Artykuły

Coś z Bulwarów

Marie-Octobre to sztuka o brudnej sprawie: grupa by­łych kombatantów francuskie­go Ruchu Oporu dowiaduje się, że piętnaście lat temu je­den z nich zadenuncjował w gestapo własną komórkę. Ze­brani znowu razem w mie­szczańskim saloniku, mają te­go właśnie wieczoru znaleźć między sobą, osądzić i ukarać zdrajcę. Niechętnie wpraw­dzie, bo sporo zapomnieli i nieco się zmienili, ale znajdu­ją go i osądzają. Zdrajca oka­zał się jednocześnie złodzie­jem, mordercą i tchórzem. Kto nim był? W pewnym momen­cie staje się to niemal obojęt­ne. Kradzieży, zbrodni i de­nuncjacji mógł równie dobrze dokonać Simoneau - Hugo Krzyski, przekupny adwokat i znany ze swego filogermanizmu konformista, jak Marinval - Bohdan Ejmont, nie­świadomie cyniczny wesołek, czy Rougier - Emil Karewicz, milczący, niepewny, o rozbie­ganych pod okularami oczkach tchórza, właściciel drukarni. Mógł także zrobić to senty­mentalny pedant, poborca po­datkowy Vendamme - Zdzi­sław Tobiasz - i wszyscy po­zostali. Zadenuncjował, żeby ukryć kradzież i zabił, żeby ukryć denuncjację, Rougier. Ale w sztuce wszyscy są o to oskarżeni.

Trzej francuscy autorzy: Jacques Robert, Julien Duvivier i Henri Jeanson posłużyli się techniką powieści kryminal­nej: kolejnego rzucania podej­rzeń na wszystkich swoich bo­haterów. Nikt nie jest zupeł­nie czysty, każdy może być tchórzem, łajdakiem, morder­cą, zdrajca. Byli towarzysze broni nie mają do siebie za grosz zaufania. Każdemu się przypomina, że ten drugi "kombinował" z Niemcami, zdobywając broń, prowiant, czy "lewe" dowody. W kla­sycznym kryminale nikt, jak wiadomo, nie może stać ponad podejrzeniami.

Brudna sprawa. I brudna trochę sztuka. Ruch Oporu ja­ko kanwa dla fascynującego kryminału. Żeby choć trochę mniej fascynującego! Ale nie. Wszystko jest w tej sztuce do­skonale sprawne, bezbłędne: tu dowcip, tam patos, tu świe­tnie scharakteryzowany typ paryskiego mieszczanina, tam jaszcze lepiej drugi typ - księdza z bujną przeszłością, czy wreszcie, na moment przed tragicznym finałem, błędny trop, mylny zwrot akcji, bo oto może stara pokojówka Wiktoryna zdradziła mimo wo­li grupę i wszyscy są czyści... Fachowcy bezbłędni z tych trzech francuskich autorów. Ręce wyćwiczone na farsie, Flersie i Caillavetcie. Tech­nika, precyzja, lekkość. I bul­wary, bulwary, bulwary...

Na owych bulwarach rzecz pewnie toczyła się wartko i zagrano czysty kryminał, w którym chodziło tylko i wy­łącznie o to, "kto zabił", a Ruch Oporu był pretekstem. W Polsce jak dotąd można świętości albo szargać, albo celebrować, ale tak jakoś otwarcie robić na nich kasowych sztuk nikt nie ma odwa­gi i w ogóle nie jest przyjęte. Dlatego też w Teatrze "Ate­neum" podniesiono "Marie-Octobre" do rangi dramatu o od­powiedzialności. Nadano jej zwolnione tempo i zanurzono w gęstym tzw. "moralnym" klimacie, w przyciężkiej at­mosferze na poły z Kruczkow­skiego, na poły z Ibsena. Jed­nak mimo wysiłków reżysera - Janusza Warmińskiego - dziesięciu paryskich episjerów nie miało wiele wspólnego z dwunastu gniewnymi ludź­mi. Problem sztuki został po­traktowany z wielką powagą. I wszystko wyszło jeszcze go­rzej. Nawet sama Marie-Octo­bre, Aleksandra Śląska, która przez swoją bezkompromisowość miała wyrastać ponad towarzyszy, nie różniła się od nich. Piękną przeszłość konspiratorki przesłoniła sylwetka właścicielki salonu mód, a nad wzniosłością i dumą za­triumfował gest bulwarowej femme fatale. Nie wyrosła nad tekst. Sztukę wystawiono uczciwie i z najlepszymi in­tencjami. Widać było nawet, że reżyser szukał w niej bar­dziej problematyki moralnej niż sensacji. Cóż z tego, kie­dy szukał na jałowym gruncie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji