Artykuły

Świat nie jest taki zły

"Merylin Mongoł" Kolady w warszawskim Teatrze Studio. isze Tomasz Mościcki w Życiu.

Nikołaja Koladę robi się na ogół tak: ma być ponuro, brudno, ludzie antypatyczni, jednak pod szorstkością i nieobyciem skrywający głęboki liryzm i słowiańską "tęsknicę". Na tym tle warszawska realizacja "Merylin Mongoł" jest czymś zgoła innym.

Blok z wielkiej płyty w jakimś dziurą zabitym miasteczku, a w nim: wódkochlanie, ruja, pożycie pozamalżeńskie z sąsiadką zza ściany (tytułową bohaterką), w przerwach bicie żony, a nad tym wszystkim apokaliptyczna wizja świata. Grywa się tę dramaturgię ostro, brutalnie, stosuje się bardzo drastycznie środki wyrazu.

Można inaczej. Ta "Merylin Mongoł" przypomina trochę pokazy karate, w których obowiązuje reguła bezwzględnego zakazu fizycznego kontaktu z partnerem. Wszystko jest bezbolesne, a nam pozostaje śledzić maestrię ruchów uczestników. W dialogu pomiędzy partnerami nie zdarza się nic, co by nas ubodło, ukąsiło do żywego. Nawet kluczowa dla dramatu scena, w której "jurodiwa" Merylin Mongoł, mająca bezpośredni kontakt z Bogiem, dowiaduje się, że kontakt ten zerwał się, a więc i ona skazana jest na zatratę i upodlenie, bez nadziei wyzwolenia - nawet te straszne przecież słowa przełykamy jak czekoladkę.

Spektakl Teatru Studio pokazuje nam stadko istot, które dla zabawy biją się ze sobą, wyzywają najgorszymi słowami, nabijają sobie guzy, z nudów oczekują końca świata, wzywają go jak zbawienia. Na scenie występują: Agata Piotrowska-Mastalerz (mówiąca kwestie Merylin jedną, kompletnie spłaszczoną intonacją, oznaczającą głębokie zaangażowanie w świat wewnętrzny), Andrzej Mastalerz (mówiący swoje kwestie intonacją oznaczającą głębokie poirytowanie światem zewnętrznym, jest ona decymę niższa od intonacji p. Mastalerz), Mirosław Zbrojewicz (grający tzw. równego chłopa) i Joanna Trzepiecińska. Jej rola jest w tym spektaklu najbardziej zauważalna. Trzepiecińska gra siostrę Merylin, miasteczkową puszczalską i alkoholiczkę. Jest najmniej przewidywalna. Czasem sprawia wrażenie "w dym zalanej", czasem "trzeźwej jak gwizdek". A cała ta rola utrzymana jest w bezpretensjonalnej estetyce "swawolnej wdówki", zarzuconej jakieś 40 lat temu.

Ciekawy jest też układ "lokalu". Jakby Marcin Jarnuszkiewicz swoją scenografią chciał zademonstrować "wielość rzeczywistości", która zachłystywali się swego czasu Chwistek z Witkacym. Jedno z okien tej niezwykłej dekoracji wychodzi ewidentnie na korytarz w bloku. Po drugiej stronie drzwi znajduje się sypialnia Merylin, która to sypialnia wyraźnie znajduje się... na tym korytarzu. Wymiary zachodzą tu na siebie, drwiąc z praw geometrii. Czyż nie tajemnicze to mieszkanie?

"Wy mienia pugajetie, a ja was nie bojus'", jak mawiają Rosjanie. Pan mnie straszy, a ja nic. Po przedstawieniu Teatru Studio przypominamy sobie "Porucznika z Inishmore", pokazanego w Teatrze Współczesnym pod koniec zeszłego roku. Tam brutalność scenicznych działań doprowadzono do absurdu, pokazano ich groteskowość. Sztuka Kolady też poddałaby się takiemu zabiegowi...

Koniec świata nie nastąpił. Widocznie - jak to kiedyś napisała Ewa Lipska - "nie miał na to czasu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji