Rzeka dzieciństwa
No, może nie tak fajne jak "Sędzia Dredd", ale baardzo mi się podobał Indianin Joe - mówi 12-letni Mariusz, łykając z teatralnej emocji spółgłoskę "r". "Przygody Tomka Sawyera" w reżyserii Jana Szurmieja to od roku hit Teatru Kameralnego.
Niezwykłe przygody dwóch niezwykłych chłopców były wielekroć ekranizowane.
Dlaczego zatem spektakl teatralny? Ano dlatego, że powieść Marka Twaina podoba się chłopcom i dziewczynkom także pod koniec naszego nazbyt ucyborgowanego stulecia. Dlatego, że Tomek to świetny kumpel, z którym łatwiej pokonać nieśmiałość, strach, agresję. Może dlatego, że każdy z nas marzy o przyjacielu, takim jak Huck, który nigdy nie zawiedzie.
Wrocławski spektakl udatnie przybliża te oczekiwania widowni.
- Wciąż gramy przy pełnej sali - opowiadają aktorzy.
- Wielu twórców teatralnych już obejrzało "Tomka" - mówi kierownik literacki teatru Maria Dębicz. - Był Maciej Englert, oglądał to Andrzej Wajda. Wszyscy mówią, że aktorzy grają spektakl bez taryfy ulgowej - dodaje.
Historię przygód niesfornego Tomka nad Missisipi reżyserował i ułożył choreografię Jan Szurmiej. Scenografię zbudował Wojciech Jankowiak. Kostiumy szyła Marta Hubka.
- Zagrałem trochę przez przypadek - opowiada Indianin Joe, czyli Stanisław Melski - bo zastąpiłem kolegę. Ale do dziś bawię się dobrze. Gram bezlitosną postać, więc ze wzruszeniem i zdumieniem przyjmuję każdą życzliwość ze strony młodej widowni. A dzieci potrafią wskazać mi to "lepsze" wyjście, które mogłoby mnie uratować. To w teatrze "dorosłym" rzadkość - opowiada "dwukrotny zabójca".
- Ja, niestety, nie gram - mówi Wojciech Kościelniak. - Śpiewam tylko kuplety Romka Kołakowskiego. Kuplety przesłaniają świat wyobraźni dziecięcej, gdy trzeba zmienić dekoracje, ale i one mają swoją publiczność. Muzykę napisał Zbyszek Karnecki i jest to dobra muzyka - opowiada.
Tomkiem jest Mariusz Kiljan. Jego przyjacielem, Huckiem - Konrad Imiela. W obsadzie plejada aktorów. Trudno wszystkich wymienić. Łatwiej zobaczyć. I powspominać.