Artykuły

Irracjonalna powiastka Dürrenmatta

"Zdaje mi się, że ten dobry starzec stwo­rzył sobie los o o wiele lepszy niż wszyscy ci królowie, z którymi mie­liśmy zaszczyt wieczerzać" - powiedział Kandyd po wizycie u starego Turka, któ­ry uprawiając swój ogródek uniknął wie­lu niedoli i nieszczęść na tym "najlep­szym ze światów".

Przed siedmiu laty, kiedy warszawski Teatr Dramatyczny wystawił po raz pier­wszy "Romulusa", nie pomyślałam o ogród­ku Kandyda ani o działce, na której zmę­czony historią bohater noweli Marii Dą­browskiej znalazł spokojną przystań. Do­bre to były czasy dla pisarzy, którzy, ko­rzystając z chaosu pojęć o świecie pozba­wionym równowagi i rozsądku, epatowali umysły zdezorientowanych takimi po­wiastkami; ich efektowne parabole wy­dawały się źródłem mądrości; wieloznacz­ność, jaką się chełpi autor, była potwier­dzeniem bezradności, jaką wobec trud­nych do wytłumaczenia zjawisk odczu­wali widzowie. O "Romulusie" napisałam wtedy dzieło rozległe, w którym tłoczno od słusznych myśli i sprawiedliwych ana­liz. Można by je teraz przedrukować, za­miast się na nowo wysilać. Ale czy warto? Skoro wszystkie owe mądrości, wysnute z historiozoficznej ekwilibrystyki dzieła, w którym przed siedmiu laty dopatrywa­liśmy się głębin intelektu i wyżyn filo­zofii, wydają się dziś świadectwem naiwnej gorliwości neofitów?

W katastroficznej powiastce Durrenmatta zmieściło się mnóstwo problemów, modnych w powojennej literaturze: spra­wy historii i władzy, roli jednostki i na­rodu, sąd o teraźniejszości i przyszłości świata, myśli o patriotyzmie i kosmopo­lityzmie, o determinizmie i faszyzmie, o moralności prywatnej i publicznej, o sto­sunku do tradycji, o kulturze, humanita­ryzmie i hodowli drobiu. Można by utwór Durrenmatta zestawiać z głośnymi dziełami literatury dawnej i nowej: porów­nać go np. z "Hamletem", który też miał pogardę dla świata i który w jakimś sen­sie spowodował najazd Fortynbrasa (czyli: Odoakra, a w perspektywie Teodoryka) albo z "Tangiem" Mrożka, gdzie władzę nad światem, także rozprzężonym i wypranym z wartości obejmuje Edek-Teodoryk. Przed siedmiu laty zestawiłam "Romulusa" z "Kaligulą" Camusa, bo tamten także rujnował własne państwo, choć miał po te­mu lepiej wyłuszczone motywy i wyra­źniejszą, bardziej przekonującą ideę.

Ale każde z owych honorowych porów­nań, jeśli je bardziej rozwinąć, godzi w dziwaczną parabolę Durrenmatta, w jej niedomyślane efekciarstwo, w dość zni­komy ładunek poznawczy i niewielką przydatność, jeśli ją chcieć przymierzyć do spraw dzisiejszego świata. Bo kim jest naprawdę ów osobliwy monarcha, który zamiast rządzić państwem zajął się hodo­wlą drobiu? Autor wystawia mu najlep­sze świadectwo. Pisze o nim: "to człowiek bystry, wolny, ludzki, świadomy, ale przy końcu człowiek, który z jak największym hartem i bez oglądania się na cokolwiek idzie naprzód i nie lęka się żądać od in­nych rzeczy absolutnych. To niebezpiecz­ny typ, który zaangażował się bez reszty, i to właśnie jest straszne w tym królew­skim hodowcy drobiu, w tym przebranym za błazna sędzi świata, którego tragedia polega na komediowym zakończeniu, na jego przejściu na emeryturę i który - na tym właśnie polega jego wielkość - ma dość rozsądku i mądrości, aby tę eme­ryturę zaakceptować".

W powszechnie przyjętej nomenklatu­rze Rumulus jest zdrajcą. Szekspir nie miał wątpliwości co do moralnej kwali­fikacji czynu Koriolana, kiedy ten sprzy­mierzył się z Wolskami przeciwko Rzy­mowi. Zadał sobie znacznie więcej niż Durrenmatt trudu, by wytłumaczyć ten postępek bohatera, i skazał go na śmierć za zdradę tylko zamierzoną, nie doprowadzoną do skutku. Pokazał tragiczny konflikt Koriolana ze światem zewnętrznym i konflikt rozrywający się w nim sa­mym pomiędzy poczuciem krzywdy a obo­wiązkiem obywatela, między żądzą zem­sty a patriotyzmem. Dlatego Koriolan jest tragiczny i wielki.

Romulus nie przeżywa żadnego kon­fliktu nawet żadnej rozterki. Jego zasady moralne ograniczają się do strefy obycza­jowej: niemoralne jest wydanie córki za fabrykanta spodni, skoro ona kocha Emiliana. Natomiast nie dręczy go sumienie, żaden skrupuł nie mąci jego spokoju kiedy wydaje na zagładę własne państwo z dość chimerycznego powodu, że mu się ono nie podoba, kiedy skazuje na śmierć i zniszczenie własny naród (choć, jak w Sodomie i Gomorze, nie braknie w nim chyba sprawiedliwych), rodzinę, najbliż­szych, kiedy przyjmuje emeryturę z rąk Okupanta. Jego etyka jest elastyczna: zwierza się żonie, że po to się z nią oże­nił, żeby zostawszy cesarzem zniszczyć rzymskie imperium, ale, zasłaniając się moralnością, sprzeciwia się małżeństwu córki, które by owo imperium uratowało.

Durrenmatt wysoko ceni w nim siłę i hart charakteru. Szkoda, że jako cesarz nie użył owej siły i hartu na naprawę swojego państwa, zamiast hodować kury. Trudno zrozumieć, dlaczego pożyteczna skądinąd hodowla drobiu i przyjęcie wy­sokiej temperatury mają w wypadku osobnika pełniącego funkcję cesarza być dowodem wielkości i siły. Emerytura Ro­mulusa jest po prostu właściwą pointą, trafnym zamknięciem kariery cesarza-hodowcy drobiu, który przez dwadzieścia lat wiódł z upodobaniem żywot emeryta. Ów pełen konsekwencji i hartu ideolog, który "idzie naprzód i nie lęka się żądać od innych rzeczy absolutnych", nie prze­widział rzeczy najprostszej: konsekwencji własnego zachowania, choć przez dwa­dzieścia lat, nie mając nic lepszego do ro­boty, mógł pomyśleć o przyszłości pań­stwa, które on doprowadzi do upadku. A zatem wielki, silny, tragiczny, bohaterski - jak nam podpowiada autor - czy też żałosny błazen, cyniczny zdrajca drapujący się w szaty filozofa? Chyba jednak to drugie. Do takiej solistycznej morali­styki dochodzi pisarz, który igraszkami pozornego intelektu próbuje zastąpić brak moralnych dyrektyw.

Durrenmatt oparł "Romulusa" na antyhistorycznym pomyśle, sprzecznym z sa­mą naturą władzy. Nigdy żaden władca nie próbował zniszczyć własnego państwa dla abstrakcyjnej idei, w dodatku godzą­cej w jego własny interes. Historia zna szaleńców i głupców, zna władców zwy­rodniałych i lekkomyślnych, którym na­dużycia i zbrodnie sprawiały perwersyj­ną rozkosz, i takich, którzy sprowadzali na państwo nieszczęścia z głupoty czy bezradności. Romulusową zasadę niesprzeciwiania się złu w znaczeniu "im gorzej tym lepiej" zwykło się stosować względem przeciwnika, którego klęska mo­że przynieść zwycięstwo wyznawcy owej zasady. Takie myśli przyświecały pewnie Ameryce i Anglii, kiedy w czasie ostat­niej wojny zwlekały do chwili ostatecz­nej z otwarciem drugiego frontu. Ludzie opozycji wyczekują często na stronie, cie­sząc się z klęsk przeciwnika, bo łączą z nimi własne nadzieje.

Durrenmatt obdarzył Romulusa ideą Irydionową, na przekór wszelkim tra­dycjom i kanonom związanym z po­jęciem patriotyzmu i narodowości. Wypreparował abstrakcyjny egzemplarz "sędziego świata", wyzutego z opo­rów i uczuć, jakie zwykle towa­rzyszą sprawcom dziejowych egzeku­cji: z poczucia solidarności z własnym narodem, odpowiedzialności za jego losy, ze współczucia, żalu czy obaw. Nie tylko Romulus. Równie antynarodowe skłon­ności i obyczaje ma też wódz Germanów, Odoaker. Zwyciężonemu cesarzowi obce­go państwa proponuje władzę nad świa­tem. Jako wódz zwycięskiego narodu za­chowuje się niemal równie osobliwie, jak Romulus jako cesarz pokonanego cesar­stwa. Dwaj starsi panowie, z zamiłowa­nia hodowcy kur, z urzędu władcy dwóch największych imperiów, z natury cywile i indywidualiści, prezentujący tylko sie­bie, własne poglądy i nawyki, abstrak­cyjny humanitaryzm i pokojowe ideały (choć wszystko, co obydwaj do tej pory zrobili, było wymierzone przeciw pokojo­wi i ludzkości), rozprawiają o losach swo­ich narodów, o urządzeniu świata. W czy­im imieniu i jakim prawem? Bo nie w imieniu własnych narodów, które nic o ich planach nie wiedzą, a gdyby wiedzia­ły, dawno obezwładniłyby takich moco­dawców.

Co z tego wynika? Że filozofowie i hu­maniści są kosmopolitami, gotowymi dla wydumanych przez siebie ideałów za­przedać czy zaprzepaścić własne narody i ojczyzny? Że bliscy narodowym idea­łom i mający poparcie swych narodów są tacy jak Teodoryk tępi prezentanci idei zaborczości i siły? Kto się takiemu przeciwstawi? Emilian, szlachetny cier­piętnik za ojczyznę, czy zgraja cesarskich dygnitarzy, którzy przez dwadzieścia lat usłużnie i biernie tolerowali wiodący do zguby sposób bycia cesarza, a spisek na jego życie uknuli w momencie, kiedy już było za późno? Taką katastroficzną po­wiastkę wymyślił pisarz "wolnej" Szwaj­carii. Być może z tej "eksterytorialnej perspektywy obraz świata przybiera ta­kie przewrotne układy. Lecz jaką wartość poznawczą mają one dla obywateli, których własna i cudza historia przyu­czyła do innych konieczności, nauczyła innych prawd?

* * *

Wbrew sugestiom Durrenmatta, Świder­ski przyjął emeryturę, jaką mu zaofiarował Odoaker (Bolesław Płotnicki), z zapałem i z satysfakcją. Nareszcie pozbył się wszystkich ciężarów: władzy, rodziny, maski błazna, idei, która go także uwie­rała, i został sobą - osobą prywatną, rozmiłowaną w "małych formach życia", która woli kurnik od pałacu, gdakanie kur od dworskiego ceremoniału, rozmowę z drugim hodowcą od posiedzenia parla­mentu.

Przed siedmiu laty pisałam o antydurremmattowskiej roli Świderskiego. Je­go Romulus to cesarz, który miał ochotę żyć jak człowiek. Na takim stanowisku nie jest to rzecz łatwa, więc Romulus ucieka się do komedii: gra zdziecinniałego starca, pochłoniętego kurzą pasją, a gdy się ta rola skończyła, wymyślił dla niej alibi: przewrotną ideę, która w oczach historii nadałaby sens jego hodowlanym zajęciom.

Świderski tę interpretację jakby po­głębił i uprościł. Wydaje się teraz chytrzejszy i mądrzejszy, tę samą starczą maskę doprowadził do stopnia perfekcji. Gra wyrazem złośliwie zmrużonych powiek i ust wygiętych w uśmiechu wszystko wiedzącym, błazeńską ruchliwością postaci starczo zgarbionej, choć pełnej utajonego życia. Intonacją głosu, nagłą zmianą rytmiki gestów, ożywionym wy­razem twarzy oddaje kolejne stany w scenach z córką, Emilianem, z żoną. O scenie ze spiskowcami pisałam w związku z pierwszym wystawieniem: "Świderski odgrywa tę scenę tak, jak gdyby Romu­lus był aktorem, który zmuszony jest za­grać rolę sędziego Rzymu, choć mu ona nie "leży". Wydaje się, że jest to jedyna scena, w której Romulus czuje się napra­wdę błaznem. W tej scenie aktor okazał się chyba subtelniejszy od autora".

Charakter postaci i kierunek, jaki dzia­łaniom Romulusa nadał Świderski, nie uległy w zasadzie zmianom. Obszerny opis jego roli sprzed siedmiu laty można by w tym miejscu powtórzyć. Zgodnie z taką koncepcją wygląda w ostatniej sce­nie na człowieka, który na przekór pozo­rom osiągnął jednak swój cel. Jeśli słu­sznie odgadłam drogę Świderskiego, to je­go Romulus jest cichą próbą rewizji dzieła Durrenmatta, przez nadanie mu skrom­niejszego lecz bardziej rozsądnego sensu powiastki o cesarzu, który, jak Kandyd, w świecie zepsutym i złym uprawiał wła­sny ogródek.

"Romulus" jest monodramatem, który niewiele daje do roboty komparsom ce­sarza i nie za wiele wymaga od reżyse­ra. Ludwik Rene rozjaśnił i uplastycznił - w zestawieniu z dawniejszym spekta­klem - sytuacje, wyraźniej wyeksponował postać Romulusa, jego perypetie i działania, ostrzej spointował i udramatycznił poszczególne sceny. Jan Kosiński opracował scenografię pełną wyrazu, w której zrujnowany pałac graniczy z me­taforą kurnika. Półkolistą ścianę wypeł­nia galeria muzealnych wnęk z popier­siami cezarów Romy, żałośnie zdeformo­wanych w swoim plastycznym kształcie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji