Zawróceni w czasie
Dwusetne przedstawienie, które odbyło się w ubiegły piątek "A ja jestem Żyd z Wesela" anonsowaliśmy obszernie na naszych łamach. Choć przecież impreza artystyczna skromna. To nie "Dziady", "Nie - boska komedia" ani nawet to nieszczęsne "Wesele". A jednak teatralny, jak to się dzisiaj mawia hit. A oto powody, dla których według mnie jest to, jak to się dzisiaj mawia, ten hit.
* Żywa adaptacja skromnej książeczki Romana Brandstaettera dokonana przez Tadeusza Malaka.
* Precyzyjna (ponieważ prof. Malak jest perfekcjonistą w sprawach miniaturowych spektakli, niczym mistrz zegarmistrzowski z Genewy) reżyseria. Wychowany u "Rapsodyków" u wielkiego Mieczysława Kotlarczyka zna prawdziwą wartość słowa. A ponieważ z pierwotnego wykształcenia jest ekonomistą, nigdy nie dopuszcza do rozrzutnych i niepotrzebnych scenicznych gierek. U Tadeusza Malaka słowa, gest, inscenizacja to szwajcarski zegarek.
* Mistrzowskie aktorstwo. Dobrało się dwóch mistrzów słowa: Jerzy Nowak i Tadeusz Malak.
Czego trzeba więcej? Atmosfery! I tu obaj Mistrzowie są niezrównani. Potrafią każdy po swojemu, tembrem głosu, zachowaniem na scenie, strojem wprowadzić nas, widzów w tę tak ciekawą, a odległą epokę. Do tego dochodzi tzw. anturaż.
Premiera tego "Żyda" odbyła się przed laty w "Starej Galerii" Jurka Bratańca przy ul. Starowiślnej. Jubileuszowe przedstawienie w "Tetmajerówce" w Bronowicach Marych. Niesamowita klamra historyczna. Cały ten przedstawiany w spektaklu dramat Singera zaczął się w Bronowicach Małych, przechodził przez kancelarię adwokacką na Starowiślnej, a kończył w przytułku na niedalekim Kazimierzu. A wszystko za sprawą Wyspiańskiego.
"Żyd z Wesela" to w gruncie rzeczy tragiczna opowieść o skutkach wiary w wyższość sztuki nad prywatnym życiem. O nieodpowiedzialności artysty-wizjonera za swe literackie igraszki. O co idzie? Większość spraw znamy z "Plotki o Weselu" Boya. Po premierze tej sztuki Kraków wrzał, a zaprzyjaźnieni z Wyspiańskim bohaterowie "Wesela", których wytykał po imieniu, odwracali się od niego plecami.
Hirsz Singer, karczmarz z Bronowic Małych, gdzie działo się tyle niezwykłych rzeczy, głównie w wyobraźni Wyspiańskiego, i to trzeźwej, bo poeta niemal był abstynentem, niestety zgryźliwym i złośliwym, przychodzi do tej "szopki" z córką, gdzieś tam kłóci się z proboszczem o jakieś długi z arendy, a jego córka Pepe (Józka) staje się w wyobraźni Wyspiańskiego egzaltowaną Rachel, erotyczno-intelektualnie podniecającą całe to weselne polityczno-poetycko-przepite towarzystwo.
W Weselu Poeta mówi:
To ciekawe,
Że, co my rozumiemy przez prozę,
Przetapia się na dźwięk, rymy
I że potem z tego idą dymy
Po całej literaturze
Dymy poszły straszne. Skandal nad skandalem. Hirsz Singer, właśnie przez ten utwór, rozwiódł się z żoną, wyrzekł się córki i umarł w biedzie, w rabinackim przytułku na Kazimierzu. Pepe przez całe życie chciała być Rachel, a jej matka mecenasem młodopolskich opijusów. Trudno się więc dziwić, że po bronowickiej karczmie nie ma ani śladu. Koncypient Filip Waschutz wysłuchał u progu swej adwokackiej kariery, największe chyba oskarżenie przeciwko literaturze. Pewnie dzisiaj, w dobie oskarżeń o pomówienia, o szukanie satysfakcji przeciwko naruszaniom dóbr osobistych Wyspiański nie wyszedłby z kryminału, bo żaden przyjaciel, po "Weselu" nie złożył by za niego, jak za Bagsika, kaucji.
Historia jest okrutna, ale czasem, wbrew jej wyrokom i pokrętnym dziejom daje się oszukać. Ostała się Tetmajerówka, ostała się Rydlówka, gdzie cały ten skandal się zaczął. Ubiegły piątkowy wieczór był niezwykle pyszny. W odnowionej Tetmajerówce w Bronowicach Małych, ożył nie tylko Hirsz Singer i jego tragedia, ożyły duchy i ożył ten "mały, blady, ryży" gdzieś na schodach, patrzący niebieskimi oczami na to całe widowisko. Wieczór był pyszny nie tylko dzięki śliweczkom zapiekanych w boczku od "Wentzla", nie tylko dzięki pasztetom, i garnirowanym rybom oraz wędlinom od "Hawełki" i "Pollera", nie tylko pysznym nalewkom produkcji Pana Domu. Pyszny był przede wszystkim dzięki towarzyskiej atmosferze, której inni mogą nam w Krakowie zazdrościć. Ten "mały, blady, ryży" również i na nas patrzy z zaświatów, jakby chciał znowu napisać drugie "Wesele" i nic nie rozumiał z tego, co odgrywał Malak z Nowakiem. Choć z drugiej strony - kto dzisiaj wiedziałby coś o karczmarzu z Bronowic Hirszu Singerze, jego córce Pepce i tej zwariowanej żonie, gdyby nie ówczesna tragikomedia? Nawet rozbita macewa na krakowskim kirkucie nie wspomniałaby o ich istnieniu, gdyby nasz wspólny Bóg nie natchnął kiedyś Wyspiańskiego wizją kończącej się epoki.