Artykuły

Dziwny melanż teatralnych piękności i nudy

Przedstawienie zaczyna się świet­nie, chociaż trochę dziwnie. Jak­by miał to być Ibsen, a nie Szek­spir. Najpierw na pustej scenie poja­wia się dziecko, potem zjawiskowa w tej sekwencji królowa - Antonina Choroszy. Śnieg sypie za oknem, a pod choinką czekają na dzieci pre­zenty. Koń na biegunach dla królewi­cza, wózek na lalki dla królewny.

Mamy tu więc na wstępie taką idyl­lę rodzinną, tuż przed nieubłaganie nadciągającą burzą i katastrofą. Potem z zapadni wyłania się Błazen, a w ślad za nim cała jakże efektowna teatralnie orkiestra. Scena z obu królewskimi braćmi, Mirosławem Konarowskim i Mariuszem Sabiniewiczem, jest rów­nie intrygująca, a przy tym owiana ja­kąś czającą się za progiem tajemnicą. Potem jednakże, po całej tej efektow­nej introdukcji, gdzieś tak od początku II aktu zainteresowanie na widowni wyraźnie opada. Słowa nie komponują się już tak z obrazem. I dziwny chłód zaczyna emanować ze sceny. Wydaje się, że Krzysztof Warlikowski bardziej miał pomysł na dodawanie teatru do Szekspira niż na zmaganie się z jego trudnym, pełnym zawiłości tekstem. I im więcej ze sceny pada aktorskich tyrad w tej jakże gorzkiej baśni o zże­rającej psychikę króla zazdrości, tym większe znużenie ogarnia publiczność. Ale po przerwie spektakl ożywa. Scena pasterska jest nie tylko efektowna te­atralnie, ale i nośna znaczeniowo.

"Zimowa opowieść" w poznańskim Teatrze Nowym jest bardzo pięknym i nienagannym aktorsko spektaklem, ale za dużo jest w niej teatralnych pięk­ności, znaczeń, symboli i podtekstów, a za mało selekcji materiału i koncen­tracji na zbudowania jakiegoś przesła­nia. To bardzo trudny Szekspir, i po obejrzeniu spektaklu nie dziwi już, że tak mało miała "Zimowa opowieść" realizacji na polskich scenach. Przemawia w niej do wyobraźni i sceneria, i bogac­two znaków kulturowych, znaczeń i symboli, odstręcza natomiast i baśnio­wa fabuła, i wątpliwa geografia, prze­nosząca nagle akcję dramatu z Sycylii na morskie wybrzeża Czech. Najwięk­szym jednak problemem jest psychika króla Leontesa. Jest to Otello, ale Otel­lo bez Jagona. Zazdrość tak nagle i bez żadnego powodu w nim wybucha. I jak to zagrać? Życie jest iluzją i ułudą, bo to jest teatr - powiada w tej tragifarsie Szekspir. Ale jak to pokazać, jak prze­konać do tego widownię? Nie pomaga w tym niestety przekład Stanisława Ba­rańczaka, tak świetny w tragediach, a tak zaskakująco mało poetycki wła­śnie w komediach.

Jakoś tak dziwnie jest w tym sezo­nie z Szekspirem w polskim teatrze. W Powszechnym padł "Makbet", "Burza" w Starym Teatrze w Krakowie okaza­ła się tylko efektownie opowiedzianą bajką. Kiedyś mieliśmy polskiego Szekspira, teraz stał się on nazbyt su­rowym testem dla kolejnych starają­cych się z nim zmierzyć teatrów i re­żyserów. Na tym tle poznański Szek­spir Warlikowskiego w jednych sce­nach błyszczy i czaruje nas swą wy­szukaną formą, w innych jednakże wyraźnie stawia reżyserowi opór. To dobra, jedna z lepszych realizacji szekspirowskich sezonu na polskich scenach. Gdyby tylko skrócić o poło­wę pierwszą część spektaklu. I bar­dziej refleksyjnie i filozoficznie poka­zać rolę Czasu włożoną tu w usta Bła­zna. Krystyna Feldman jest świetną aktorką. W tej roli jednak jej vis comica jednak wyraźnie przeszkadza. Do tej roli trzeba młodego aktora z więk­szą ironią i poczuciem dystansu. Czas komentujący bieg zdarzeń w życiu i na scenie jest przecież sednem tego przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji