Elitarne Rovigo
Są takie miasta przez które przejeżdżamy setki razy. Oglądamy je z okien pociągu, ale nasza noga nie stanie nawet na peronie, takim miastem na trasie wędrówki po świecie dla Zbigniewa Herberta jest maleńkie, włoskie Rovigo. Poświecił mu utwór, który dał tytuł całemu tomikowi wierszy. W oparciu o ów zbiór poetyckich przemyśleń i wątpliwości Bogusław Kierc zbudował spektakl wystawiony na nowej scenie Teatru Polskiego w... Muzeum Narodowym. Te scenę od miejsca w którym się znajduje nazwał Lapidarium. W muzealnym lapidarium gromadzone są kamienne rzeźby. I choć twórca tej sceny deklaruje, że chodzi tu o lapidarność poetyckiej formy i nawiązanie do "Kamiennej muzyki" Tymoteusza Karpowicza, to jednak nie przypadkiem najważniejszym rekwizytem w tym teatralnym przedsięwzięciu są zwykłe polne kamienie.
Nie przypadkiem też kamień jest jednym z ulubionych poetyckich rekwizytów autora "Rovigo". Nie przypadkiem też włączył Kierc do spektaklu jeden ze starszych wierszy Herberta "Kamyk". Zresztą dramaturgia teatralnego "Rovigo" zbudowana jest również z innych wcześniejszych wierszy poety jak np. obszernego fragmentu "Substancji" z tomu "Hermes, pies i gwiazda" czy finałowych "Rozważań o problemie narodu" z tomu "Studium przedmiotu''. Przyznam się, że nie jestem wielkim miłośnikiem poezji Herberta i uważałem, że światu wystarczyłoby w zupełności by uznać Herberta Wielkim Poetą za napisanie tylko "Pana Cogito", a już czerwienie się na samą myśl, że w tej swojej fałszywej hierarchii zlekceważyłem "Rovigo". Wydało mi się po lekturze dość wtórne wobec dorobku autora. Zachwyciły mnie jedynie dwa wiersze "Ręce moich przodków" - nie włączone zresztą do teatralnego scenariusza - i tytułowe "Rovigo". W każdym razie nie wyobrażałem sobie, by można z tego tomu zbudować tak fascynujące przedstawienie. Ale wiersze Herberta trzeba umieć czytać. Ja widocznie należę do tych, którzy muszą mieć swojego przewodnika. Kierc, sam też poeta, zresztą nie jedyny poeta i aktor grający w tym spektaklu, posiada niezwykły dar transformacji.
Gdy wchodzimy do owego lapidarium, dostrzegamy porozrzucane na posadzce kamienie. Zjawia się elegancki mężczyzna (Stanisław Melski) i od niechcenia bierze do ręki "Die Welt" czyli świat czyta go, a właściwie przedrzeźnia wierszem "Mitteleuropa", przychodzi pierwszy wędrowiec czy podróżny (Edwin Petrykat). Mała dygresja. Bohaterowie tego spektaklu nie mają imion i nazwisk, są anonimowi jak ludzie z pociągu, podróżni, wędrowcy, którzy chcą na chwilę przycupnąć w miejscu nie będącym celem ich podróży. Właśnie w takim Rovigo. Nie znamy ich imion, ale domyślamy się ich postaw wobec życia. Koniec dygresji.
Co się dzieje dalej. Otóż tenże podróżny znika w przestrzeni zaaranżowanej przez Mariusza Hermansdorfera (wielkiego znawcę współczesnej sztuki) rzeźbami Józefa Łukomskiego. Żeby zniknąć, musi oddać przepustkę do rezygnacji. Tą przepustką jest kamień. Na tych samych zasadach znikają inni. Jak w każdej zbiorowości i wśród rozczarowań pojawia się buntownik. Alter ego autora, Pan Cogito, budowniczy zwątpień (Bogusław Kierc). On kamienia nie oddaje i tak dzieje się dramat. Przepraszam za tę subiektywną interpretację, ale każdy z Państwa może mieć inną. Równie trafną. Bo "Rovigo", które próbuję, może trochę bezradnie opisać, dlatego jest elitarne, że adresowane do ludzi myślących i teatralnie wyrobionych. Po raz drugi oglądałem ten spektakl z młodymi osobami, pewnie licealistami i zapamiętałem jedno pytanie usłyszane w holu przy szatni: "Dlaczego taki stary facet mówi moimi słowami". Nie dotyczyło ono jednak bohatera, ale tego eleganckiego mężczyzny, demiurga czy pankratora.
Pomyślałem sobie wtedy, że jest to wspaniałe, bo wokół niemoc i brak pieniędzy i pełno wszędzie myśli niepozbieranych, a na naszych oczach urodziła się scena. Nowa i przemawiająca językiem wątpiących pięknoduchów. Czysty irracjonalizm.
Widziałem "Rovigo" tylko dwa razy. Pewnie niedługo wybiorę się jeszcze raz, żeby na godzinę zatrzymać się w owym Rovigo i Państwu też to radzę. To taka odtrutka.