Artykuły

Jest problem, co nazywa się musical

Nie ma wątpliwości, że spektakl spodoba się wielbicielom standardów amerykańskiego musicalu, ale ta inscenizacja spóźniona jest o jakieś 20 lat, biorąc pod uwagę dynamikę rozwoju teatru muzycznego w Polsce - o spektaklu "Dźwięki muzyki" w reż. Zbigniewa Kułagowskiego z Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku pisze Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

"The Sound of Music" ("Dźwięki muzyki") są klasyką amerykańskiego musicalu. Spektakl miał premierę na Broadwayu w 1959 roku. Szerokiej publiczności znana jest jego nagrodzona 5 Oscarami ekranizacja z 1965 roku z Julie Andrews i Christopherem Plummerem w rolach głównych. Musical napisany przez Oscara Hammersteina do muzyki Richarda Rodgersa przeszedł do historii głównie ze względu na przebojowe, znane do dziś piosenki m.in. "My Favorite Things", "Do-Re-Mi", "How Do You Solve a Problem Like Maria", "Edelweiss" czy tytułowe "The Sound of Music", którego fragmentu użyto wiele lat później w "Moulin Rouge" Baza Luhrmanna. Pięćdziesiąt cztery lata po amerykańskiej premierze "Dźwięki muzyki" doczekały się polskiej inscenizacji. Realizacji podjął się Nowy Teatr im. Witkacego w Słupsku we współpracy z Polską Filharmonią Sinfonia Baltica.

Fabuła spektaklu jest dość banalna, zgodnie ze stereotypowym rozumieniem musicalu. Lata 30. XX wieku, Austria. Maria (Mariola Kurnicka) trafia jako guwernantka do domu wdowca kapitana Georga von Trappa (Marcin Jajkiewicz) i jego siedmiorga dzieci. Kobieta dzięki muzyce nawiązuje kontakt ze swoimi podopiecznymi, jednocześnie z wzajemnością zakochuje się w ich ojcu. Nieuchronnie zbliża się jednak Anschluss Austrii.

Wydawałoby się, że na stosunkowo niewielkiej scenie Nowego Teatru nie da się wystawić "The Sound of Music", że błyskawiczne zmiany scenografii są niezbędne i nie obędzie się bez obrotowej sceny, a teatr nie będzie miał wystarczającego zaplecza śpiewających artystów, by obsadzić wszystkie role. Wątpliwości budziła kwestia, czy występujące w spektaklu dzieci poradzą sobie z trzygodzinnym występem na scenie. Na szczęście obawy te okazały się bezpodstawne.

Widowiskowy musical zmieścił się na małej scenie teatru w Słupsku. Przy zaskakująco skromnej scenografii udało się twórcom polskiej wersji "The Sound of Music" oddać klimat oryginału. Mimo małej sceny nie zrezygnowano z muzyki na żywo, a niemieszcząca się w sali orkiestra Polskiej Filharmoni Sinfonia Baltica grała... w holu teatru. Motorem spektaklu - iskrą, która sprawiła, że oglądało się go z uśmiechem na ustach - była Mariola Kurnicka w roli Marii. Wrażenie robiły dzieciaki w rolach potomków kapitana Trappa oraz występujący na scenie w różnych odsłonach adepci.

Słupski spektakl kipi pozytywną energią grających w nim młodych aktorów. Nie da się jednak ukryć, że kameralna inscenizacja uwypukla wady libretta. Przy wystawianiu klasycznego amerykańskiego musicalu bez jakichkolwiek zmian pozwalających na nową interpretację pojawia się problem błahości treści, pewnej bolesnej - choć często przez widzów uważanej za uroczą - naiwności. Gdy tylko znikają ze sceny dzieci, uwidoczniają się dłużyzny oraz sztuczne i drętwe dialogi. Sielski krajobraz gór, o którym tak pięknie śpiewa się w spektaklu, mógłby być symbolem przemijającego dzieciństwa, sentymentalne teksty - opowieścią o bezpowrotnym przemijaniu. Jednak czegoś tu brakuje, temat nie został nierozwinięty.

Szkoda, że twórcy polskiej wersji musicalu, przy zachowaniu familijnego charakteru spektaklu, zapomnieli uwydatnić antagonistów górskiej idylli. W drugim akcie powinno pojawić się uczucie osaczenia przez nadchodzących nazistów, niepokój przed wojną i zmianą, którą ona niesie, próba ochrony sentymentalnej górskiej krainy, ale brakuje środków, interesujących rozwiązań. W efekcie hitlerowcy przypominają raczej bohaterów brytyjskiego serialu komediowego "Allo, Allo!", a ocalenie rodziny przez byłego chłopaka najstarszej z córek, zwolennika nazistów, nie budzi żadnych emocji. Napięcie drastycznie spada i trudno oprzeć się wrażeniu, że spektakl byłby znacznie lepszy w wersji ograniczonej do pierwszego aktu.

Osobiście mam pewien problem z klasycznymi musicalami wystawianymi według libretta sprzed pół wieku. Nie ma wątpliwości, że słupskie "The Sound of Music" spodoba się wielbicielom standardów amerykańskiego musicalu, jednak ta inscenizacja spóźniona jest o jakieś 20 lat, biorąc pod uwagę dynamikę rozwoju teatru muzycznego w Polsce. Ale za pasję należą się Teatrowi Nowemu w Słupsku brawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji