Nawet koń się nie uśmiał
Zdaje się, że koń zjadający tytułowy "Słomkowy kapelusz", grany na scenie Starego Teatru dostał niestrawności. Biedna szkapa musiała się widocznie bardzo pochorować, a fakt ten tak zasmucił realizatorów spektaklu, że nie byli w stanie wykrzesać z siebie nawet odrobiny poczucia humoru. Za to wykazali się nieprawdopodobną umiejętnością nudzenia widowni.
Wystawianie błahej acz świetnie skrojonej farsy Eugene Labiche'a, uznanej za "najgłośniejszy wybuch śmiechu w XIX-wieku", ma tylko sens wtedy, gdy robi się to ku uciesze publiczności. Bo czyż nie są śmieszne przygody pana młodego, którego koń przypadkowo zjada zawieszony na drzewie słomkowy kapelusz? Pech chce, że należy on do damy spędzającej upojnie czas w krzakach z krewkim oficerem. Strata nakrycia głowy sprowadza tę parę do domu młodego żonkosia, który, by pozbyć się natrętów, stara się wszelkimi sposobami zdobyć unikatowy kapelusz. Sprawę komplikuje dodatkowo fakt, iż bohater ciągnie za sobą cały orszak ślubny, na czele z zapalczywym ojcem panny młodej.
Oczywistą wdawałoby się rzeczą, iż taka lawina zabawnych sytuacji musi wywołać ataki śmiechu. Nic z tego. W przedstawieniu Andrzeja Wajdy trudno doszukać się momentów komicznych. Kiedy jednak już zaczyna rysować się na naszej twarzy uśmiech, jest on przede wszystkim zasługą komizmu słownego zawartego w sztuce Labiche', a nie grających w przedstawieniu aktorów.
Wcielający się w główną postać Piotr Skiba ani przez moment nie wykazuje farsowego polotu, całkiem serio traktując wszystko co się wokół niego dzieje. Podobnie jest w przypadku Anny Dymnej grającej pozbawioną kapelusza damę, której specjalnością okazują się przybierane raz po raz pozy omdlenia. Aktorem najlepiej wyczuwającym farsową konwencję jest Andrzej Kozak, grający głuchego jak pień wuja, którego ślubny prezent w postaci włoskiego, słomkowego kapelusza ratuje sceniczną sytuację.
Na pewno nie można tego powiedzieć o scenografii i kostiumach autorstwa Krystyny Zachwatowicz, które raczej niewiele mają wspólnego z poczuciem dobrego smaku i powodują, iż zaczynamy zastanawiać się, czy nam się coś nie pomieszało i na pewno jesteśmy w Starym Teatrze. Zresztą w Krakowie ostatnio można całkowicie stracić orientację. W "Starym" dają "Słomkowy kapelusz", a tuż obok, w "Bagateli" - od zawsze kojarzonej z lekkim, farsowym repertuarem - wystawiany jest Gombrowicz, Turgieniew. Koń by się naprawdę mógł wreszcie uśmiać, gdyby się dowiedział, że w granym tam obecnie "Miesiącu na wsi", występują w dużej części aktorzy Starego Teatru.