Artykuły

Po raz pierwszy tupnęłam nogą

- Gdy kończyłam studia, zetknęłam się ze środowiskiem uprawiającym muzykę dawną. Miałam 24 lata, byłam młoda i świeżutka. Dzięki śpiewaniu tego rodzaju muzyki nie "zdarłam się". Zaczęłam od repertuaru delikatniejszego niż wielkie partie operowe. Opera przyszła po kilku latach. W tym czasie rozwijał się mój głos i osobowość - mówi ANNA MIKOŁAJCZYK.

Kiedy ojciec jechał ze mną na egzaminy do szkoły w Olsztynie, miał nadzieję, że się nie dostanę - mówi Anna Mikołajczyk, sopranistka, odtwórczyni roli tytułowej w operze "Madame Curie" [na zdjęciu].

Czy postanowiła pani zostać śpiewaczką operową już jako dziewczynka, w rodzinnym domu w Lidzbarku Warmińskim?

- Cóż, każda dziewczynka marzy, by zostać artystką. Ja, oczywiście, nie wiedziałam, że kiedyś będę śpiewaczką, ale chciałam się uczyć muzyki. W Lidzbarku było wtedy tylko ognisko. Marudziłam rodzicom, żeby mnie wysłali do szkoły do Olsztyna, co nie było proste, bo miałam wtedy 10 czy 11 lat.

Nie bała się pani jako dziecko życia w obcym mieście?

- Rodzice to przeżywali, ja nie byłam świadoma. Kiedy ojciec jechał ze mną na egzaminy w Olsztynie, miał nadzieję, że się nie dostanę. Ale się dostałam. Dla mnie była to wielka przygoda. Mieszkałam w internacie, który był wyjątkowym miejscem. Atmosfera była rodzinna, organizowano wigilie i andrzejki. Z tymi, którzy nie wyjeżdżali do domów, ale zostawali, żeby ćwiczyć, dyrektor grał w szachy do godz. 10, choć normalnie trzeba było być gotowym do snu o ósmej.

Od razu uczyła się pani śpiewu?

- Na początku gry na wiolonczeli. Śpiewać zaczęłam w szkole średniej. Śpiewałam w chórze Collegium Musicum Janusza Wilińskiego, dostawałam partie solowe i bez tego już sobie nie wyobrażałam życia.

Kto w szkołę uczył panią śpiewu?

- Pani Teresa Demuth-Kaiser, mądra i solidna osoba.

I od razu dostała się pani na studia do Warszawy?

- Tak. Musiałam mieć pewność siebie, skoro nie składałam papierów w kilka miejsc, jak inni.

Wszystko poszło jak z płatka?

- Pierwsze starcie miałam po II roku z asystentką. Bardzo mnie nie lubiła i nie dopuściła na koniec do egzaminu. Byłam załamana. Ale już koncertowałam i miałam do czynienia z profesjonalistami. To oni namówili mnie, żebym nie rezygnowała. I wszystko dobrze się skończyło. Wydaje mi się, że przedtem byłam zbyt grzeczna. Wtedy po raz pierwszy tupnęłam nogą.

Śpiewała i śpiewa pani muzykę dawną, barokową i współczesną. Za co pani kocha renesans i barok?

- Gdy kończyłam studia, zetknęłam się ze środowiskiem uprawiającym muzykę dawną. Byli to fascynujący ludzie. Okazało się, że ja głosowo im pasuję. Kończąc studia, miałam 24 lata, byłam młoda i świeżutka. Dzięki śpiewaniu tego rodzaju muzyki nie "zdarłam się". Zaczęłam od repertuaru delikatniejszego niż wielkie partie operowe. Opera przyszła po kilku latach. W tym czasie rozwijał się mój głos i osobowość. Nie byłam gwiazdą na studiach, a teraz śpiewam głównie w operach, często główne partie.

Czy to prawda, że Elżbieta Sikora, kompozytorka "Madame Curie", wiedziała od początku, że to pani ma zaśpiewać partię tytułową?

Pisała ją z myślą o mnie.

To jest ogromny przeskok od Monteverdiego czy Glucka do muzyki atonalnej.

- To prawda, z tym że ja miałam już przygotowanie. Śpiewałam Mozarta, Strawińskiego, kiedyś już śpiewałam utwory Sikory na Warszawskiej Jesieni. W "Madame Curie" musiałam sprostać rozpiętości skali i rozmiarowi tej partii. Maria jest non stop na scenie i cały czas śpiewa!

Rola wymagała też predyspozycji aktorskich.

- Gatunek ewoluował, idzie z duchem czasu. Musi docierać do odbiorców, którzy chcą zobaczyć widowisko. Więc teraz solista jest nie tylko śpiewakiem, musi być też aktorem i powinien dbać o kondycję.

Czytałam, że odkryła pani i osobę Marii Curie, i to, że jest pani do niej podobna.

- Tak powiedział reżyser. Nie chodziło mu o podobieństwo fizyczne, ale o psychiczne. Może trochę miał racji? Maria Skłodowska-Curie żyła, oczywiście, w zupełnie innych czasach. Była mądra, wykształcona i ambitna, ale wtedy nie te cechy były w cenie. Miała szczęście, że trafiła na męża, który to szanował. W tamtych czasach kobiety miały utrudniony wstęp na wyższe uczelnie i w ogóle do świata nauki, a jej niezależny styl życia bulwersował. To, co innym kobietom uchodziło, jej jako osobie publicznej już nie. Niczego nie ukrywała. Miała dwoje dzieci, a po śmierci męża innych mężczyzn. Musiała nieść kobiecy krzyż.

Innym pani sukcesem były dwa Fryderyki za płytę z pieśniami Karola Szymanowskiego. Od lat staramy się go wylansować. Dlaczego to się nie udaje?

- Kiedy zabrałam się za nagrywanie płyty, innych polskich nagrań nie było. W tym czasie holenderska pianistka zapałała miłością do Szymanowskiego i zorganizowała w Holandii nagranie wszystkich jego pieśni. Do nagrania ze względu na trudności językowe zaprosiła polskich śpiewaków. Chwała jej za to, ale wielki wstyd dla nas, Polaków, że nie zrobiliśmy tego sami u siebie. Tymczasem Szymanowski jest na świecie ceniony, choć to muzyka niełatwa. Moja płyta ukazała się tuż po holenderskim nagraniu.

Co jest fajnego w pracy śpiewaczki?

- To, że nie jest to praca monotonna. To praca rozwojowa, wymagająca trzymania się na pewnym poziomie. Jestem ciągle w ruchu, w różnych miejscach i zawsze czekają mnie nowe wyzwania.

No i przebiera się pani na scenie w piękne kostiumy.

- Nie zawsze są piękne. Maria Curie występuje w bardzo skromnym. Na początku miałam występować w koszuli i płaszczu z ładnego materiału, ale reżyser to odrzucił. Przecież ona tak nie wyglądała, pracowała w mozole, miała brudne, poparzone ręce - tłumaczył.

Pracuje pani z młodzieżą?

- W tym roku zaczęłam na Uniwersytecie Muzycznym w Warszawie. Jestem asystentem wydziałowym. Trochę wcześniej uczyłam śpiewu prywatnie. Od ośmiu lat w Lidzbarku Warmińskim na zamku prowadzę z mężem kurs muzyki dawnej. Mąż jest oboistą.

Skąd ten pomysł?

- Stwierdziliśmy, że jeździmy po całym świecie, gramy, a w Lidzbarku jest taki piękny zamek i nic się nie dzieje. Mąż wziął organizację w swoje ręce. Kurs jest połączony z festiwalem muzyki dawnej. Współpracujemy z miejscową szkołą muzyczną i z Hotelem Krasicki, gdzie odbywają się Podwieczorki przy Muzyce. Zapraszam na przełomie lipca i sierpnia.

Czy młodzież się garnie do śpiewu?

- Tak, choć śpiew jest instrumentem trudnym, bo nieodgadnionym, jak ludzkie ciało. Na nasz kurs przyjeżdżają śpiewacy profesjonalni i osoby, które po prostu lubią śpiewać. Ci, którzy uczą się śpiewu w szkołach, mogą spróbować w Lidzbarku repertuaru dawnego z orkiestrą dawnych instrumentów. W tym roku nie dostaliśmy co prawda dotacji z ministerstwa, ale wsparł nas burmistrz.

Czy taka muzyka przyciąga mieszkańców?

- Na początku byłam przekonana, że nie będzie to interesowało nikogo. Pomyliłam się. Był taki koncert, że strażnicy ze względu na bezpieczeństwo nie wpuścili wszystkich chętnych. A więc jeszcze Polska nie zginęła!

Co teraz pani śpiewa?

- Michaelę w "Carmen" i przygotowuję partię Fiordiligi w "Cosi fan tutte" Mozarta na premierę w czerwcu. Moje plany są głównie operowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji