Artykuły

Afisz czy zmywak?

Wrocławska szkoła teatralna, pozostająca dotychczas w cieniu Warszawy, Krakowa i Łodzi, rośnie w siłę. Wypuszcza coraz lepszych absolwentów. Nie tylko utalentowanych, ale także przedsiębiorczych - pisze Mike Urbaniak w Przekroju.

"A redaktor Urbaniak oczywiście na dyplom nie dokuśtyka do Wrocławia? Apeluję do Waszego, redaktorze, uwrażliwienia na los przyszłych aktorów - a dzieciaki są zajebiste. Przyjedźcie" - taki e-mail dostałem od Moniki Strzępki, która zrobiła spektakl dyplomowy z czwartym rokiem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. Strzępka myliła się bardzo. Bo po pierwsze, dokuśtykałem, choć z Warszawy do Wrocławia jedzie się mniej więcej tyle, ile doktor Queen jechała z Bostonu do Denver. Dyliżansem. Po drugie, o tym, że "dzieciaki są zajebiste", wiedziałem, bo obejrzałem już wcześniej inny ich spektakl dyplomowy - Krzysztof Dracz wyreżyserował "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" Doroty Masłowskiej. Sztuka była grana niedawno w Warszawie, w Studiu Teatralnym "Koło", a dotarła do stolicy, bo młodzi aktorzy wzięli sprawy w swoje ręce.

Wrocław wychodzi z cienia

W Polsce są cztery szkoły kształcące aktorów dramatycznych. Za najlepszą uchodzi PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Tam uczą najwięksi, z Krystianem Lupą na czele. Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie ma z kolei opinię coraz gorszej szkoły produkującej aktorów do seriali. Odeszła z niej nawet niemogąca patrzeć na tę degrengoladę uwielbiana przez studentów Agnieszka Glińska, która teraz uczy w Krakowie. Filmówka w Łodzi swój lekko podupadły Wydział Aktorski ratuje legendą szkoły. I jest w końcu Wrocław, który z racji swojego formalnego statusu filii PWST w Krakowie traktowany był zawsze nieco po macoszemu. Jako szkoła gorszego sortu, działająca w cieniu wielkiej trójki. Sonia Roszczuk: - Kiedy się tu dostałam, nie zastanawiałam się ani sekundy, mimo że jestem z Warszawy. To naprawdę świetna szkoła, przez długi czas niedoceniana. Agata Bykowska: - Myślę, że dzięki naszej nowej siedzibie, świetnym warunkom, jakie teraz mamy, dostaliśmy kopa i będzie coraz lepiej. Adam Pietrzak: - W Warszawie, zdaje się, jest dużo więcej klasyki. My możemy sobie poszaleć ze współczesnymi tekstami. Łukasz Kaczmarek: - Jak ktoś przyniesie na zajęcia Masłowską czy Demirskiego, nie usłyszy, że to nie nadaje się do szkoły. Karolina Gibki: - No i mamy coraz fajniejszą kadrę: Annę Ilczuk, Adama Cywkę, Krzysztofa Boczkowskiego. Tomasz Kocuj: - Która nie chce produkować aktorskich klonów, określonych typów aktorów, tylko daje nam mnóstwo wolności i to jest rewelacyjne. Już nie tak rewelacyjnie robi się, kiedy zbliża się koniec edukacji. Spektakle dyplomowe włączają w głowach młodych ludzi intensywne myślenie o tym, co dalej. W tym roku w czterech szkołach aktorskich dyplom robi ponad 80 studentów, w przyszłym roku wejdą na rynek. Niemal wszyscy marzą o pracy w dobrym teatrze. Czy będzie dla nich miejsce? Czy mogą liczyć na jakieś wsparcie?

- Szkoły teatralne nie zajmują się promocją swoich studentów, tak jakby czas stanął w miejscu, a teatry tylko czekały na kilkadziesiąt nowych objawień rocznie. Mam wrażenie, że dzisiejszym absolwentom będzie niezwykle ciężko i duża część z nich odpłynie w niebyt - mówi Marzena Sadocha, dramaturżka Teatru Polskiego we Wrocławiu i sekretarz redakcji "Notatnika Teatralnego". Po czym dodaje: - Rektorzy szkół powinni zauważyć, że rzeczywistość teatralna gwałtownie się zmienia i ważną częścią szkoły powinien być marketing opiekujący się studentami. Tymczasem strony internetowe szkół lepiej przedstawiają budynki niż teatralną młodzież. Nie ma na nich zdjęć, nagrań wideo, fragmentów prac, nie ma list mailingowych. Studenci sami więc próbują coś robić. W tym roku zadzwonił do mnie student dyplomowego rocznika naszej PWST z prośbą o udostępnienie kontaktów do dziennikarzy piszących o teatrze. Potem grupa założyła profil swojego roku na Facebooku i sama zabrała się za zorganizowanie wyjazdu do Warszawy.

Dwoje biednych Rumunów i 14 studentów z pomysłem

- Oczywiście, że wyjazd był naszą inicjatywą. Wiedzieliśmy, że jak się sami nie ogarniemy, to nigdzie nie pojedziemy - mówi Karolina Gibki. - Kiedy powiedzieliśmy w szkole, że chcemy zagrać nasze spektakle w Warszawie, nie było entuzjazmu. Raczej pytania: Ale gdzie? A po co? A skąd pieniądze na taki wyjazd? Wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że bez naszej determinacji nic z tego nie będzie.

Grupa zorganizowała więc szybko naradę i ułożyła plan działania. Ktoś musiał pisać mejle do stołecznych teatrów, ktoś załatwić transport, ktoś znaleźć grafika, żeby zrobił plakat. Sonia Roszczuk: - W styczniu stwierdziliśmy, że nie będziemy siedzieć bezczynnie na tyłkach, tylko musimy się pokazać w stolicy. Łukasz Kaczmarek: - Samochód dostawczy, którym przewieźliśmy scenografię, załatwił brat Tomka. Tomasz Kocuj: - Bo szkoła nam nie dała. Radomir Rospondek: - Zresztą to auto popsuło nam się ze trzy razy po drodze, ledwo dojechaliśmy. Adam Pietrzak: - A kasę na zrobienie plakatu i folderu zdobyliśmy dzięki występom na Festiwalu Nauki we Wrocławiu. To były grosze, ale jak się je zebrało do kupy, to jakaś sumka wyszła. Agata Bykowska: - Mieliśmy cały biznesplan. Planowaliśmy chodzenie do sponsorów i szukanie pieniędzy. Kryzys gospodarczy nam niestety nie pomógł. My w każdym razie staliśmy się bardzo przedsiębiorczy.

Na rozliczne mejle od studentów aktorstwa odpowiedziały dwa teatry: Och-Teatr i wspomniane "Koło". Pomocy nie zaoferowała żadna publiczna scena (Sonia Roszczuk: - Może pisałam do złych teatrów?). Szkoła dołożyła w końcu trochę pieniędzy na pokrycie kosztów obsługi technicznej i można było grać. Gotowy był też folder ze zdjęciami i danymi kontaktowymi aktorów, który każdy dostawał przy wejściu na spektakl. Pełen profesjonalizm. "Dwoje biednych Rumunów" zagrano dwukrotnie. Tabunów dyrektorów stołecznych teatrów nie było. Na widowni siedział tylko Tadeusz Słobodzianek, szef Teatru Dramatycznego w Warszawie, który pogratulował studentom występu. Widział ich już drugi raz - wcześniej pofatygował się do Wrocławia na trzeci dyplom tego roku, czyli "Naszą klasę", sztukę samego Słobodzianka, którą wyreżyserował Łukasz Kos. Sztukę, trzeba dodać, rewelacyjną. O niebo lepszą od tej granej w Teatrze na Woli.

Gra w ruletkę

To, kto robi spektakl dyplomowy, w dużej mierze decyduje o początku drogi, a co za tym idzie, karierze młodego aktora. Nikt nie chce chodzić od drzwi do drzwi i składać ofert współpracy kolejnym szefom teatrów, którzy są średnio zainteresowani poświęceniem czasu młodym. - Wybór reżysera dyplomu to u nas nadal ruletka, a w każdym razie odzwierciedlenie gustów kadry szkoły, zdarza się, że często od lat niewychodzącej na scenę i mało zorientowanej w życiu teatralnym poza uczelnią. Tymczasem o świetnych dyplomach długo się pamięta, są wizytówką absolwenta pojawiającego się w kolejnych gabinetach dyrektorów ze swoim CV.

Potwierdza to Maciej Pesta, znakomity młody aktor Teatru Polskiego w Bydgoszczy, który skończył łódzką Szkołę Filmową w 2009 r. - Dyplom z dużym reżyserskim nazwiskiem może zmienić wszystko. Przyjeżdża na niego krytyka i szefowie teatrów. Weźmy "Babel 2" Mai Kleczewskiej sprzed dwóch lat w PWST w Krakowie. To był głośny spektakl, który otworzył drogę do kariery kilku aktorom.

Pesta ma na myśli Dawida Ogrodnika, Piotra Stramowskiego i Marcina Kowalczyka. Sam od razu po skończeniu łódzkiej Filmówki trafił do Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach.

- Propozycję dostałem po Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi - mówi. Zaczął od razu grać, to ważne. Ale marzył o innych scenach. Marzenie się spełniło, bo w zeszłym roku dostał propozycję przejścia do Bydgoszczy - od tego sezonu jest aktorem tamtejszego prestiżowego Teatru Polskiego.

Studenci PWST we Wrocławiu też chcą oczywiście grać w najlepszych teatrach, dlatego postanowili, że ich dyplom musi zrobić jakiś pierwszoligowy reżyser, a dokładnie reżyserka. Zaatakowali więc Monikę Strzępkę.

Do ataku!

- Wywalczyliśmy ją sami - mówi Sonia Roszczuk. - Już na drugim roku do niej dzwoniliśmy, a na trzecim spotkaliśmy się z nią i Pawłem Demirskim. Dosłownie ich napadliśmy, mówiąc, że muszą z nami zrobić spektakl. Muszą! Potem czekał nas kolejny bój z władzami szkoły. Dawid Lipiński: - Na początku szkoła mówiła nam, że to nie do przejścia. Tomasz Kocuj: - Bo uważano, że takie nazwisko nie zgodzi się zrobić dyplomu, a poza tym szkoły na pewno na to nie będzie stać.

Tymczasem okazało się, że Monika Strzępka nie tylko zgodziła się pracować ze studentami, ale także dogadała się z PWST finansowo (udzieliła szkole dużego rabatu). Czym młodzi aktorzy ją przekonali? - Swoją absolutną determinacją. Chodzili za mną niemal od początku swojej szkolnej edukacji i atakowali przy każdej możliwej okazji. Jak było jakieś spotkanie ze mną, oni tam byli. Wszyscy! Dosłownie mnie osaczyli - śmieje się Strzępka. - Po prostu nie miałam wyboru. Agata Bykowska: - Wiedzieliśmy od innych, że praca z nią dużo daje, że jest bardzo wymagająca wobec aktorów. Sonia Roszczuk: - A po jej "Tęczowej Trybunie 2012" w Teatrze Polskim we Wrocławiu, w której się totalnie zakochaliśmy, wiedzieliśmy, że chcemy tylko ze Strzępką.

Jedyne, czego studenci nie dopięli, to doprowadzenie do napisania dla nich sztuki przez Pawła Demirskiego. Nie pozwalał na to kalendarz dramatopisarza, który pracuje nad nowym tekstem na zamówienie Starego Teatru w Krakowie. Ale Demirski jednak zapartycypował w przedsięwzięciu, bowiem przetłumaczył, specjalnie dla studentów, nową sztukę Caryl Churchill "Love and Information".

Przedstawienie okazało się wielkim sukcesem. Grane jest w Teatrze PWST we Wrocławiu. Trudno zdobyć na nie miejsce. Zostało zagrane nie tylko na wspomnianym Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi, ale także na Festiwalu "Wybrzeże Sztuki" w Gdańsku. Być może pojedzie dalej w Polskę. Krzysztof Mieszkowski chce włączyć "Love and Information" do repertuaru wrocławskiego Teatru Polskiego. Osaczenie Strzępki przyniosło owoce.

Życie po życiu

Ale to wszystko w szkole. A co po niej? Dawid Lipiński: - Pójdziemy kelnerować! Cała czternastka wybucha śmiechem, ale to śmiech trochę gorzkawy, bo młodzi aktorzy tego się boją najbardziej. Chcą grać, a nie roznosić talerze. Radomir Rospondek: - Trzeba będzie rozsyłać życiorysy i pukać do wszystkich drzwi. Agata Bykowska: - Długo o tym nie myślałam, bo szkoła pochłania kompletnie, ale na trzecim roku ogarnął mnie paniczny strach. Sonia: - Większość z nas jest zapisana do jakichś agencji, będziemy jeździć na castingi. Trzeba znów wziąć sprawy w swoje ręce, bo mamy świadomość, że nikt do nas nie zapuka i nie powie: szukałem właśnie ciebie. Karolina Gibki: - Dokładnie, trzeba będzie wsadzić dupsko w pociąg i ruszyć w trasę. Ale chcemy jeszcze pograć nasze spektakle dyplomowe. Może w Teatrze IMKA w Warszawie uda nam się pokazać "Naszą klasę", teatr w Wałbrzychu też jest zainteresowany. Najważniejsze, żeby grać.

Studenci marzą oczywiście o najlepszych scenach. Wymieniają i Nowy Teatr w Warszawie, i Teatr Polski w Bydgoszczy, i Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu, ale najbardziej - to słychać - kręci ich flagowa scena Dolnego Śląska, czyli Teatr Polski we Wrocławiu. - Mnie ten teatr ukształtował, jest wspaniały. Oglądaliśmy tam wszystko przez ostatnie cztery lata. W Polskim pracują najlepsi reżyserzy, jest genialny zespół aktorski. Byłoby cudownie tam być. Karolina Gibki: - To jest oczywiście marzenie, ale trzeba się chyba nastawić na to, że może być niewygodnie i daleko. Ja bym przyjęła z chęcią propozycję z teatru, który jest gdzieś na prowincji, ale musiałby to być dobry teatr. Największy strach to kiepski teatr w małym mieście. Radomir Rospondek: - Ale też nie podpisujemy przecież cyrografu na całe życie. Gdzieś trzeba zacząć, a potem można próbować przenosić się do lepszych teatrów.

Ciekawe jest to, że młodzi aktorzy już nie marzą tak bardzo o Warszawie, która jeszcze niedawno wydawała się oczywistym celem. Wiadomo, w stolicy są castingi, kontakty, pieniądze, media, większe możliwości. Jednak czas, kiedy Warszawa nadawała ton życiu teatralnemu kraju, minął. To obecnie skupisko najgorszych teatrów w Polsce. Zmieniło się także nastawienie młodych do etatu, który nadal jest pożądany, ale nie jest warunkiem absolutnie koniecznym. Dawid Czupryński: - Wolałbym chyba grać jako wolny strzelec ciekawe role w kilku teatrach niż drzewo w jednym, w którym mam etat.

Piotr Kruszczyński, dyrektor Teatru Nowego w Poznaniu i juror tegorocznego Festiwalu Szkół Teatralnych, tłumaczy, że sama chęć zatrudnienia zdolnego aktora to za mało: - Po pierwsze, dyrektorzy teatrów publicznych mają określone budżety, które się raczej zmniejszają, niż zwiększają, i po drugie, żyjemy w określonej rzeczywistości prawnej. Nie mogę ot, tak zwolnić z pracy aktora, z którym chciałbym się pożegnać, i zatrudnić młodego, zdolnego absolwenta. To wszystko nie jest takie proste. Ale z dotychczasowego doświadczenia wiem, że część najbardziej utalentowanych aktorów znajdzie z pewnością pracę w teatrze. Reszta pójdzie do seriali, reklamy, dubbingu. Możliwości jest sporo.

- Nie wiem, co z nimi będzie, jak sobie poradzą - mówi Monika Strzępka. - Ale to niezwykła grupa: z talentem, charyzmą i energią, poczuciem wspólnoty. Ja z miejsca zatrudniłabym ich wszystkich. - Zobaczymy - dodaje Dawid Czupryński - co z nami będzie. Czy wylądujemy na zmywaku czy na afiszu.

Na zdjęciu: "Love & Information"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji