Artykuły

Dmuchacze kondomów

Nowy teatr coraz śmielej wkracza na rosyjskie sceny, wywołując gwałtowne polemiki, spory, awantury. Narusza tabu i szturcha klasyków. Widownia jest zachwycona albo wychodzi z teatru, trzaskając drzwiami. W Warszawie właśnie zaczyna się przegląd najnowszych spektakli rosyjskich - Festiwal Da! Da! Da! - pisze Mike Urbaniak w Przekroju.

O buzującym życiu teatralnym Rosji i najgorętszych przedstawieniach, które zobaczy polska widownia, opowiada Agnieszka Lubomira Piotrowska, kuratorka festiwalu.

Skąd pomysł na prezentację rosyjskiego teatru w Polsce?

- To właściwie rewizyta. Po wielkim sukcesie, jakim była prezentacja polskiego teatru w Moskwie w 2011 r., zapadła decyzja, że teraz czas pokazać współczesny rosyjski teatr w Warszawie. Festiwal Da! Da! Da! to wspólne przedsięwzięcie Instytutu Adama Mickiewicza i Festiwalu Złota Maska, który od lat organizuje wyjazdy najlepszych rosyjskich spektakl i zagranicę.

Ale dotychczas tą zagranicą były wyłącznie niegdysiejsze republiki Związku Radzieckiego.

- To prawda, Da! Da! Da! to pierwszy tak duży pokaz rosyjskiego teatru na Zachodzie i pierwszy raz, kiedy to nie Rosjanie decydowali sami, kogo chcą pokazać. Zaproszono polskich kuratorów - Romana Pawłowskiego i mnie - żebyśmy dokonali wyboru repertuaru. To, co widzowie zobaczą w Warszawie, będzie więc bardzo autorską propozycją.

A co zobaczą?

- Wybraliśmy spektakle, które pokazują nowe oblicze rosyjskiego teatru. Chcemy przełamać stereotyp panujący w Polsce, że jest on klasyczny, akademicki, grany w kostiumie, skupiony na duchowości. Chcemy udowodnić, że poza teatrem-świątynią dzieją się tam szalenie ciekawe rzeczy. Rosyjski teatr zmienia się bardzo dynamicznie, odzwierciedla zachodzące tam gruntowne zmiany społeczne i mimo swojej specyfiki jest mocno osadzony w teatrze europejskim.

Mamy rzeczywiście do czynienia z intensywną wymianą między rosyjskim a zachodnioeuropejskim teatrem?

- Jest to głównie droga w jedną stronę, to znaczy Zachód przyjeżdża do Rosji. Sama Moskwa ma mnóstwo festiwali z ogromnymi budżetami. Organizatorzy mogą więc sobie pozwolić na zapraszanie największych i najdroższych produkcji z zagranicy. Niemal każde rosyjskie miasto również ma własny festiwal teatralny. Władze i oligarchowie nie szczędzą pieniędzy. Dlatego Rosjanie są absolutnie na bieżąco ze wszystkimi najważniejszymi spektaklami europejskimi. Oglądają u siebie to, o czym my w Polsce możemy sobie najwyżej poczytać w gazetach.

Jak ten zachodni teatr jest przyjmowany?

- Przez środowisko teatralne wręcz entuzjastycznie. Z publicznością bywa różnie. Ona się dopiero przełamuje. Przez długi czas było poczucie, że "taki teatr" - czyli mocny, skandalizujący, naruszający tabu - "to niech oni sobie grają u siebie". My popatrzymy, pokiwamy głowami i dalej będziemy uprawiać teatr-świątynię. Kiedy Konstancin Bogomołow zrobił, czerpiąc z teatru zachodnioeuropejskiego, swój pierwszy głośny spektakl, Oleg Tabakow - tuz rosyjskiego teatru - wyszedł ze spektaklu, krzycząc: "Takie rzeczy to możecie sobie robić w Berlinie!". Publiczność była oburzona, spektakl szybko spadł z afisza.

Zupełnie jak w Polsce ponad dekadę temu, kiedy publiczność Teatru Rozmaitości krzyczała do rozebranego Jacka Poniedziałka: "Hamlecie, załóż majtki!".

- Tak. Ale te kłótnie, spory, polemiki są naprawdę fantastyczne. Bardzo barwne, bogate i burzliwe jest teatralne życie w Rosji. Na łamach prasy zażarcie okładają się wzajemnie różne frakcje krytyków teatralnych, zwolenników i przeciwników nowego teatru. Jeden z nich nazwał ostatnio zwolenników nowego teatru "partią dmuchaczy kondomów".

Bardzo romantycznie. U nas to się nazywa homolobby. A są jakieś wiodące, awangardowe sceny nadające ton rosyjskiemu nowemu teatrowi?

- To dość świeże zjawisko, dopiero się tworzy. Teatr Prijut Komedianta w Sankt Petersburgu, w którym Bogomołow zrobił pierwsze głośne przedstawienie "Lear. Komedia", które pokażemy w Warszawie, to przeciętna scena. Ten spektakl powstał tam, bo żaden prestiżowy teatr w Moskwie się na niego nie odważył. To są raczej pojedyncze realizacje w teatrach repertuarowych, które powoli przekazywane są w ręce nowych dyrektorów. No i jest Teatr POST, Teatr, doc, ON Teatr, który właśnie władze Petersburga zamknęły, czy Praktika, ale to małe salki w piwnicach. Na widowniach mieści się tam kilkadziesiąt osób.

Czyli teatr odważny to zupełny off?

- Tak, choć wchodzi powoli na duże, publiczne sceny. Ostatnie dwa spektakle Bogomołow zrobił na dużej scenie MChT-u (Moskiewskiego Teatru Artystycznego im. Antona Czechowa), którego dyrektor Oleg Tabakow nie tylko popierał w wyborach Władimira Putina, ale należy także do jego kulturalnych doradców. Tymczasem Bogomołow na scenie Putina pożera. Władza na to pozwala, bo w porównaniu z telewizją i prasą teatr ma jednak niewielkie pole rażenia.

Władza pilnuje, ale też zdarza się, że wspiera.

- Jak najbardziej. Najlepszym tego przykładem jest obecny szef departamentu kultury Moskwy Siergiej Kapkow, który jest bardzo otwartym człowiekiem. Zaczął wietrzyć teatry. Ostatnio Teatr im. Gogola dostał Kiriłł Sieriebriennikow, świetny reżyser, który zrobił z tej podupadłej sceny najmodniejsze miejsce w Moskwie, czyli Gogol Centrum. Oczywiście aktorzy na początku się buntowali. Pisali listy do prezydenta i premiera, że Sieriebriennikow depcze wielką, świętą tradycję Stanisławskiego, że to zamach na wspaniały, klasyczny teatr rosyjski, tak podziwiany na całym świecie. Nic to jednak nie dało. Część więc odeszła, część się "pochorowała", część została. Dzisiaj to gorący adres.

- A skąd pieniądze na to wietrzenie teatrów?

To właśnie różni Rosję od Polski. Tam za decyzjami idą pieniądze, i to duże. Sieriebriennikow dostał porządny budżet i w pół roku zrobił wielki remont, zmienił ten teatr nie do poznania. Teraz są tam wspaniałe wnętrza, najlepszy design, modna knajpa, księgarnia, można tam siedzieć od rana do nocy. I, co najważniejsze, ma także pieniądze na produkcję spektakli.

W Polsce chodzi się głównie na reżyserów. Na kogo chodzą Rosjanie?

- Chodzenie na reżyserów to w Rosji novum. Zawsze się tam dziwiono, że Polacy chodzą na Jarzynę, na Warlikowskiego, na Klatę. W Rosji chodzi się na aktorów - wielkie gwiazdy ekranu albo też na autorów sztuk, bo dramatopisarze cieszą się tam wielkim szacunkiem. To kraj logocentryczny. Sztuka, tekst jest w centrum. Dlatego wciąż szokujące jest dla Rosjan to, że można wziąć na przykład kawałek Czechowa, dolepić do niego jakiś inny tekst i wystawić. Tak swoje spektakle robi Bogomołow.

No dobrze, to powiedzmy w końcu, kim jest ten Konstantin Bogomołow, nazywany "rosyjskim Warlikowskim", którego nazwisko przewija się przez całą naszą rozmowę.

- To absolutny numer jeden rosyjskiego teatru: głośny, kontrowersyjny, rozchwytywany. Jego spektakle wywołują skandale, są burzliwie dyskutowane, czasem cenzurowane, zbierają świetne recenzje i tylko nie są jeszcze nagradzane - jurorzy tamtejszych festiwali wciąż się nie przełamali. Bilety na jego "Idealnego męża" według Oscara Wilde'a (podczas Da! Da! Da! spektakl będzie transmitowany na żywo do Teatru Dramatycznego) zostały sprzedane na dwa

miesiące przed premierą. U koników osiągają cenę 26 tysięcy rubli, czyli 2600 zł za sztukę! Do końca tego roku nie ma ani jednego wolnego miejsca na ten spektakl.

Na czym polega sekret Bogomołowa?

- Na ogromnym talencie, a jednocześnie na wielkiej odwadze poruszania trudnych tematów i łamaniu tabu. "Lear. Komedia" to spektakl mówiący, że druga wojna światowa była starciem dwóch podobnych reżimów: niemieckiego nazizmu z rosyjskim stalinizmem. To u Rosjan wywołało szok. Jak to? Przecież my to ci dobrzy, którzy wyzwalali Europę spod nazistowskiej okupacji. Ludzie wychodzili z teatru. Szczególnie podczas sceny tortur na Łubiance, gdzie korkociągiem wyłupywano oczy więźniom, a wszystko do muzyki Rammstein.

Jakie są w Rosji przeciętne ceny biletów?

- Teatr nie jest tani. Bilet kosztuje kilka tysięcy rubli czyli kilkaset złotych, ale spektakle sprzedają się świetnie. Teatry są pełne, Rosjanie chodzą do nich gremialnie. To kraj, w którym panuje kult teatru, chodzenie do niego to nawyk. I nie chodzi się tylko, by obejrzeć sztukę, ale także, by spędzić miło wieczór. W tamtejszych teatrach przerwy trwają pół godziny, żeby można było się spokojnie napić szampana i zjeść kanapkę z kawiorem. Teatr to nie tylko sztuka, ale także spotkanie towarzyskie.

Jakie, oprócz Bogomołowa, gorące nazwiska zaprosiliście do Polski?

- Pokażemy aż cztery spektakle niezwykle utalentowanego Dmitrija Wołkostriełowa. Jeden ze spektakli ("Shoot Get Treasure Repeat" na podstawie cyklu 16 sztuk Marka Ravenhilla) Wołkostriełow zrobił wspólnie z Siemionem Aleksandrowskim. Obydwaj są byłymi studentami Lwa Dodina - "żywego klasyka", jak mówią o nim Rosjanie - i obydwaj nie dostali dyplomów, a wszystko przez swoje harce na studiach. Teraz, po okresie chłodu między nauczycielem i uczniami, następuje przełamywanie lodów. Wołkostriełow jest wart uwagi, konsekwentnie kroczy własną odrębną teatralną drogą. To także zasługa Pawła Priażki. Reżyser znalazł swego autora.

To ciekawe, że Paweł Priażko, Białorusin, nie jest wystawiany u siebie w kraju, ale w Rosji. I to głównie przez Wołkostriełowa.

- Rzeczywiście, Priażko to ewenement we współczesnej rosyjskojęzycznej dramaturgii. Jego sztuki, reżyserowane przez Wołkostriełowa, nieustannie zdobywają nagrody. Obaj świetnie umieją pokazać nudę współczesnego świata, pustkę, nieumiejętność komunikacji międzyludzkiej. To często spektakle na granicy wytrzymałości widza. W "Złej dziewczynie" aktorzy jedzą po prostu kolację, piją herbatę i grają w scrabble. Kiedy w Rosji gorącym tematem były wulgaryzmy na deskach teatrów, Priażko królował. Jedna z krytyczek, po sukcesie sztuki "Życie jest piękne", której premiera odbędzie się w ramach Da! Da! Da! 22 czerwca w Teatrze Studio w Warszawie, nazwała go "poetą wulgaryzmów". Priażko, podobnie jak Wołkostriełow, nie odcina kuponów od sukcesu. Idzie własną drogą i ciągle zaskakuje. Każdy jego tekst to krok dalej.

Zaproszeni przez was twórcy, z wyjątkiem Dodina, to ludzie koło trzydziestki. To pokolenie nadające ton rosyjskiemu teatrowi?

- To pokolenie, które odważniej myśli o teatrze i niczego się nie boi. Ci twórcy wychowali się głównie na teatrze małych form, równie małych scen, intymnego kontaktu z widzem. Dlatego też wcale nie kwapią się do wchodzenia na wielkie rosyjskie sceny, nie czują ich. Lubią eksperymentować, inspiruje ich także polski teatr. Po pokazie "Persony/Merlin" Krystiana Lupy w Teatrze.doc powstał świetny spektakl "Rozpal mój ogień" Jurija Murawickiego, który zrozumiał, dzięki naszemu teatrowi, że można mówić o swoich idolach, że można bazować na biografiach aktorów. Janis Joplin ma więc matkę, która mieszka w Chruszczowie i wstydzi się swojej córki przed sąsiadkami, a ojciec Jima Morrisona służy w radzieckiej armii. Ten spektakl też pokażemy w Warszawie.

***

Agnieszka Lubomira Piotrowska

Jest tłumaczką literatury rosyjskiej, znawczynią teatru i kultury rosyjskiej, kuratorką projektów teatralnych. Była dyrektorką artystyczną Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Demoludy" w Olsztynie, jurorką w konkursach dramaturgicznych w Jekaterynburgu, Mińsku i Permie. Jest członkinią jury na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym "Kolyada Plays" w Jekaterynburgu i Międzynarodowym Festiwalu Teatru i Filmu TEXTURE w Permie.

***

Festiwal Da! Da! Da! Współczesny teatr, dramat i performance z Rosji, 17.05.-22.06., Warszawa, szczegółowe informacje: www.dadada.cutture.pl

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji