Artykuły

Dobry stary G.

ALUZJE, a nawet inspiracje są nader oczywiste. P(lenzdorf), współczesny autor niemiecki średniego już pokole­nia nawiązuje do dobrych (bo klasycznych) wzorów starego G(oethego), do jednego z najbardziej znanych dzieł autora "Fausta". Litera "G" (zob. tytuł) z równym powodzeniem tłu­maczy się zatem jako Edgar W(libeau) - bohater utworu jak i W(erter), w tym więc sensie jest sztuka nową, współczesną wersją "Cierpień młodego Wertera". Sugestie są wy­raźne: Edgar czyta powieść Goethego, w imieniu "dziewczyny jego życia" za zdrobnieniem Charlie kryje się przecież Char(Lotta), tradycyjny list z epistolograficznej powieści zastąpiony zo­staje w teatrze zapisem magnetofonowym. Poza wszystkim jednak formami zewnętrznymi kryje się coś więcej - obu bohaterów łączy nieprzystosowanie do życia w określonych historycznie warunkach, głęboki, a nawet skrajny indywidualizm. Bo niezależnie od tego czy Edgara uznamy za nonkonformistę czy tylko "nieudacznika", kontestatora czy też "nadwrażliwca", pozostanie faktem, że jest przede wszystkim indywidualistą.

I to właśnie było przyczyną licznych dyskusji i polemik w ojczyźnie obu Autorów. Inne tradycje kulturowe i wychowawcze sprawiają, że my - urodzeni pono indywidualiści - odbieramy sztukę nieco inaczej, mniej nas ta problematyka jątrzy i intryguje, choć zarazem potrafimy dostrzec bardziej uniwersalne wartości tego na pewno interesującego utworu.

"Nowe cierpienia młodego W." są na dobrą sprawę monodramem, a słuszniej monologiem inscenizowanym, monologiem "z udziałem drugiego planu". Z tych względów mówić trzeba przede wszystkim o odtwórcy roli Edgara Mariuszu Puchalskim. Młody aktor (po rocznym stażu pierwsza "duża" rola) zgłasza propozycję ze wszech miar interesującą. Prezentuje dużą wraż­liwość, szczerość i niewątpliwą prawdę psychologiczną, zupełnie niezależnie od tego czy wychodzi od własnej osobowości czy też- "nerwowość" ową podpatrzył u rówieśnych. Godzi się jeszcze podkreślić prostotę środków wyrazu i wcale niema­łą sprawność warsztatową. Bezkolizyjnie przechodzi na przykład od monologu do działania, a to nie jest wcale łatwe.

Tym trudniejsze, że sceneria wyrwana jest niejako z realiów. W utworze, którego sens i przewrotność polega na zderzeniu klasycznego schematu ze współczesnością, szczególnie ważna wydaje mi się właśnie dosłowność. Gdyby "prawdziwy" był nie tylko kostium ale i dekoracje, konflikty rysowałyby się ostrzej. Dlatego, choć z innych względów byłoby to może karkołomne - wolałbym oglądać sztukę na dużej scenie. W teatrze kameralnym Marcin Wenzel musiał projektować lekkie i umowne dekoracje, tylko w ten sposób można było osiągnąć wartki i potoczysty rytm spektaklu. Bo przedstawie­nie reżyserowane przez Grzegorza Mrówczyńskiego sprawne inscenizacyjnie i aktorsko, rozegrane jest w dobrym tempie. Zasługa to reżysera, scenografa, a także "pracujących" na Puchalskiego aktorów, wśród, których niech będzie wolno wymienić Halinę Śmielę (Charlotta), Stanisława Banasiuka (Willi). An­drzeja Kowalika (Jonas), Andrzeja Borusiewicza(Addi) i Tadeusza Kozłowskiego (Zaremba). Wybronił też trudną, nieefektow­ną - bo pełniącą funkcję łącznika-konferansjera - rolę Oj­ca Ferdynand Matysik.

Tak więc ostatnia z serii wrocławskich premier budzi mniej wątpliwości niż parę poprzednich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji