Wielebni w Starym Teatrze
W Starym Teatrze ruch i zamieszanie. Nerwową atmosferę czuje się już od kilku dni. A wszystko za sprawą najnowszej premiery - "Wielebnych" Sławomira Mrożka. Sztukę zdecydował się pokazać w Krakowie Jerzy Stuhr, który blisko cztery miesiące temu po raz pierwszy zaprezentował "Wielebnych" we włoskim Teatro Stabile w Genui. W tej chwili w Starym trwają próby generalne, ale już w sobotę i niedzielę odbędą się - z różnymi obsadami - dwie premiery.
Próby do krakowskiej wersji "Wielebnych" rozpoczęły się już w zimie. Nie znaczy to wcale, że od tego momentu trwają one nieprzerwanie. Jerzy Stuhr należy bowiem do twórców szalenie zajętych. Od zimy zdążył przecież nie tylko przygotować "Wielebnych" we Włoszech, ale także m.in. napisać prawie cały scenariusz do kolejnego filmu oraz przeprowadzić próby do spektaklu Teatru Telewizji "Nie strój zdobi nieboszczyka" Bergera. W Starym praca przy "Wielebnych" ruszyła pełną parą dopiero dwa miesiące temu.
W fabryce złudzeń
Poniedziałek, na pięć dni przed premierą, pracownia stolarska Starego Teatru. Hala znajdująca się przy ul. Rajskiej, już opustoszała. W piątek bowiem wywieziono ściany, które zabierały najwięcej miejsca. - To była wielka robota, ponad 400 metrów kwadratowych. Ściany były nie tylko tapetowane, ale także wykładane boazerią - mówi Barbara Paluch, modelatorka Starego. - Teraz okazało się, że brakuje parę metrów bieżących ścian i musimy je dorobić - dodaje. Na drewnianych kobyłkach, ustawionych na środku hali, został położony fragment przezroczystej, lekko gufrowanej pleksi: na sześć metrów długi i na dwa szeroki. Wykończony został deskami. - Te deski to będzie boazeria - trzeba ją tylko zabejcować. A pleksi pokryjemy tapetami. Będzie piękna ściana, jak prawdziwa - tłumaczy Barbara Paluch, która maluje powierzchnię pleksi klejem do tapet. Dawniej wszystko, co stawiano na scenie, budowano z drewnianych ram, na które naciągano płótno. Tak powstawały całe wnętrza: ściany, sufity. Takie dekoracje były ciężkie i niestabilne. W tej chwili powszechny dostęp do tworzyw sztucznych spowodował rewolucję w teatralnej scenografii.
Na ścianach dominować będą ciemne kolory: a więc przede wszystkim brązy i niewielkie, bardzo dyskretne złocenia. A wszystko dlatego, że scenograf Andrzej Witkowski postanowił w wierny sposób oddać wnętrze amerykańskiej plebanii. Akcja dramatu dzieje się bowiem w niewielkim, prowincjonalnym miasteczku w Nowej Anglii (USA), gdzie parafianie protestanckiego kościoła oczekują na nowego proboszcza. Okazuje się, że do objęcia posady jest dwóch kandydatów, którzy spotykają się właśnie na plebanii.
Najwięcej kłopotu sprawiła modelatorkom budowa wieży kościelnej. Zgodnie z założeniem scenografa przez otwarte okno plebanii będzie widoczna wieża kościelna. Scenograf zaprojektował ją jako półprzestrzenną, bardzo zbliżoną do tych autentycznych. Wygląda tak samo: kamień, cegła, z tą tylko różnicą, że wieżę teatralną zbudowano ze styropianu. - Jesteśmy przyzwyczajone do tego, że produkujemy tutaj małe oszustwa. Jesteśmy fabryką złudzeń - mówi Elżbieta Bień, kierowniczka pracowni modelatorskiej.
I rzeczywiście, w niewielkim pomieszczeniu znajdującym się obok hali, pod ścianami stoją witraże. Bardzo ładne. Wszystko jest jak należy: białe szkło nie tylko przezroczyste, ale i matowe, kolorowe szybki - zielone i czerwone ułożone są w ładne proste wzory, zaś wszystkie części witrażu połączono ołowiem. Jeszcze z odległości trzech metrów tak myślałam. Ale gdy podeszłam całkiem blisko, okazało się, że cały witraż jest z pleksi, kolorowe szkła to folia, a ołowiane łączenia są tylko zwykłymi uszczelkami hydraulicznymi. Moją uwagę przyciągnęła leżąca na stole, rozcięta na pół głowa: z jednej strony twarz, a obok niej tył głowy. Te rysy chyba kogoś mi przypominają. Tylko kogo? - zastanawiam się. Już wiem! Ale nie powiem, aby nie zepsuć sztuki. - Teraz czekamy na oczy. Dawniej otrzymywaliśmy nieudane protezy gałek ocznych ze szpitala z Witkowie. W tej chwili jest to niemożliwe. Kierowca jeździ dziś po optykach i szuka - mówi Elżbieta Bień. Głowa otrzyma inne ludzkie cechy. Oprócz oczu będą też włosy. Zostanie ona włożona... Dość, resztę zobaczą Państwo w czasie spektaklu.
Nie są to zwykłe ubrania
Poniedziałek, na pięć dni przed premierą, budynek Starego Teatru. Na widowni pachnie ciętym drewnem. To ekipy techniczne poprawiają na scenie ustawienia ścian. Jeszcze drobne podcięcia piłą, wyrównania i już przed nami stoi pusta plebania. Wszystko jest jak należy: okna, drzwi i piękne ściany. Przez największe okno widać już wieżę. Jeszcze tylko za kilka godzin przyjadą z magazynów ciężkie, ciemne meble: biblioteczka, sekretarzyk, krzesła i już będzie tak, jak na prawdziwej plebanii. Tymczasem na II piętrze, w pracowniach krawieckich praca wre. Trzeba zdążyć na wtorkowy wieczór. Wtedy odbędzie się bowiem pierwsza próba kostiumowa. Większość kostiumów jest już gotowa. - Nie jest to trudne szycie. Kostiumy są współczesne i nieskomplikowane. Sądzę, że gdyby w nich pokazać się na ulicy, nikt by nie zauważył, że nie są to zwykłe ubrania - mówi Halina Drahus, kierowniczka damskiej pracowni krawieckiej Starego Teatru. - Mało było szycia. Więcej przeróbek. Na przykład do starej marynarki, która grała w innym przedstawieniu, na łokciach doszyliśmy łaty, albo w dżinsach wszywaliśmy kliny, aby spodnie stały się "dzwonami" - mówi Fryderyk Kałkus, kierownik męskiej pracowni krawieckiej Starego Teatru. W pracowniach, na stelażach wiszą już gotowe kostiumy. Nie jest ich wiele, lecz są szalenie kolorowe i zróżnicowane. A wszystko dlatego, że rada parafialna, która będzie głosować, kto obejmie parafię, jest konglomeratem absurdalnie śmiesznych, ostro narysowanych postaci, przypominających - w charakterze bohaterów - tych z filmu "Rosemary's Baby". Stąd na wieszakach wiszą już długie, hipisowskie sukienki, swetry czy dżinsy-dzwony. Główni bohaterowie, jak na wielebnych przystało, będą odziani w skromne kostiumy, coś w rodzaju prostej elegancji.
- Najwięcej kłopotów miałem z kamizelkami kuloodpornymi. Początkowo miały być kupione. Okazało się jednak, że są bardzo drogie i że trzeba na nie czekać trzy miesiące. Zapadła decyzja, że będę je szył. Przecież nie muszą być one naprawdę kuloodporne. Problem polegał na tym, że za bardzo nie wiedziałem, jak taka kamizelka wygląda - mówi kierownik Kałkus.
Na stole krawieckim leży czarny materiał już skrojony. Obok niewielkie zdjęcie, kiepskiej jakości, przedstawiające kamizelkę kuloodporną. To dzięki niemu Fryderyk Kałkus rozrysował projekt kamizelki. A po co w "Wielebnych" kamizelki kuloodporne? - Nie powiem - uśmiecha się kierownik Kałkus. - Niech to będzie niespodzianką. Wszyscy pracownicy teatru żyją premierą "Wielebnych". Wiedzą o tej sztuce dużo. Zdają sobie sprawę, że dotyka ona bardzo poważnego problemu dzisiejszego świata - nietolerancji religijnej i rasowej, że pełno w niej dowcipu, szyderstwa, absurdu i kpiny. - Może pan Stuhr zaprosi nas na ostatnią próbę generalną. Może i my będziemy mieli okazję obejrzeć "Wielebnych" - mówią.