Marzenie o ściętej głowie
Czy można wystawić Nabokova bez Nabokova? Czyli bez tego, co stanowi o jego indywidualnym tonie, charakterze, w końcu o wielkości? "Zaproszenie na egzekucję" nie jest przecież zwykłą antytotalitamą antyutopią, jakich wiele w naszym stuleciu napisano. Nie jest to także psychologiczno-egzystencjalna analiza granicznej sytuacji celi śmierci. Nie jest to ani "Nowy wspaniały świat" ani "Ciemność w południe", ani "Mur" Sartre'a, ani nawet cocktail tych - i podobnych utworów. Faktem jest, że autor tej książki uciekł z Rosji przed pierwszym z totalizmów i co dzień patrzył w Berlinie, jak powstaje drugi. Jednostkowej samoświadomości też mu odmówić nie można. Faktem jest niemniej, że o charakterze tej powieści decyduje samo jej medium. Język, styl - sama literatura i wirtuozeria, z jaką się ją pisze. Jest to gra w literaturę, gra śmiertelnie (właściwe słowo) poważna i oczywiście na jednym ze swoich wielu pięter skierowania w totalizm. Przed nim bowiem chroni - by sprowadzić rzecz do znanych formuł - "potęga smaku". Chroni ona też przed śmiercią, gdyż śmierć, jak autor napisze dużo później, jest kwestią stylu.
Żeby jednak móc wygłosić takie "exegi monumentum", materiał dzieła musi być aere perennius. Dzieło musi więc być finezyjnie mistrzowskie i rozsmakowane w swojej finezji. Do swej treści musi sięgać poprzez formę; tak by wirtuozeria stała się jego głębokim sensem. Wymagania karkołomne, jednak nieodzowne. Dotyczą oczywiście adaptacji na scenę. Innymi słowy: medium teatralne w przedstawieniu musi mieć taki blask, jak literackie w oryginale. Dlatego pewnie adaptacja jest tak kusząca; teatralność stanowi zresztą jedną z najgłośniej deklarowanych cech świata przedstawionego powieści.
Polska prapremiera "Zaproszenia na egzekucję" każe sporządzić przede wszystkim wykaz porażek. Medium zawiodło: brak jakiegokolwiek równoważnika narracyjnych fajerwerków. Całość stanowi cocktail wspomniany na wstępie. Introspekcyjnie monologi skręcającego się w celi Cyncynata kontrastują z nachalną brutalnością jego oprawców. Gdzie szukać jej w książce? Tamten terror jest bardziej mechaniczny i podtatusiały. Głos podnosi w najrzadszych wypadkach. Nie wrzeszczy z ubeckim upodobaniem.
Iskrzą tutaj tylko słowne dowcipy, reszta wlecze się połamana, pozbawiona rytmu, nerwowo referująca Nabokovowskie gierki i kontrapunkty, za którymi nie może nadążyć. Trzech oprawców grają dwaj aktorzy - to wynika z książki. Trzy kobiety - jedna aktorka; to zrozumiałe i konsekwentne. Na początku i na końcu burmistrz ogłasza z szafotu komunikat o niebywałej ofercie handlowej. Urasta z tego coda przedstawienia, co nasuwa myśl o aktualizacji: niby terror rynku, skoro totalizmu już nie ma. Nic nie ratuje jednak sytuacji: przedstawienie rozpada się, jak niepotrzebna już cela Cyncynata.
Która się, notabene, wcale nie rozpada: teatralnej sztuczności otoczenia, butaforskich dekoracji z książki nie przeniesiono. Porażka, lecz jak stwierdziłby wesoło Rodryg Iwanowicz: pierwsze koty za płoty.