Artykuły

Zawsze dwuznaczny Don Juan

Trwającą od lat dominację Bohdana Korzeniewskiego: pra­wie monopol na inscenizację i reżyserię "Don Juana" Moliera w Polsce - przełamał przekor­nie Adam Hanuszkiewicz, bio­rąc się do wystawienia tegoż "Don Juana" we własnej insce­nizacji, własnej reżyserii i w prowadzonym przez siebie tea­trze. Inscenizacji polemicznej z opracowywanymi przez Ko­rzeniewskiego. Na przestrzeni 15 lat ujrzała tedy Warszawa po raz trzeci tę sztukę Moliera, jedną z rzadziej grywanych, a właściwie ujrzała po raz czwarty, bo Korzeniewski i w telewizji pokazał w ubiegłym roku swego "Don Juana".

Są krytycy, są całe środowi­ska teatrofilów, które "Don Juana" uważają za najlepszą, a w każdym razie za najbar­dziej "nowoczesną" sztukę sta­rego komediopisarza. To praw­da, że "Don Juan" zestarzał się chyba najmniej z molierow­skiej puścizny, że stosunkowo w nim mało jarmarcznego spad­ku, dowcipów pośledniego (dla nas, dzisiaj) gatunku, szturchańców, policzków, kopniaków i paradyzowego humoru, że stosunkowo niewiele jest w tej sztuce sytuacji naiwnych i pokazanych prymitywnie. Ale to także prawda, że "Don Juan" to był jakby akt konformizmu pisarza, który pognębiony na­gonką sfer dworskich i klerykalnych, a częściowo tylko chroniony przez dobrotliwego króla - po wyniszczającej ba­talii o "Świętoszka" poczuł się zmęczony, zagoniony, i gotów na kompromis, przywracający spokój. "Don Juan" nie był ka­pitulacją, ale był ugięciem się klerka i aktem pozorowanej lojalności wobec "Niebios" oraz wobec tych, którzy prze­mawianie imieniem Niebios sobie uzurpowali. Dwuznacz­ność treści "Don Juana" jest niewątpliwa, choć zamaskowa­na bufonadą scen wiejskich, gaskonadą scen z braćmi don­ny Elwiry, błazenadą scen ze Sganarelem. Trzeba z hukiem i hałasem potępić niepobożne intencje uwodzicielskiego li­bertyna, pognębić go najsurow­szymi morałami zacnego ojca, porywczymi wyrzutami wzgar­dzonej kochanki i chwalebnymi przestrogami poczciwego, sym­patycznego (choć farsowym tchórzem podszytego) sługi. A gdy wszelkie próby umoralnienia obijają się jak groch o ścianę o zatwardziałość bezbożnika, piekło dłonią Komandora sięga po swój łup, buchają pło­mienie, brzydki choć urodziwy grzesznik będzie skwierczał na wolnym ogniu - chyba wszy­scy możni zadowoleni?

Nie wszyscy byli zadowoleni, podejrzewali podstęp i kpinę, wykręcanie się winowajcy zbyt tanim kosztem. Ale nie był to koszt tani. Można stosunkowo łatwo przyjąć "Don Juana" ja­ko utwór religiancki - a przy­najmniej nadto bogobojny - jako wyraz niekłamanego triumfu Niebios nad bluźniercą. Jakiekolwiek były prawdziwe intencje "Don Juana", są one dla "wtajemniczonych"; niewtajemniczeni odbierają sztukę jak ją widzą i słyszą, nieomal jak misterium (chociaż z wesołymi wstawkami na początku), i to w dodatku mocno katolickie misterium.

Fideistyczny wydźwięk "Don Juana" starał się Korzeniewski oddźwięczyć ośmieszeniem duchów, które obficie straszą i wreszcie po­gnębiają Don Juana: z początku mu to nie szło, ale w miarę jak tworzył coraz nowe wersje scenicz­ne sztuki, udawało mu się coraz lepiej. I wreszcie duchy stały się całkiem świeckie, barokowe i bale­towe. Hanuszkiewicz skreślił po prostu duchy z ewidencji "Don Juana", zostawił tylko Komandora, który coś tam niewiele gada i krót­ko jest obecny. Ze stawnego gro­bowca Komandora ani śladu, cała zresztą sztuka rozgrywa się na sce­nie niemal pustej i zamarkowanej raczej abstrakcyjnym tłem. Zredukował również Hanuszkiewicz do maksimum awanturę ze zbójami i braćmi Elwiry, a prostacką histo­rię z Karolką i Małgosią rozegrał w rytmie niemal tanecznym ratu­jąc ją w ten sposób w odczuciu widza, przydając jej wdzięku i smaku. To zresztą mniej ważne epizody.

Ważny jest tylko pan i jego słu­ga, a raczej tylko pan w dyskur­sie filozoficznym ze sługą, Sganarela gra GUSTAW LUTKIEWICZ, oczyszczając rolę (i postać) z wszel­kich atrybutów groteski, humoru mechanicznego, skapeniad. Sganarel jest sługą z realistycznej komedii, jego spór z Don Juanem nabiera przez to komediowego a nie krotochwilnego sensu. Filozofia Sganarela jest płaska, sprowadza się do posłuszeństwa obowiązującym kano­nom i nakazom, ale jest zwierciad­łem, w którym sprzeciw Don Juana tym łacniej przejrzeć się może.

Don Juana gra ADAM HANUSZ­KIEWICZ. Dla niego jest to przed­stawienie! Przy nieruchawym, tro­chę nawet ociężałym Sganarelu wysoki, wysmukły Don Juan to mężczyzna idealny, w którym inte­ligencja nie zabiła erotycznych pa­sji, a seks nie pomniejszył inteli­gencji. Widz wierzy w namiętność Don Juana, tak samo jak w jego konsekwentny racjonalizm i w jego zintelektualizowaną przewrotność. Ten Don Juan nie jest przyjemny, ale przyciąga nieodparcie. I wiele może mu być wybaczone za dialog z Żebrakiem, podany jasno i sce­nicznie doskonale.

Don Juan postanawia obłudą wesprzeć swój ateizm, może go w ten sposób ocali przed napo­rem obłudnych świętoszków? Zamiar jest spóźniony, Don Juana pochłania zemsta Ko­mandora, antyrozum zwycięża. Na scenie pozostaje Sganarel i powiada, że skoro zabrakło Don Juana wszyscy są zadowo­leni. "Wszyscy doznali ulgi" - tymi słowy kończy Hanuszkie­wicz sztukę, opuszczając popu­larne upominanie się Sganarela o należne mu "zasługi" (czyli pobory). To zakończenie jest przekonywające, ponieważ głę­boko ironiczne i wyzywające: oto zniknął duch buntu i sprze­ciwu, ostała się małość, cieszmy się. Czy byle sprytniejszy wstecznik i obskurant może się cieszyć z takiego zwycięstwa?

"Don Juan" w Teatrze Powszech­nym jest bez duchów, bez farsy - nie śmieszy ani chwili. Ale kto to powiedział, że Molier zawsze musi śmieszyć? On sam miewał różne ambicje. Trudno zresztą krzesać śmiech z bicia po twarzy. Inscenizacja Hanuszkiewicza stara się w maksymalny sposób pokazać przewagę myśli racjonalistycznej nad zabobonną, wyższość filozofii Don Juana nad filozofią Sganarela. Jest to zatem przedstawienie naj­łatwiej do przyjęcia przez materia­listów. Że jest to zarazem, jako widowisko teatralne, bardzo unowo­cześniony "Don Juan", wynika chyba z moich dotychczasowych uwag. Ten "Don Juan" Hanuszkie­wicza jest o wiele bliżej Shawa i nawet współczesnych rezonerów scenicznych niż komedii dell`arte.

Ale sztuka jest dwuznaczna - to też prawda - i na to żadna inscenizacja nie poradzi, chyba by sfałszowała tekst. Iro­nia nie do wszystkich dociera, to także prawda, a zadaniem zasłony dymnej jest omamienie przeciwnika. Molier, jak się okazało, omamił go zbyt do­brze. Natrętne pobrzękiwanie słowem "Niebiosa" (we wszyst­kich przypadkach) śmieszy, ale ostatecznie - to Niebiosa są górą, i Sganarel, wierny Nie­bios sługa, a nie Don Juan z piekła rodem i porwany do piekła. Nie lubię tej sztuki Mo­liera - chociaż mniej nuży niż inne - nie wybierałbym jej do zbyt częstego grania. Bo ironia ironią, drwina drwiną, a więk­szość przyjmuje kamuflaż serio i widzi w "Don Juanie" sztukę chrześcijanina, wymachującego, przed posągiem Cezara kadzid­łem ofiarnym i bogoczestnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji