Artykuły

Poznałem wszystkie lotniska w Europie

- Kiedy czytałem scenariusz, zaskoczyła mnie ta niesamowita doza cierpliwości Zbyszka. Szukaliśmy momentów, kiedy ten monolit pęka. A pęknięcia są coraz bardziej widocznie, kiedy ich życiowa sytuacja coraz bardziej się komplikuje - mówi SZYMON SĘDROWSKI, aktor Teatru Miejskiego w Gdyni, który w serialu "Anna German", emitowanym w TVP1, gra Zbyszka Tucholskiego - narzeczonego, a potem męża piosenkarki.

Katarzyna Fryc: Ogląda pan "Annę German"?

Szymon Sędrowski: Jak mi się uda, to staram się popatrzeć. Ale raczej oglądam powtórki, bo w piątkowe wieczory, kiedy leci serial, najczęściej mam spektakle. Wolę emisje w niedziele wczesnym popołudniem. Ale jak nie obejrzę, to i tak dostaję relację od rodziny, która śledzi wszystko na bieżąco.

Ja znam takich, co oglądają i w piątki, i w niedziele. Jak podoba się panu ten serial?

- Trudno mi go ocenić, skoro byłem zawodowo i emocjonalnie zaangażowany w jego produkcję. Zastanawiam się, czy byłbym w stanie chłodnym okiem go zrecenzować. Raczej wybieram sobie sposoby oglądania. Ostatnio oglądałem sceny włoskie z Asią Moro i analizowałem realia włoskie. Bo część zdjęć, które rozgrywają się we Włoszech, kręciliśmy w Chorwacji, gdzie jest podobna przyroda. Z kolei kiedy oglądałem pierwszy odcinek z moim udziałem analizowałem, jakie zadanie miałem do wykonania i jak mi poszło.

"Annę German" oglądają miliony. W czym tkwi fenomen popularności tej produkcji?

- Nie potrafię na to odpowiedzieć. Wcześniej miałem nawet wątpliwości, czy film będzie pokazywany w polskiej telewizji. Bo z oznakami popularności Anny German w Polsce wcześniej jakoś się nie spotkałem. Co innego pokolenie moich rodziców albo dziadków. Natomiast na Ukrainie i wśród Rosjan legenda Anny German nadal jest świeża, do dziś funkcjonują jej fankluby. Ich wiedza na temat Anny German jest ogromna. Nie spodziewałem się takiego odbioru w Polsce. Myślałem, że nawet jeśli emisja dojdzie tu do skutku, to trzeba będzie trochę odczekać. Tymczasem dwa tygodnie przed emisją zadzwoniła do mnie agentka: słuchaj, za dwa tygodnie "Anna German" będzie w polskiej telewizji. Byłem naprawdę zaskoczony. Później od rodziny, która trzyma rękę na pulsie, dowiedziałem się, jak ogromną film ma frekwencję. Ciągle dowiaduję się rzeczy, które szczerze mnie zaskakują.

Jak pan sądzi, co trzyma miliony Polaków przed telewizorem?

- Pomijając talent Anny German i uwielbienie jej fanów, którzy znają jej głos i piosenki, przychodzi mi do głowy jeszcze jedna rzecz. Pamiętam, jak pierwszy raz przeczytałem scenariusz, a nie znałem wtedy historii życia Anny German, byłem zaskoczony, że dopiero teraz realizowany jest film na podstawie jej życia. Bo ta historia jest scenariuszowym gotowcem, tylko brać.

A może po prostu lubimy przejmować się losem uciśnionej niewinności? Kiedyś Polacy płakali na "Niewolnicy Isaurze", dziś wzruszają nas dzieje Anny German. Isaurę prześladował Leoncio, filmową Annę German i jej rodzinę - oficer KGB. Kolejny archetyp pięknej i bestii.

- Z taką bohaterką łatwiej się widzowi utożsamić. Każdy z nas doznał w życiu jakiejś przykrości. Kiedy konfrontujemy się z tym u innych osób, budzi się empatia. A tragiczna historia Anny German, choć wydaje się zupełnie nieprawdopodobna, wydarzyła się naprawdę.

Jak trafił pan na plan serialu?

- Poleciałem samolotem do Kijowa...

Ale najpierw był casting?

- Zrobili go producenci, którzy przyjechali do Polski. Na pierwszym castingu szukano i Zbyszka, i Annę German. Mieliśmy kilka scen po rosyjsku, choć w serialu rozmowy między główną bohaterką a Zbyszkiem są po polsku. Na pierwszym spotkaniu grałem z trzema potencjalnymi Annami German, wśród nich z Joanną Moro. Ani Joanna, ani ja nie mieliśmy wtedy pojęcia, jaki to przyniesie skutek. Minęły dwa miesiące, zdążyłem już zapomnieć o castingu, kiedy otrzymałem telefon, że jest kontynuacja castingu. To było spotkanie z reżyserem Waldemarem Krzystkiem, rosyjską producentką i Asią Moro. Zrobiliśmy kilka scen, każdą z nich na kilka wariantów. Chcieli zobaczyć, jak z Asią do siebie pasujemy. Po czym znowu była długa przerwa, we mnie znowu to ostygło. Trzecia informacja mówiła o podjęciu decyzji.

I co wtedy?

- Wielka radość i wertowanie rosyjskiego słownika.

Uczył się pan w szkole rosyjskiego?

- Uczyłem, ale potrzebowałem odświeżenia. Na szczęście na planie był tłumacz i Asia Moro znakomicie posługuje się rosyjskim [urodziła się w Wilnie, w byłym ZSRR - red.]. Jak się przebywa wśród Rosjan, to wszystko się przypomina i można się porozumieć.

Fizyczne podobieństwo pana do Zbigniewa Tucholskiego miało znaczenie?

- Ponoć tym kluczem kierowali się producenci i reżyser. Ja niestety nie poznałem pana Zbyszka. Rozmawiali z nim producentka, reżyser i Asia Moro. Ja znałem fotografie i dokumentację na jego temat, widziałem wywiady z nim. Asia była w Warszawie w domu pana Zbyszka i jego syna. Mówi, że pokój Anny German wygląda tak, jakby przed chwilą stamtąd wyszła.

Jak wyglądała praca na planie?

- Najwięcej kręciliśmy na Ukrainie. Wnętrza robiliśmy głównie w Kijowie, poza tym we Lwowie i na Krymie, który "udawał" Włochy. W Polsce były zdjęcia we Wrocławiu i w Warszawie. Oraz w Chorwacji we włoskim miasteczku, które kiedyś naprawdę leżało w granicach Włoch. Do dziś niektóre nazwy ulic są tam włosko brzmiące.

Jaki był pański klucz do postaci Zbigniewa Tucholskiego?

- Pan Zbyszek opisuje swoją żonę w samych superlatywach, ale z reżyserem szukaliśmy spięć, które naturalnie pojawiają się w związkach. Przecież nie zmagali się wyłącznie z tym, co im los zgotował, ale także między sobą musieli mieć odruchy takie jak zazdrość. Przecież ona ciągle wyjeżdżała, jej podróże chyba trochę nadwerężały ten związek. Zależało mi, by poszukać takich rys.

Filmowy Zbyszek jest oazą spokoju, męskim odpowiednikiem Penelopy.

- Kiedy czytałem scenariusz, zaskoczyła mnie ta niesamowita doza cierpliwości. Szukaliśmy momentów, kiedy ten monolit pęka. A pęknięcia są coraz bardziej widocznie, kiedy ich życiowa sytuacja coraz bardziej się komplikuje. Z tego, co wiem o tej parze, nawet jeśli jakaś zadra się pojawiła, nie nosili w sobie tego zbyt długo i nic przykrego sobie nie powiedzieli. Bardzo bym chciał mieć taką cechę...

Ile czasu pracował pan nad serialem?

- Około pół roku, zdjęcia skończyliśmy w marcu 2012 r.

Był już pan wtedy aktorem gdyńskiego teatru. Jak godził pan serial z pracą na scenie?

- Poznałem wszystkie lotniska w Europie, zaprzyjaźniłem się z bufetowymi we Frankfurcie, Monachium, Kijowie. W Doniecku dobrze poznałem linie, którymi potem poruszali się kibice Euro 2012. Często, gdy nie miałem bezpośredniego połączenia, a musiałem dojechać do Gdyni na spektakl, najpierw leciałem na zachód, a stamtąd do Polski. Zdążyłem zapamiętać, jak nazywają się niektóre stewardesy.

W teatrze nie miał pan taryfy ulgowej?

- Przygotowywaliśmy wtedy spektakl "Bóg mordu" i trochę komplikowałem pracę reżyserowi. Jeszcze raz mu dziękuję, że wiele razy szedł mi na rękę i zgadzał się, by próby urządzać w niestandardowych porach.

***

Serial bije rekordy

Emitowany w TVP 1 w piątkowe wieczory rosyjsko-ukraiński serial o Annie German - polskiej piosenkarce, która w latach 60. podbiła Europę - robi w Polsce furorę. Pierwszy odcinek obejrzało 6,5 mln widzów, kolejne nawet 6,7 mln, co jak na polskie warunki jest prawdziwym rekordem. W Rosji, gdzie serial był pokazywany jesienią ub.r. zgromadził ponad 20-milionową publiczność.

Za nami już siedem części 10-odcinkowego serialu z Joanną Moro w tytułowej roli, opowiadającego historię życia słynnej pieśniarki począwszy od wczesnego dzieciństwa spędzonego w Uzbekistanie, przez tragiczny wypadek na włoskiej Autostradzie Słońca aż po śmierć w Warszawie w 1982 r. W niedzielę w telewizyjnej Jedynce zobaczymy powtórkę siódmego odcinka z piątku, w którym dochodzi do tragicznego wypadku we Włoszech.

"Anna German", serial obyczajowy, Rosja/Ukraina 2012. Reżyseria: Artem Antonow, Waldemar Krzystek, Aleksander Timienko, wyk. Joanna Moro, Szymon Sędrowski, Marat Baszarow i inni. Niedziela 13.15, TVP 1

Szymon Sędrowski

W roli Zbigniewa Tucholskiego - znajomego, narzeczonego, a potem męża Anny German i ojca jej jedynego dziecka, który wspiera ukochaną przez blisko 20 lat, aż do jej śmierci - występuje 36-letni Szymon Sędrowski, od dwóch lat aktor Teatru Miejskiego im. W. Gombrowicza w Gdyni. Teatralna widownia zna go m.in. z ról Jana w "Rock'n'rollu", prawnika Alaina w spektaklu "Bóg mordu", młodego Dawida w "Idąc rakiem" czy świetnie poprowadzonych epizodów: Pana Wrony w baśni "Królowa Śniegu" i Tomasza Biegunki w "Chorym z urojenia".

Rola Tucholskiego nie jest pierwszą serialową pracą Sędrowskiego. Wcześniej mogliśmy go oglądać m.in. jako Bartka, byłego chłopaka Uli w popularnym serialu "Brzydula", w jednym z odcinków "Układu Warszawskiego" i cyklu "Usta, usta". Ostatnio zagrał też w filmach "Sęp" oraz "Tajemnica Westerplatte".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji