja były zawsze, tylko teraz łatwiej pokazać je w telewizji. Więc już na dzień dobry dostajemy taką papkę złych informacji. Bo zło jest najbardziej atrakcyjne. Martwi mnie jednak co innego. Że ta brutalizacja przenosi się na nowe pola, np. do internetu. Anonimowość w sieci powoduje, że ludzie bez zahamowań wylewają swoje żale, kompleksy, gorsze nastroje, obrażając przy tym innych. Ja jednak mam naturę optymisty i liczę, że pójdzie ku lepszemu. Zawsze widzę szklankę do połowy pełną.

Należy pan do grona bardzo zapracowanych aktorów.

- Ciągle funkcjonuję w zadziwieniu, że dostaję role, mimo że nie mam agenta i o nie nie zabiegam. Staram się uczciwie pracować. Choć ostatnio usłyszałem, że mój udział w serialu "M jak miłość" to hańba i upadek. Nie uważam tak. W powodzi ról komediowych, które grałem przez ostatni czas, dostałem dobrze napisaną rolę dramatyczną. Miałem potrzebę zagrać coś innego niż komedię. Bardzo mi zależy na tym, by każda moja następna rola była inna od poprzedniej. Nigdy nie wziąłbym jej jednak tylko dla pieniędzy. Choć nie mówię, że one nie są ważne.

Odkłada pan na czarną godzinę?

- Zajmuje się tym żona, zakłada lokaty i wszystkiego pilnuje. W aktorstwie jutro jest bardziej niepewne niż w innych zawodach. Ale przede wszystkim dbam o zdrowie. Kiedy mnie coś boli, od razu idę do lekarza. Niestety, nie uprawiam sportu. Choć gdy schodzę ze sceny po "Zemście", kostium mam mokry. Spektakl zastępuje mi siłownię, która zresztą bardzo mnie nudzi. Na szczęście mieszkam na wsi. Chodzę na spacery, na grzyby, no i pracuję w ogrodzie.

Wie pan, jak żyć?

- W życiu najważniejsza jest miłość. Trzeba mieć kogo kochać i być kochanym. Miałem dużo szczęścia, bo kiedy spotkałem Beatę, od razu wiedziałem, że jest miłością na całe życie. A potem wystarczyło już tylko o to uczucie dbać. Pokochać i zaakceptować wzajemnie swoje wady, zrozumieć, że nikt nie jest doskonały.

Są państwo razem już 27 lat.

- Mówiłem już, że mnie się w życiu udało. Jest przy mnie ktoś, kto na mnie czeka w domu, kto się martwi, że mnie coś boli albo się denerwuje, czy mi dobrze pójdzie spektakl. Robię zresztą to samo. Lubię słowo "współczucie", ale pisane rozdzielnie: współ czucie, czyli współodczuwanie.

Słyszałam, że nieźle pan gotuje.

- Co niedziela przychodzą do nas na obiad syn z dziewczyną. Przygotowujemy wtedy z żoną coś pysznego. Ja jestem mistrzem w przyrządzaniu szparagów. Wkładam je do wody dosłownie na kilka minut, gdyż muszą być kruche. A do nich robię np. sos z rukoli. Garść rukoli wrzucam do miksera, dodaję 2-3 łyżki oliwy, 3 ząbki czosnku, sól, pieprz, miksuję i gotowe. Lubię te coniedzielne biesiadowania. Pozwalają wyhamować, odłożyć laptopy, wyłączyć telewizor, porozmawiać i poczuć wzajemną bliskość.

***

ARTUR BARCIŚ

Urodził się 12 sierpnia 1956 r. w Kokawie pod Częstochową. W 1979 r. skończył studia w łódzkiej Państwowej Wyższej Szkole Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej.

Najważniejsze role: Popularność zdobył dzięki programowi dla dzieci "Okienko Pankracego". Jako jedyny aktor zagrał we wszystkich częściach "Dekalogu". Potem wystąpił w wielu filmach (np. w "Galeriankach", "Bezmiarze sprawiedliwości") i serialach (m.in. w "Miodowych latach", "Doręczycielu"). Dziś jego aktorski kunszt możemy podziwiać w "Ranczu" i "M jak miłość", a także na deskach m.in. teatru Polonia w Warszawie. Rodzina. Żona, Beata Barciś, jedna z najlepszych montażystek filmowych. Syn Franciszek, operator filmowy.

Co lubi: Uwielbia swój przydomowy ogród. Gdy tylko ma czas, sadzi, piele, przycina, podlewa, projektuje...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji