Ruszyła maszyna
"Lokomotywa" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Aleksandra Pyrkosz w Teatraliach.
Jak czytamy w wywiadzie z Piotrem Cieplakiem przeprowadzonym dla "Gazety Wyborczej, jego spektakl to wyraz sojuszu przedszkolaków z ludźmi dorosłymi przeciwko tym, którym wydaje się, że pozjadali wszystkie rozumy. "Lokomotywa" jest miejscem w czasoprzestrzeni oddziałującym na wyobraźnię , pozwalającym zatopić się w świecie fantazji i dziecięcych wspomnień, wprowadzającym w nastrój podróży.
Podróż, którą oferuje Piotr Cieplak, ma swoisty charakter. Jest to wojaż poprzez muzyczne rymy z żyjącymi przedmiotami i zwierzątkami o jasno zarysowanych charakterach. Cieplak sprawia, że każdy widz jest Guliwerem, kingsize'u oczekującym na kolejne stacje w tej fantazmatycznej wędrówce. Ze sceny wita nas świat. Wszystko jest nieproporcjonalnie duże: mop, szczotka i łyżka do butów, pudełko zapałek, kontakt. To, co z pozoru przerażające, okazuje się jednak bezpieczne, bo oswojone przez przyjaznych bohaterów. Postaci są jakby skrojone dla bohaterów z bajki Słoń Trąbalski albo performansu rodziny Tralalińskich. Każda z nich zajmuje swoje miejsce na charakterologicznej mapie Tuwimowskich dzieł. Wprowadzają nas w radośnie abstrakcyjny wymiar, są przewodnikami w podróży tytułowym środkiem lokomocji. Ale pozostaje pewien niedosyt. Cieplak, we wspomnianym wcześniej wywiadzie, wspomina, że lokomotywa właściwie nie pojawia się w spektaklu. Można ją usłyszeć, można zakołysać się w rytm jej stukotu, można niemalże poczuć zapach stali w powietrzu i wilgoć pary ulatniającej się z jej komina. Ale ona nie istnieje i ani bohaterowie, ani my nie doczekamy się jej widoku. To beckettowski motyw oczekiwania na coś, co nigdy nie przyjdzie.
Pozostaje pytanie, a brak odpowiedzi jątrzy pewną pustkę. Dlaczego karmi się dzieci takim abstrakcyjnym egzystencjalizmem? Cieplak podkreśla istnienie prostej logiki w spektaklu, ja jednak odnajduję tu usilne wkładanie miana logiczności tam, gdzie mamy do czynienia raczej z fragmentarycznością. Spektakl nie miał punktu kulminacyjnego i wyraźnego końca. To jedynie podróż przez kilka stacji stworzonych przez architekturę wierszy.