Artykuły

Kompozytor na mnie liczy

- Mam świadomość, że opera powstawała z myślą o moim głosie i to właśnie ów głos z tamtego czasu był inspiracją dla Pawła - OLGA PASIECZNIK wspomina pierwszą rozmowę o "Qudsji Zaher" i zdradza, jak postępować z własnym głosem.

Opera "Qudsja Zaher" powstała specjalnie z myślą o pani. I długo czekała na premierę.

- Z Pawłem Szymańskim znamy się od lat, ale pierwsze spotkanie dotyczące "Qudsji Zaher" wyjątkowo utkwiło mi w pamięci. Może z powodu okoliczności? To był McDonald's, miejsce mało inspirujące dla opery. Paweł już wtedy miał wszystko w głowie. Wiedział nawet, w jakich miejscach będą się pojawiały poszczególne składy instrumentalne. Od tamtego czasu minęło wiele lat, dobrze pamiętam, że na świecie nie było wówczas jeszcze mojego syna, dziś 9-letniego. Termin premiery był przekładany i ostatecznie z pierwotnego planu wystawienia pozostałam ja i dyrygent Wojciech Michniewski. Pewnie więc ostateczna koncepcja sporo różni się od pierwotnej. Tamta miała być statyczna, niemal koncertowa. Obecna - przede wszystkim - teatralna.

Libretto nie jest łatwe...

- Rzeczywiście. Ale autorowi nie szło o łatwą i przyjemną operę. Wynika to z partytury i sposobu jej konstrukcji stawiającego wysokie wymagania wykonawcom, ale także słuchaczom. Zadaje istotne pytania: o wartości, sens ludzkiego losu, przeznaczenia, fatum, wiary.

To będzie premiera - nie tylko pani w roli Oudsji, ale utworu i spektaklu. Oznacza to chyba trudniejsze niż zazwyczaj wyzwanie.

- Z pewnością, bo mam świadomość, że opera powstawała z myślą o moim głosie i to właśnie ów głos z tamtego czasu był inspiracją dla Pawła. Zaśpiewałam dotąd ponad 40 partii operowych, wśród nich napisane specjalnie dla mnie. Jeszcze 15 lat temu taka sytuacja wydawała mi się pociągająca. Jednak im jestem starsza, tym mam większą świadomość odpowiedzialności. Utwór stworzony przez kompozytora ma szansę ożyć dopiero, kiedy wykonawcy tchną w niego życie. Pierwsza wykonawczyni "Madame Butterfly" Pucciniego kompletnie zawaliła sprawę. Premiera była fiaskiem. Dopiero Salomeą Kruszelnicka uratowała to dzieło. Kiedy zaśpiewała, okazało się, że to nadzwyczajna opera. Dlatego myślę, że Paweł na mnie bardzo liczy...

Jak to jest, gdy śpiewak ma sukces, a dzieło reżysera nie znajduje poklasku widowni? Zdarzyło się pani takie doświadczenie w przypadku "Króla Rogera" zrealizowanego przez Krzysztofa Warlikowskiego.

- Najbardziej miażdżące krytyki tego przedstawienia ukazały się w Polsce. Od początku wiedzieliśmy, że to kontrowersyjna inscenizacja. Ale znając Krzysztofa, mając doświadczenie z wcześniejszej z nim współpracy, zdawałam sobie sprawę, że nie będzie to gładki "Król Roger". Tym bardziej że zrealizował go w Opera Bastille, gdzie publiczność trudno jest zadziwić, a trzeba. Do tego dodam, że nie znam żadnej realizacji tej opery, która przekonałaby mnie od początku do końca na sto procent. Mieliśmy wiele zastrzeżeń do III aktu, ale byłam o tyle w dobrej sytuacji, że - jak sądzę - wywarłam jakiś wpływ na swoją postać.

Reżyserzy więcej niż kiedyś oczekują od śpiewaków?

- Zdecydowanie. Dziś zawodowe śpiewanie już nie wystarcza. Występowałam w przedstawieniach, w których oczekiwano ode mnie umiejętności posiadanych przez tancerzy, a także akrobatów. Ostatnio musiałam tańczyć jak Michael Jackson.

Często pani odmawia?

- Coraz częściej. Pamiętam jednak, że 10 lat temu byłoby inaczej. Kariera śpiewaczki trwa krótko. Kiedyś moja nieżyjąca już pani profesor, u której uczyłam się w Akademii Muzycznej w Kijowie - wtedy blisko 70-letnia - powiedziała: "Teraz, kiedy już naprawdę wiem, jak to być powinno zaśpiewane, fizjologicznie nie mam możliwości tego wykonać". Są jednak propozycje, na które zawsze odpowiem: tak. Ostatnio, na przykład, tak było z kantatami Bacha. Nawet chwili się nie zastawiałam, czyje zaśpiewać, choć była to skomplikowana logistycznie wyprawa do niewielkiej miejscowości.

Rozpiętość pani repertuaru jest imponująca - od Bacha i Mozarta po współczesnych kompozytorów. Jak pani to godzi?

- To nie tyle jest trudne mentalnie, ile technicznie. Każdy rodzaj śpiewania wymaga innej techniki. Głos jest delikatnym instrumentem, trzeba się z nim ostrożnie obchodzić. I już tak bardzo nie eksperymentować, jeśli ma jeszcze służyć.

Co jeszcze chciałaby pani zaśpiewać?

- Pereł jest tak wiele, że życia nie wystarczy na wszystkie. Mam w repertuarze może z 50 pieśni Schuberta, a on ich napisał kilka razy więcej... Dziś głównie interesuje mnie muzyka w muzyce. Bardzo ważna rzecz.

Syn idzie w pani ślady...

- Nie miał za bardzo wyboru. Wszędzie ze mną jeździł, spędzał czas w garderobach, za kulisami. Przez dłuższy czas nie mógł pojąć, że istnieją ludzie, którzy nie grają na żadnym instrumencie albo nie śpiewają. Ale skrzypce wybrał sam. Najbardziej mnie cieszy, że muzyka naprawdę go obchodzi, co rzadko się zdarza u dzieci w tym wieku. A co dalej z tym zrobi? Zobaczymy. Nie będę naciskać, ale jeśliby wybrał ten zawód, mogłabym mu w nim czasem coś doradzić.

Tym bardziej że oprócz wykształcenia wokalnego i fortepianowego jest pani także pedagogiem.

- Jestem muzykiem, po prostu. To zawód, który poznałam od podszewki.

W tej sytuacji chyba już pani nie żałuje, że nie zajmuje się mikrobiologią albo genetyką?

- Różnie bywa. Bardzo pociągała mnie kiedyś genetyka, ale kiedy dziś czasem przyglądam się, w jakim kierunku się rozwija, myślę, że może dobrze, iż jej nie wybrałam. Konflikt sumienia miałabym gwarantowany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji