Artykuły

Szekspir po krawiecku

Na Sycylii pada śnieg, u brze­gów Czech szaleją sztormy, a na lądzie grasują białe nie­dźwiedzie. Taka teatralna bajka mo­że mieć swój teatralny urok. "Gdyby nie Szekspir" - tak właśnie należa­łoby westchnąć po obejrzeniu "Zimo­wej opowieści" w Teatrze Nowym. Westchnąć oczywiście dwojako: z ulgą i z jękiem. Z ulgą dlatego, że gdyby nie Szekspir, nie byłoby zaska­kujących efektów reżyserskich, po­nieważ Krzysztof Warlikowski nie miałby kogo "uwspółcześniać". A znów z jękiem dlatego, bo gdyby nie Szekspir, przedstawienie byłoby z całą pewnością lepsze.

Cała pomysłowość reżyserska słu­ży jednemu celowi: żeby ze sztuki Szekspira wykroić efektowny wizu­alnie teatr, żeby zerwać z tradycją, iluzją i historycznym kostiumem oraz odległą epoką. I to się Warlikowskiemu udało. Nie udał mu się tylko sam Szekspir, którego - jak po­wiadam - należało od czasu do cza­su odpowiednio przykroić. Zresztą wszyscy chyba widzowie w skrytości ducha przyznawali, że reżyser zgubił chyba gdzieś nożyczki. Wskutek te­go jednak niejeden fragment przed­stawienie wydał się tak usypiający, że oczy same się kleiły. Mam tu na myśli długie tyrady, które główne po­staci "nawijały" od czasu do czasu bez opamiętania. Aż prosiło się wte­dy, żeby im zamknąć usta którymś z efektownych chwytów reżyserskich.

Co tu zresztą owijać w bawełnę: Krzysztof Warlikowski z pozycji wi­dza nie wydaje się być interpretato­rem Szekspira (może w uważnej lek­turze odnajdzie się w tekście jakieś mądrości), ale po prostu - mówiąc słowami Jana Kotta - zręcznym tea­tralnym krawcem. Zwłaszcza, kiedy wielokrotnie pada na scenie gęsty śnieg, co wygląda naprawdę bajecz­nie, albo kiedy co rusz przez scenę przemaszerowuje orkiestra dęta, która tworzy wspaniałe tło muzycz­ne. Albo kiedy pojawia się metalowe łóżko na kółkach, koń na biegunach czy grający bąk. Albo kiedy w głębi zjeżdża z góry jarząca się choinka (podczas gwiazdki w pałacu królew­skim) albo wypatroszony kawał świ­ni na haku (podczas ludowego przyjęcia). Albo kiedy rapuje błazen czy wiejskie baby. Albo kiedy dwaj władcy po latach w perukach starców przeglądają się w teatralnych lu­strach garderobianych.

"Zimowa opowieść" grywana jest dziś - przynajmniej w Polsce - bar­dzo rzadko. Wedle starego teatralne­go powiedzonka, jeśli czegoś nie gra­ją, widać grać nie warto. "Zimową opowieść" w różnych czasach próbo­wano zresztą w rozmaity sposób ua­trakcyjniać. W ciekawym jak zwykle programie teatralnym Milana Kwiatkowskiego znaleźć można parę ciekawostek na ten temat. Na przy­kład w XVIII wieku sztukę tę wysta­wiano niczym małą operę w dekora­cjach imitujących gotyckie lub śre­dniowieczne budowle, a w scenie w trybunale uczestniczyło blisko 70 os­ób. W XIX znów wieku usiłowano osadzić "Zimową opowieść" w klima­cie greckim, tworząc na scenie wido­wisko w stylu Metro-Goldwyn-Meyer. W scenach wiejskich w najsłyn­niejszym przedstawieniu ub. wieku wprowadzono na scenę 300 aktorów oraz dwie żywe owce i kozę. Wreszcie w połowie naszego wieku zagrano "Zimową opowieść" w scenerii azja­tyckiej, łącząc widowisko jarmarczne z "dzikością" obyczajów i charak­terów. U Brooka z kolei - w latach 50 - w scenach pasterskich wprowadzono już stroje współczesne, a spek­takl Royal Shakespeare Company z lat 80 utrzymany był w konwencji teatru wędrownego.

Inscenizacja Krzysztofa Warlikowskiego w Teatrze Nowym z tych XX-wiecznych tradycji po trosze wypły­wa, bowiem cała osadzona jest w ja­kiejś wyimaginowanej, ale XX-wiecz­nej rzeczywistości. Leontes, król Sy­cylii, to jeden z tych licznych dykta­torów z jakiegoś operetkowego zgoła królestwa, Poliksenes zaś, król Czech, niczym się nie różni od dostoj­nego współczesnego dyplomaty. Na­tomiast w scenach wiejskich postaci wyglądają jak współcześni wieśniacy gdzieś z południowo-wschodniej Eu­ropy. Z kolei błazen przypomina po­stać z kabaretu.

Także tło i rekwizyty mają zdecy­dowanie współczesny charakter. W niczym to zresztą Szekspirowi nie przeszkadza. Na odwrót, czyni naj­pierw z "Zimowej opowieści" sztukę o chorobliwej zazdrości przeradzają­cej się w szaleństwo. Niestety, owo trafne zresztą przefastrygowanie Szekspira sprawdza się tylko częścio­wo, ale na pewno w tyradach wyłazi cała sztuczność i "ramotowatość" sztuki. Kiedy bowiem do głosu do­chodzą wątki mityczno-baśniowe reżyser jest bezbronny. Czy zatem "Zi­mową opowieść" wprowadził na sce­nę, chcąc widowni coś ważnego po­wiedzieć, czy też znajdując sposób na jej teatralne skrojenie. Mimo całej reżyserskiej filozofii wyłożonej w wy­wiadach, ten drugi zapewne motyw legł u podstaw poznańskiej realiza­cji. Mnie się ten teatr bajkowo-jarmarczny, operetkowo-groteskowy i antyiluzyjno-kreacyjny momentami bardzo podoba. Ale tylko w tych mo­mentach, kiedy reżyser MA POMY­SŁY.

Spektakl - jak to zwykle w Teatrze Nowym - jest aktorsko bez zarzutu. Ale tym razem chciałbym zwrócić, uwagę na role drugo- i trzecioplanowe, które tak rzadko bywają dostrze­gane. A więc gorzki Błazen Krystyny Feldman, pocieszni w swej rodzajowości Pastuch Waldemara Szczepa­niaka i Pasterka Danuty Popław­skiej. I Stary Pastuch Wojciecha Standełły czy Paulina - Kazimiery Nogajówny, aktorki niewykorzysty­wanej na miarę jej talentu, albo wy­korzystywanej źle. Oczywiście chwa­lę też bardzo muzykę Pawła Mykietyna i scenografię Małgorzaty Szczę­śniak.

Najgorzej wypadł Szekspir, który dziś znacznie lepiej sprawdza się na ekranach kin i telewizji. Zresztą przestał być w teatrach współczesny, stając się co najwyżej atrakcją wido­wiskową. Dlatego jak mało który z wielkich dramaturgów kusi do inter­pretacji czysto teatralnych - pisze Jan Kott, nazywając dzisiejszych re­alizatorów Szekspira raczej "kraw­cami teatralnymi" niż interpretato­rami. Nic dodać, nic ująć, także w przypadku poznańskiej "Zimowej opowieści".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji