Artykuły

Wrocław. Duża Scena im. Grzegorzewskiego

- Tu się urodziłam w 1977 roku i do dziś jest to dla mnie miasto idylliczne. Moje dzieciństwo było przepojone teatrem w ogóle, a Teatrem Polskim w szczególny sposób - mówi Antonina Grzegorzewska [na zdjęciu] po przyjeździe do Wrocławia na uroczystość nadania imienia Jerzego Grzegorzewskiego Dużej Scenie Teatru Polskiego.

Małgorzata Matuszewska: Cieszy się Pani, że teatr, w którym pracował, nosi jego imię? Antonina Grzegorzewska: Noszę w sercu dumę, że jestem córką Jerzego Grzegorzewskiego, wielkiego artysty. Ale też czuję olbrzymią tęsknotę, ból utraty po jego śmierci. W takim dniu, jak wczorajszy, kiedy nie mogę mu o tej dumie powiedzieć, jego nieobecność jest szczególnie dotkliwa. Przyjechałam do Wrocławia z poczuciem braku i tęsknoty. Kiedyś chciała Pani grać w jego spektaklach. - Marzyłam o tym od dziecka! Chciałam śpiewać w "Operze za trzy grosze", "Dusza śpiewa", "La Boheme", który tworzyły piosenki młodopolskie z "Kramu z piosenkami" Schillera. Ale skończyłam Wydział Malarstwa na ASP i szybko się pogodziłam, że obietnice taty co do obsadzenia mnie raczej nie będą realizowane. Pozostało mi śpiewać te wszystkie songi w samotności lub słuchać ich z płyt, czy kaset, które nagrywałam sobie na przedstawieniach. Ale nasze artystyczne drogi spotkały się poprzez pisanie i moje malowanie. On był moim najlepszym, najwierniejszym profesorem.

Portretowała Pani Ojca?

- To była jedna z moich pierwszych prób rysunkowych; niezbyt udane przedsięwzięcie. Nie namalowałam jego portretu, ale wszystkie obrazy z czasów studiów są ściśle z nim związane, dlatego, że on je omawiał. Każda moja droga dochodzenia do jakiegoś obrazu była związana z jego obecnością.

Jak przyjęła Pani fakt, że spektakl został odebrany jako studium choroby alkoholowej Pani ojca?

- W pierwszej chwili miałam moment wątpliwości, czy udzielać wywiadu "Gazecie", w której ukazała się recenzja naruszająca według mnie dobra osobiste Taty w sposób zupełnie bezprecedensowy. "On" jest bohaterem literackim. Na ile postać Onego pokrywa się z postacią mojego ojca i na ile są to moje doświadczenia, to jest zupełnie inna, prywatna sprawa. Uważam, że recenzja w "Gazecie" była niestosowna. Razem z tatą bardzo to przeżyliśmy. Jest to dla mnie tym trudniejsze, że dwa miesiące po jej przeczytaniu on już nie żył.

Czy Pani oglądała później spektakl ojca?

- Z wielkim trudem, kiedy dwa dni po śmierci taty w Teatrze Narodowym żegnano go przedstawieniem. Zostałam spadkobiercą tego przedstawienia, czułam się wtedy w obowiązku pełnić honory domu. Chciałam zabrać głos i wesprzeć aktorów. Czułam też obowiązek wobec taty - być i żegnać go z tej sceny, na której tyle żeśmy razem przeżyli. Od tamtej pory nie widziałam "Onego" i wczoraj też nie byłam w stanie usłyszeć tego tekstu. Nie usiadłam na widowni, ale przez cały czas byłam w relacji duchowej z Tatą.

Pamięta Pani Wrocław z dzieciństwa?

- Tu się urodziłam w 1977 roku i do dziś jest to dla mnie miasto idylliczne. Mieszkaliśmy przy moście Zwierzynieckim, na Smoluchowskiego. Moja szkoła była niedaleko Politechniki. Wrocław jest miejscem największej ilości spacerów. Chodziliśmy z tatą "do platana" na Ostrowie Tumskim, nie wiem, czy on jeszcze rośnie. Ojciec reżyserował "Król umiera, czyli Ceremonie", "Złowionego". Moje dzieciństwo było przepojone teatrem w ogóle, a Teatrem Polskim w szczególny sposób. Wrocław był moim miastem. Miałam 9 lat, kiedy wyjeżdżałam do Warszawy. Powiedziałam wtedy, że jestem wrocławianką i tak się do dziś czuję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji