Artykuły

Fikus beniamina

Trochę wstyd wyznać, ale jak szczerość, to szczerość do końca, nawet za cenę bezce­remonialnej spowiedzi z najciemniejszego erotycznego czynu mego. Otóż, proszę księdza, dnia 12 lutego roku pańskiego 2000, gdzieś w okolicach godziny 23, ocknąłem się w sytuacji niedwuznacznej, ściślej - leżałem, proszę księ­dza, na mej dorodnej roślinie doniczkowej, na fi­kusie beniamina mianowicie. Moja zazwyczaj stoicko spokojna Małgorzata szarpała mnie za włosy, na usta wystąpiła jej czarna piana mordu, a w zwierzęcym skowycie wibrowały furie sine jak stary topielec. Puść ją, ty ciemny zboczeńcu! Bydlęce łapy precz od fikusa beniamina, którego ja tyle podlewałam, a którego ty tak hańbiąco po­dziurawiłeś! I rzeczywiście - w trzęsącej się gar­ści trzymałem ociekający sokami widelec, fikus beniamina zaś był jednym wielkim sitem. Taka jest prawda, proszę księdza.

Ale prawda jest, niestety, również taka, że jak doszedłem do siebie całkowicie, to wiedziałem już niezbicie, co by było, gdyby. Otóż, wiedzia­łem, że jak by pierwszy garnitur kobiecy XVIII-wiecznego Paryża prezentował się tak, jak w przedstawieniu "Madame de Sade" został za­prezentowany przez pierwszy garnitur aktorek Starego Teatru, to nie ma siły - markiz de Sade niechybnie zmieniłby teren swych zaintereso­wań, zwróciłby się mianowicie ku botanice. Okazuje się bowiem, że w byle łodydze, choćby jak puch miękkiej, więcej jest ikry niźli w rze­czonych artystkach Starego. Zero ikry, czyli uro­czy zielnik kobiecego aktorstwa teatralnego. I to jest już cała prawda.

Yukio Mishima skomponował szaleńczo sub­telną partyturę sceniczną, drobiazg na sześć ko­biecych ciał i dusz, i na mroczny cień legendar­nego markiza, co się wciąż w ich mózgach skry­wa, co nie chce opuścić ich skór. Niewiasty sie­dzą w salonie madame de Montreuil, siedzą i gadają, siedzą w 1772, siedzą w 1778 i siedzą w 1790, gdy francuska rewolucja puka zimnym palcem w arystokratyczne szyby. Pani domu (Anna Polony), czyli matka Renee (Ewa Kaim) - młodej markizy de Sade, Anna (Małgorzata Gał­kowska) - młodsza siostra Renee, baronowa de Simiane (Magda Jarosz), hrabina de Saint-Fond (Iwona Bud ner), wreszcie służąca Charlotta, która siłą rzeczy prawie nic nie mówi, co w za­istniałej sytuacji aktorstwa zielnikowego w zu­pełności wystarcza, by Ewa Kolasińska niepo­dzielnie brylowała na scenie. Sześć niewiast ga­da zatem, sześć niewiast mówi o fenomenie Markiza. Wyszeptują wszystkie swe ciemne cią­goty, mruczą o marzeniach, wykrzykują mniej lub bardziej udane filipiki świętego oburzenia, skandują zachwyt, co im się naraz urwał z ja­kiejkolwiek uwięzi, czują własne skóry, które nie chcą zapomnieć krwawych muśnięć Marki­za, marzą o nich, wydłubują z mózgów naj­ciemniejsze pestki, by się ich wstydzić, by się nimi zachwycać. Mówią, bo chcą wiedzieć, mó­wią, bo chcą złapać sens tego szaleńca, co za­czął od bata, a wylądował na najwstydliwszej półce filozofii. Mówią o tych wąskich i wątłych podziałach, właściwie żadnych, co chyba tylko z nawyku ludzie wciąż twardo kładą między złem i dobrem, ciemnością i jasnością, piekłem i rajem. Czym jest to pierwsze? Czym jest w istocie drugie? Muszą pytać, muszą, bo przecież znają piekielną nudę braku bata i znają raj skóry, po której wolno ścieka ciepła, czerwona kropla. Tak właśnie, mówią o sprawach zasadniczych, o naturze naszej, co ma to do siebie, że inna nie będzie, choćbyśmy nie wiem, co czyni­li. Bo jest tak, że możemy zmienić drobiazgi, ale nie możemy zmienić zasady. Doprawdy, drobnicą są te nieszczęsne kobiece tyłki, co je Markiz fachowo wychłostał, nie o nie chodzi. Jest znacznie gorzej, jeśli kto woli - jest znacz­nie lepiej. Jak mawia Bataille: potwór Sadyczny (...) jest, nie zapominajmy o tym, potworem na­pisanym (...) i nigdy niczym więcej. Markiz nie tylko masakrował kobiece tyłki, Markiz przede wszystkim zapisał istotę masakry, zapisał ją na wieki wieków amen, dał sygnał, że tak właśnie toczyć się będą sprawy tego świata aż do końca tego świata. I tu właśnie tkwi wielki strach Mishimy, strach wielki i równie wielka radość. Dlatego w finale włożył w usta Renee frazę, któ­rej sens umknął Bradeckiemu kompletnie. Al­fons zbudował tylne schody do nieba. Są to schody ze zdań. Żartów nie ma. Zdania są wieczne.

Umknęło to Bradeckiemu, nie umknął zielnik, zwłaszcza myślowy, powstała bowiem nudna jak każda dewocja agitka umoralniająca, jakiś po­tworny zgrzyt, co z marsową miną naucza, że w momentach kulminacyjnych nie wolno robić ziazia, bo to jest bardzo be. Bradecki zmienił ak­torki w doszczętną suchość, w sześć sypiących się gałązek z zielnika, w bezradność roślin, z których czas już wieki temu wyssał ostatnią kroplę życia. Szeleszczą więc, potwornie, klepią znako­mite frazy Mishimy tak, jak się klepie szkapę, nie wiedzą, co mówią i w jakiej sprawie. Przez trzy puste godziny sześć zdezorientowanych aktor­skich gałązek nie pojmuje nawet przecinków. Wstrząsający widok. Dymna dźwiga na biodrach przykryty jakąś okropną kapą kajak, a na głowie sterczy jej coś, co dopiero po wnikliwej analizie okazuje się idiotyczną peruką, nie zaś namiotem średniej wielkości. I co ja mam z tym począć? Ja po prostu gratuluję Dymnej, że jakoś przeżyła. A reszta? Nie ma co męczyć pióra. W każdym ra­zie, o ile kunszt aktorski Dymnej połączył oba bieguny, o tyle z kunsztami pozostałych gałązek było generalnie tak, że albo poziom kajaka, albo poziom namiotu.

Mishima komponuje gorzką partyturę o tych czarnych, wiecznych pestkach w naszym mó­zgu, wokół których najwstydliwsze biczyki kręcą się same, a w Starym Bradecki kręci kolejny wstyd tego teatru, w związku z czym człowiek wychodzi z premiery i z rozpaczy rzuca się na kwiatki doniczkowe. Najpierw był Brecht, teraz Mishima, kto następny? Kto następny do kom­pletnego zmasakrowania w Starym przez Bradeckiego? Kto chce za dwa, trzy miesiące wyglą­dać jak mój fikus beniamina dziś? Zgłoszenia przyjmujemy od jutra.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji