Artykuły

Kniaź Patiomkin, czyli potęga zbiorowości

Obraz jest infernalny: piece okrętowe jak kotły buchające parą, ludzie skazani na to wnętrze marzący o czystym domu, w którym usiadłyby do stołu dobrze wymyte dzieci i piły herbatę u boku ojca, co wrócił z wielkiej, przynależnej każdemu, życiodajnej pracy. Nie pracy piekielnej, poniewierającej godność człowieka.

Ludzie są obdarci, niepiśmienni w swojej masie, zawędrowali tu z chałup upapranych błotem, z barłogów wiejskich, z głodu, wszy i upodlenia. Nad nimi jest paru tych z "wysokiego brzegu": sadysta Wamindo - kapitan, Komendant Golikow, feldfebel Tiszewski, lekarz Smirnow, zdrajca Aleksiejew, pijany pop i gwardia posłusznych rekrutów Jak wielkie, szare pająki spełzają z górnego pokładu, zaciskają sieć; pejcz i bagnet przeciw bezbronności.

Z wysokiego brzegu jest także Wilhelm Ton i lejtnant Szmidt. Ten pierwszy zanegował istnienie Boga, wiary, sensu istnienia. Mógłby być nitscheańskim nadczłowiekiem - jest przeciw zgrai, stadu, wspólnocie. Jest w swoim ostrym widzeniu sytuacji na tyle niebezpieczny, ze swoim rozumem jasnym tak pozbawiony serca, że Miciński każe mu umrzeć. Świadomie zabija potencjalnego przywódcę rewolucji, a wraz z nim koncepcję nihilizmu i robienia z życia eksperymentów.

Zostaje lejtnant Szmidt, święty prorok, inteligencki marzyciel, człowiek niemocny, patrzący w serce, pełen wahań, rozdarć, entuzjazmów z nagła wybuchających i załamań depresyjnych. Ten zostaje na czele, jest z ludem. Tylko, co może obiecywać ta postać niemocna, w dodatku po młodopolsku skażona epilepsją?

Skompromitowane więc są dwie drogi rewolucji: nihilistycznej wolności za wszelką cenę i idealistycznego marzycielstwa. Zostaje przeto trzecia: droga zbuntowanych Matiuszenków, Wakulińczuków, Riesniczenków - droga rewolucji przez krew; słońce, nim zajdzie, musi się zakrwawić. Tej drogi autor jednak także się boi, bo ceni nade wszystko "poszczególne istnienie". Więc ostrzega, grozi sumieniem. I pełen wewnętrznych niepokojów tegoż sumienia rozwiesza gwiazdy nad okrętem - miejscem pospołu zwycięstwa rewolucji i klęski źle przygotowanej rewolucji, miejscem ludzi zamkniętych, wyizolowanych z reszty buntu, który planowano na późniejszą porę, ludzi udręczonych, bez przywódców, ludzi zdradzanych, rzuconych w morze, płynących donikąd. Bo po prostu za wcześnie się zerwali do działania. Historycznie - przybili do Konstancy, część odcięła sobie powrót do kraju, część - wróciwszy, poniosła śmierć. Po "Kniaziu Patiomkinie Tawriczewskim" została legenda rewolucyjna, która zafascynowała polskiego pisarza tak bardzo, że tropił natychmiast wszelkie jej ślady, kontaktował się nawet z adwokatem lejtnanta Szmidta, rozstrzelanego na rozkaz cara w marcu 1906 r., by znać najdrobniejsze bodaj fakty.

Kiedy "Kniaź Patiomkin" ukazał się w roku 1906, żaden teatr nie pokusił się o jego wystawienie, a krytyka w ogóle nie dostrzegła, że autor wybiegł poza swój czas i po raz pierwszy dostrzegł konieczność przemian społecznych, nieuchronność rewolucji. Że przestrzegał. Że sam burzył nieco wcześniejsze patetyczne stwierdzenie o "Królu Duchu" Słowackiego, iż jest "najwyższym i najpiękniejszym kościołem gotycko-słowiańskim w Polsce". Mówił to w Zakopanem, w roku 1903, tytułując swój odczyt "Do źródeł duszy polskiej" i tam też pomieścił zdanie, które mogłoby być mottem "Kniazia".

"Klątwą i tragedią ludzkości jest konieczność stałych "niekończących się upadków i błędów. Jednakże fakt, iż człowiek potrafi otrząsnąć się i podnieść z popełnionych błędów, stanowi dowód na jego wielkość".

Prometeistyczne poglądy Micińskiego zdają się już wówczas przełamywać wcześniejszą teorię lucyferyzmu ze "Straceńców", artykułu napisanego w 1900 roku:

"Diabły, o których opowiada Ewangelia, że wpędzone zostały w trzodę, nie potonęły. One żyją w morzu martwym duszy współczesnej, one zohydzają nam kwiat i drzewo życia"...

Wpuścił jeszcze w "Kniaziu Patiomkinie" takiego diabła w trzodę i ten Masynissa - Ton będzie zawierał układ z marynarzami o zbiorowym samobójstwie w imię nieograniczonej wolności. Przegra. Przegra z pragnieniem życia, które jest przynależne człowiekowi.

W pięć lat, po napisaniu "Kniazia" ukaże się powieść filozoficzna Micińskiego "Doktor Faust" i tam już znajdzie jasną rekapitulację jego nadzwyczajne poszanowanie życia.

"Siebie trzeba budować od krwawego świtu. Do późnej nocy".

"Musimy budować w sobie każdy świątynię, aby troglodyta w nas żyjący - nie wziął przewagi".

Walka o człowieka wewnętrznego, a więc walka o świadomość, o rozum zespolony z sercem, o etykę, o moralność - każe Micińskiemu zbudować w "Kniaziu" sceny odeskie. Nawet Brzozowski nie zrozumiał Micińskiego, kiedy pisał: "Gdy widzi on (Miciński) przed sobą dźwigające się, krwią ociekające, pokaleczone cielsko ludzkości zezwierzęciałej w niewoli, cofa się, szuka zaklęć i czarów przeciwko temu potwornemu widmu".

Tymczasem Miciński widział daleko lepiej i wzdragając się przed potwornością, gorączkowo szukał drogi najlepszej, która by ocaliła ludzkość przed troglodytami. Czy jego Mieszkaniec śmietnika nie przypomina dziś Beckettowskiej "Końcówki"? Czy jego Brodiagi, Bosiakowie, Madonny Syfilityczne - to nie dziś dopiero właściwie oceniana mętna piana każdego wielkiego przewrotu społecznego? Trzeba było lat i doświadczeń, by człowiek współczesny umiał odcedzić szumowiny od rzeczywistego działania dla dobra ludzkości. I trzeba było przenikliwości wizjonera, by stworzyć na świeżo, w rok po działaniach 1905 roku, dramat - panoramę losów "Kniazia".

Oczywiście Teatr im. W. Siemaszkowej, pokusiwszy się o zadanie niemal ponad siły nie dał tej panoramy w całości. Wystarczy porównać w czasie trwania jedyną inscenizację dramatu, jaką w 1925 roku dał Leon Schiller, co trwała od godziny 19.15 do 1.30 w nocy...

Krystyna Meissner, przygotowując po 54 latach tę adaptację wybrała trzy momenty: "Bunt", "Odessę" i "Wolność". Oczyściła tekst i wielkich dysput, odjęła mu mistyczne zakończenie, gdy gdzieś w Tybecie dwa widma, Tona i Szmidta, radzą nad przyszłością świata, a maleńki Dalaj Lama ma być nowym zbawicielem. Został w tej adaptacji problem centralny i jemu wszystko zostało podporządkowane: jaki powinien być człowiek wolny, co buduje tę wolność i po jakich drogach się do niej dochodzi?

Dostaliśmy przedstawienie mroczne, męskie, w którym rozpacz istnienia walczy z nadzieją na lepszy świat. To nie jest historia pancernika Patiomkina, znana z filmowej wersji Eisensteina, triumfująco-patetycznej wersji, bo zatrzymanej przez wielkiego reformatora kina akurat w tym momencie, kiedy doszło do zwycięstwa tych spod pokładu. Ten "Kniaź Patiomkin" płynie dalej i dalej stalowe pudło staje się metaforą losu ludzkiego, zamyka bezsilność ludzką i ludzkie zwątpienie. A także ludzką zdradę.

Dalej trwa walka o to "aby troglodyta w nas żyjący - nie wziął przewagi" i o to, by człowiek potrafił "otrząsnąć się i podnieść z popełnianych błędów, co stanowi dowód na jego wielkość".

Czuje się w tym przedstawieniu potęgę zbiorowości; Krystyna Meissner z wielkim wyczuciem buduje sceny zbiorowe i buduje po malarsku: właśnie tę infernalność maszynowni, tę niezapomnianą scenę chłosty z plutonem anonimowych rekrutów, szarą, groźną scenę, te pełzające nad sufitem pająki z "Wysokiego brzegu", śmierć marynarza, pijaństwo umęczonych niepewnością ludzi. Już dla nich warto byłoby zobaczyć to przedstawienie.

Jak dziki kontrapunkt wdziera się między "Bunt" a "Wolność" - "Odessa", szumowiny, prowokatorzy, odpryski marginesu. Niezwykłej urody będzie to przejście od rozpasanego tłumu do samotnej postaci Szmidta w wąskim skrawku przestrzeni ledwo uchylonej kurtyny, zaznaczające dramatycznie słabość postaci, która niby góruje nad tłumem, ale w tym momencie zaczyna swoją przegraną.

Jest w tym przedstawieniu najpierw zespół, czasem rażący niedomogami dykcji i ruchu, gdyby popatrzeć oczami widza wymagającego - i jest równocześnie zespół ten sam który przewalczą trudności, łamie się z nimi bohatersko i stwarza ten wewnętrzny rytm przedstawienia, co błyska nagle pięknie zafrazowanym tekstem, co ocala coś z jego poetyckiej siły. Widzę najpierw rzeszowskiego "Kniazia" jako obrazy i malarskie, poetyckie, mądrze zakomponowane. Ze są one zasługą wspólną Krystyny Meissner i Krzysztofa Pankiewicza, że działali w harmonii wielkiej oboje - rzecz nie podlega najmniejszej wątpliwości.

Żeby jednak w tej zbiorowości nie poginęli aktorzy - jednym tchem bodaj wymienić wypada parę nazwisk, które szczególnie wyróżniły się w tym spektaklu. A więc Czesława Lassotę jako demonicznego Tona, Stefana Knothe'ego jako lejtnanta Szmidta. Tadeusza Ostrowskiego w swoim wcieleniu Wakulińczuka, Stanisława Stójko, jako Riesniczenkę, Mirosława Gawlickiego - Matiuszenkę, Adama Fornala - kapitana Wamindo, Jerzego Miedzińskiego jako feldfebla Tiszewskiego, Bolesława Werowskiego jako Mieszkańca Śmietnika i Jerzego Mędrkiewicza jako komendanta Golikowa. Bardzo piękną scenę, otwierającą koszmar odeski, zawdzięczamy także Małgorzacie Matuszewskiej - żonie Szmidta i Bożenie Germańskiej - Duni.

Nieoczekiwanie zrodziło się dzisiaj wielkie zainteresowanie twórczością Tadeusza Micińskiego, przygotowuje się po raz pierwszy wydanie jego dramatów, teatry coraz częściej sięgają po jego twórczość; to, że wystawił "Kniazia Patiomkina", przy swoich bardzo skromnych możliwościach, Teatr im. W. Siemaszkowej, że przy okazji odbyła się w Rzeszowie sesja poświęcona Micińskiemu i problemom rewolucji w literaturze Młodej Polski - jest niewątpliwą zasługą i odwagą ze strony tego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji