Dialogi i monologi z Manna
Niby to rozprawa o kondycji ludzkiej, niby to traktat o życiu i śmierci. Autor scenariusza próbuje stworzyć takie pozory. Na tym się niestety kończy! Są to w rzeczywistości bardzo luźne wypiski z prozy Tomasza Manna ("Czarodziejska góra" i "Doktor Faustus") uzupełnione fragmentem "Idioty" Dostojewskiego. Nie jest to zresztą tak istotne, gdyż "dzieło" sceniczne niewiele ma wspólnego z twórczością autora "Buddenbrooków".
I o to mam n a j m n i e j s ze pretensje do scenarzysty i reżysera Piotra Paradowskiego. Gorzej, że ze sceny przez dwie godziny wieje totalną nudą! Słuchałem tych dialogów, nie było w nich ani ładu, ani składu. Gubiłem się w "znakach" dawanych mi przez reżysera i scenografa (Franciszek Starowieyski). Niestety, ze smutkiem przyznaję, że nie udało mi się rozwikłać dlaczego Lodovico Settembrini (Andrzej Mrozek) schodzi i wchodzi po niekończącej się drabinie albo raz ma szalik czerwony, raz czarny, po co reflektor umieszcza się pod sceną, by jego odbicie wyświetlało twarze aktorów stojących na scenie, co mają symbolizować pałętający się faceci w czarnych cylindrach ciągnący za sobą białe szmaty. Czemu to wszystko miało służyć? Jaka to miała być informacja dla mojej wyobraźni? Jakie skojarzenia powinna wyzwolić?
Ten spis niepotrzebnych chwytów, może czasem układających się w efektowny obrazek, pusty, jałowy, nic nie wnoszący, mógłbym na dobrą sprawę ciągnąć w nieskończoność. Przepraszam Szanownych Twórców, ale do mnie nie trafiają argumenty o transcendencji lub tak zwanej wieczności, gdyż od razu mi się wydaje, że to samo może znaczyć zjedzenie jajka na twardo w jakimś intymnym miejscu.
Grzechem nie do wybaczenia jest brak jakiejkolwiek nadrzędnej porządkującej myśli, brak dramaturgicznych spięć zmierzających do konkretu, który mógłbym wynieść i z tego przedstawienia. Pomijam nieumiejętność stworzenia klimatu, atmosfery, czegoś co mogłoby we mnie procentować. Jeśli chcę spędzić bezmyślnie trochę czasu, włączam telewizor; idąc do teatru oczekuję, że ktoś chce mi powiedzieć coś bardzo ważnego.
Paradowski przeczytał chyba Manna, bo widać wyraźnie, że spodobały mu się poszczególne zdania, monologi bohaterów, wydały mu się z pewnością bardzo teatralne. Przypuszczam, że wypisał je z grubsza, wziął do pomocy człowieka (Starowieyski) obdarzonego niezwykłą, uciekającą w metafory, wyobraźnią i razem albo i nie, poukładali obrazki. Gdybym w jakimś odstępie czasu pooglądał każdy z nich oddzielnie, może bym nawet pomyślał, że "coś w tym jest". Jednak pokazane w trakcie jednego wieczoru nie bardzo zasługują na to, by nazwać je spektaklem.
Mała dygresja. Ostatnio we Wrocławiu powstają w teatrach bardzo "uniwersalistyczne dzieła". Przecież "Nie-Boską komedię" można by spokojnie pokazać w dekoracji Starowieyskiego i na odwrót - "Według Thomasa Manna" w scenografii Grzegorzewskiego. Koniec dygresji.
Na szacunek zasługują może zmagania niektórych aktorów.
Andrzej Mrozek (Settembrini) próbował uparcie aforyzmy, które kazano mu odgrywać, podawać w taki sposób, by pokazać jednak, że mówi je żywy człowiek mający znacznie więcej do powiedzenia niż usłyszeliśmy z jego ust. Andrzej Polkowski (dr Behrens) starał się milczeć znacząco, szukał wsparcia u partnerów, ale jego usiłowania nie znalazły żadnego zrozumienia. Bogusław Linda upatrywał chyba na początku w tej roli szansę sprawdzenia się po dwóch nieszczęśliwych rolach ("Hamlet", "Gry kobiece"). Ewa Lejczakówna (Kławdia Chauchat) otrzymała zadanie wykraczające poza jej skromne umiejętności. Przez cały wieczór ani jedna kwestia dobywająca się z aktorki nie zabrzmiała prawdziwie. Stanisław Banasiuk (Pan Albin) przerysował swoją postać i wyglądała jak karykatura z innej sztuki.
Pozostali aktorzy, w większości adepci Studium Teatralnego przy Teatrze Polskim jeśli coś wyniosą z tego spektaklu, to sporo złego smaku i kilka recept jak zrobić nic, żeby udawało awangardową sztukę.
Wiem, że za dużo miejsca poświeciłem temu przedstawieniu. Uczciwie rzecz biorąc, należało je skwitować trzeba zdaniami. Oto one...
W Teatrze Kameralnym odbyła się premiera pt. "Według Thomasa Manna" w reżyserii Piotra Paradowskiego. Nie wiadomo po co. Szkoda czasu i pieniędzy na pseudotwórczość...