Artykuły

Czysta poezja

"Halka" w reż. Laco Adamika w Operze Dolnośląskiej we Wrocławiu. Pisze Adam Domagała w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Jodły nie szumią na gór szczycie, a rzeka, w której topi się bohaterka, to efektownie podświetlona zapadnia - Laco Adamik wystawił "Halkę" nowocześnie, ale nie awangardowo

Ambicje Adamika i dyrektorki Opery Wrocławskiej Ewy Michnik były zapewne większe niż tylko uniknięcie zgranego sztafażu. Jeśli chodziło o uczynienie z polskiej opery narodowej spektaklu, który z satysfakcją skonsumuje kulturalny turysta z Europy, to rzecz się udała. Na dodatek udała się także próba takiego przeniesienia opowieści w nieokreślony czas i rzeczywistość i spektakl ciągle jest "o czymś". Adamik opowiedział mianowicie o ludziach i ich emocjach. Z dystansem rozegrał studium niszczącej namiętności, oderwane od rodzajowości, folkloru, kolorytu lokalnego, krytyki społecznej. Bez mazurów i krzesanych, bez kontuszów i parzenic, bez patriotycznego nadęcia i ambicji tłumaczenia świata. Powstało widowisko łatwe do zaakceptowanie przez widza, któremu szlachetczyzna i góralszczyzna kojarzą się z telewizyjnymi reklamówkami piwa.

Mazur z Ukrainy

Członkowie społecznej elity - myślę, że to określenie lepiej pasuje do tej inscenizacji niż "szlachta" czy "arystokracja", noszą się tutaj na biało, fin de siecle'owo. Mieszkańcy wsi - no bo przecież nie "chłopi" czy "górale" - na czarno, luźno. Czytelne, wizualne rozróżnienie między tymi światami - a Adamika, zdaje się, zupełnie nie interesują rzeczywiste, społeczne podziały, wystarczająco dużo mówi o nich libretto - podkreśla też charakter tańców, które tradycyjnie bywały ozdobą wszystkich inscenizacji "Halki". Tym razem przygotowała je ukraińska choreografka Irina Mazur. Słynny mazur z II aktu, choć z polskim mazurem ma bardzo niewiele wspólnego, bardziej niż z "West Side Strony" kojarzy się z "Giocondą". A więc: tradycja, umiar, "dobry smak". Góralskie tańce w III akcie to już żywioł tańca modern, jakim błysnęła Irina Mazur, układając scenki podczas festiwalu Eurowizji. A więc: nieujarzmione emocje, porywczość, niekoniecznie dyscyplina.

Chwaląc balet i solistów, nie można nie zachwycić się grą orkiestry i śpiewem chóru. Warto było czekać tych osiem lat, narzekać na mniej lub bardziej doskonałe systemy nagłośnieniowe w Hali Ludowej i innych miejscach, w których występowali "bezdomni" artyści opery, żeby teraz posłuchać, jak w odnowionym gmachu przy Świdnickiej czysto i potężnie brzmi muzyka.

Czysta poezja

Swoją skupioną na charakterach, klarowną interpretację "Halki" Adamik zaczyna już od uwertury. Za przejrzystą kurtyną, bezgłośnie, ale w pozach i ruchach raczej dosłownych Janusz i Halka przeżywają swoją miłość. Za chwilę, zgodnie z oryginalną chronologią libretta Włodzimierza Wolskiego, przeniesiemy się do domu Stolnika. Janusz zaręcza się ze stolnikówną Zofią, ale ciągle myśli o Halce - z małżeństwa dla sercowego kaprysu, rzecz jasna, nie zrezygnuje. To właśnie młody panicz, pełen wątpliwości i rozterek, mocno przestraszony sytuacją i jej konsekwencjami, jest najbardziej frapującą postacią spektaklu (zadanie aktorsko udźwignął baryton Mariusz Godlewski). Rozpacz, obłęd i w końcu śmierć Halki (granej przez nadekspresyjną w głosie i geście, ale w jednym drugim urzekającą Tatianę Borodinę) to przecież żelazne punkty każdego melodramatu. Ale u Adamika postaci nie są figurami operowej konwencji. Stają się elementami logicznie rozwijającej się psychodramy, na którą patrzy się jak przez szybę - z zaciekawieniem, ale bez wzruszeń.

Dla odmiany postać Jontka (rosyjski tenor Oleg Balaszow, największa gwiazda wieczoru, mimo nie do końca wygranej walki z akcentem) Adamik poprowadził właśnie tak, by wyciskać łzy. Jontek, łączący w sobie cechy zastępczego ojca, niespełnionego kochanka, ale przede wszystkim niefortunnego obrońcy naiwnej dziewczyny przed złym światem, to bohater wprost idealny, by go kochać i mu współczuć. W tym gąszczu odruchów serca, rozumu i sumienia zgubiła się nieco Zofia (Aleksandra Buczek). Scena w domu stolnika, gdy piękna szlachcianka krąży wśród gości w poszukiwaniu Janusza, była świetnym preludium do porzuconego w pewnym momencie przez reżysera portretu dziewczyny, która - wiedząc o uwikłaniu narzeczonego i jego ewidentnej, moralnej odpowiedzialności za tragedię Halki - decyduje się na uświęcone przez finanse małżeństwo.

Podczas uwertury Janusz zostawia Halce czerwoną chustę. Ten sam rekwizyt powraca tuż przed finałem, gdy Halka opowiada o śmierci swojego dziecka i zawija chustę wokół przedramienia, tuląc głowę, jakby szeptała do śpiącego niemowlęcia. Nawet jeśli Adamik nieco bezdusznie dokonuje wiwisekcji psychiki bohaterów, to wie też, co to poezja.

Stanisław Moniuszko "Halka", reż. Laco Adamik, scenografia Barbara Kędzierska, choreografia Irina Mazur. Orkiestrą i śpiewakami Opery Wrocławskiej dyryguje Ewa Michnik. Premiera w czwartek 8 września

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji