Artykuły

Lecą gęsi

"Prorok miłosierdzia" w reż. Agnieszki Mandat i Mieczysława Grąbki w PWST w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Boski głos Jerzego Treli jako międzygwiezdny timbre Świadka Dziejów na tle klucza dzikich gęsi lecących Tam... Jacek Romanowski jako Jezus Chrystus widziany od tyłu, z palcem wskazującym prawej dłoni wycelowanym Tam... Siostra Przełożona, czyli głęboko blada Agnieszka Mandat grająca, że wie, iż życie, które nas po tym życiu czeka, to szczęśliwe życie Tam... Elżbieta Karkoszka w charakterze wsiowego mędrka, który mało wie, ale wie, że trawa, w której prawdziwe szczęście piszczy, zieleni się tylko Tam... Co poza tym?

Poza tym wszechogarniające ciemności, makatka barwy gierkowskich meblościanek i pełna wysoce szlachetnej pokory, ale też budująco jasna muzyka Norberta Blachy... Czy coś jeszcze?

Tak. Jeszcze Agnieszka Schimscheiner w roli Sąsiadki II w chuścinie skrywającej główkę wciąż dumającą o cudzie przyszłego bycia Tam... Jeszcze fachowy pisk Mieczysława Grąbki, pisk w roli infernalnego pisku Szatana, który nieustannie zwodzi Ziemian, że mianowicie wcale nie tak rajskie będzie pośmiertne ich bytowanie Tam... Jeszcze Edward Linde-Lubaszenko w dostojnej roli bp. Stanisława Rosponda, jeszcze studenci Wydziału Aktorskiego PWST kreujący Bal, Chór, Kleryków, Siostry Zakonne, a nawet postać Jezusa, z czego wniosek, że to jednak nie Romanowski grał Jezusa widzianego od tyłu, nie Romanowski, lecz student, Romanowski zaś tylko głos podkładał... No dobrze, ale co oprócz tego?

Powtórzę: ciemności kryjące ziemię, makatka barwy gierkowskich meblościanek, na której główna bohaterka leżeć będzie krzyżem, oraz pokornie natchnione nuty Norberta Blachy... A wszystko, by tak rzec, wycelowane - Tam... Czy coś jeszcze?

Rzecz jasna! Jeszcze postać wiodąca, kluczowa, centralna, jedynie słuszna! Jeszcze studentka Karolina Kominek (albo studentka Oksana Pryjmak - niestety, w programie przedstawienia nie wyjaśniono, która z nich akurat kreuje) oraz Jerzy Święch. O jednej kluczowej postaci pisząc wymieniam studentkę Kominek (dla porządku studentkę Pryjmak też) i profesora Święcha, albowiem profesor Święch postać ks. Michała Sopoćki stworzył środkami tak natchnionymi, że nie mam pewności, czy kontemplując grę Święcha, kontemplowałem teologiczne rozterki ks. Michała Sopoćki, czy też świetlistość samej św. siostry Faustyny - dumy Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia. Grał tak, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że to nie Kominek i nie Pryjmak, lecz Święch wcielił się w legendarną siostrę zakonną. Zostawmy jednak ten detal. Przejdźmy do istoty rzeczy.

Wspomniałem o św. Faustynie, gdyż ona właśnie - życie jej i jej z Chrystusem bezpośrednie kontakty - była sednem przez Agnieszkę Mandat i Mieczysława Grąbkę napisanej i wyreżyserowanej opowieści teatralnej "Prorok miłosierdzia. Rzecz o św. siostrze Faustynie w piętnastu obrazach"... Zaraz, zaraz... Pisanie? Reżyserowanie? Opowiadanie? Opowieść? Ja tu o jakiejś opowieści baję? No właśnie...

Powyższy szereg pytań do jednego pytania sprowadzić można. Otóż - gdzie w tym wszystkim teatr? Albo - czy pomiędzy boskim głosem Treli w roli nieskazitelnego głosu Świadka Dziejów a niebiańskim kluczem dzikich gęsi w roli niebiańskiego klucza dzikich gęsi znalazło się miejsce dla spraw zwyczajnej sceny jak najbardziej z tego świata ułomnego? Śmiem twierdzić, iż niewiele się pomylę, a właściwie nie pomylę się wcale, gdy powiem, że dwie godziny bez dziesięciu minut trwający... sceniczny dobry uczynek Mandat i Grąbki był tyleż pisaniem, reżyserią i opowieścią, co pełnym szlachetności gestem duchowym.

To mówię - i właściwie kończę mówienie, bo nie mnie dłubać w duszach ludzkich i nie mnie oceniać stężenie cudzych szlachetności. Widać Mandat i Grąbce do czegoś ów mszalny gest parateatralny był potrzebny. Może nagle zapragnęli - gdy żywot już się dokona - pójść do nieba i wykoncypowali, że gdy tutaj pokażą wielkie swe zrozumienie dla świętości św. Faustyny, to później ku górze iść lżej będzie? Nie wiem. Może tak, może nie.

Pojęcia nie mam, milczę o ich duszach, ale przy jednym jednak będę się upierał. Gdy po jednej, zwanej widownią, stronie sali siedzi, transcendencję kontempluje i o rychłej podróży Tam marzy jedna, głównie z sióstr zakonnych składająca się grupa ludzi, po drugiej zaś, zwanej sceną, tkwi, transcendencję wymrukuje i wciąż Tam znacząco, czyli głęboko spoziera druga, głównie z przebranych za siostry zakonne aktorek składająca się grupa ludzi - to, proszę o wybaczenie, jeszcze nie teatr. To gatunek świeckich modłów, które się wytrzymuje w całości, bądź też - czego jestem żywym przykładem - tylko w części. Słowem - jak Pan Bóg da, człowiekowi nic do tego. Chciał Pan Bóg, bym na tym seansie mrukliwego antyteatru, na tym pokazie pachnącej kadzidłem, rozmodlonej recytacji wysiedział tylko do połowy, nie więcej? Chciał. Więc ja, owieczka Jego, podporządkowałem się boskim wyrokom i gmach PWST opuściłem, gdy zdechła godzina anielskiej cierpliwości mej.

Na świeże powietrze wyszedłem i nad mądrością klasyka się zadumałem. Mąż ten rzekł ongiś, że nazbyt świętoszkowata i nazbyt szlachetnie na kanwie cudzej świętości podawana świętość własna to jest w istocie fatalna kategoria estetyczna. Nie chce być inaczej. Nie było gęsi, były gołębie. Nie leciały Tam, fajdały tu. Amen.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji