Artykuły

Baby i huzary

Komedia Fredry opowiada o walce płci. O ile sympatia autora lekko przechyla się w stronę huzarów, to reżyser wyraźnie ich faworyzuje. Panowie bowiem są rodem z komedii, panie - z farsy.

Salonik-weranda, z dwiema zielonymi wierzbami rosnącymi po bokach sceny, drewnianym osiodłanym koniem, zapasem trunków, stylowymi meblami oraz kolekcją trofeów myśliwskich i broni na ścianach. Ściany, okna, drzwi, sufit - wszystko po bożemu. Za drzwiami - malowany prospekt z widokiem alei. Wiadomo: dwór wiejski. Dekoracja staroświecka, dosłowna i solidna, żadnych stylizacji, przekształceń, pastiszu. Żadnej też, niestety, lekkości.

TO MĘSKI RAJ,

gdzie każda mapa i lulka są na swoim miejscu, konie, psy i broń są gotowe do polowania (lub wojny), a po obiedzie czy pijaństwie można słodko podrzemać. I tak zaczyna się spektakl: drzemką gospodarzy, czyli huzarów. Major (Jerzy Trela) na kanapie, Rotmistrz (Tadeusz Huk) i Kapelan (Aleksander Fabisiak) przy stole, Edmund (Piotr Grabowski) na stojąco - pochrapują sobie i poświstują. W tę sielankę wkrótce wtargną trzy siostry Majora (Anna Dymna, Anna Polony i Elżbieta Karkoszka) i trzy pokojówki sióstr (Ewa Kaim, Joanna Liszowska, Małgorzata Zawadzka). Oraz młodziutka i śliczna Zosia (Katarzyna Warnke). Żywioł damski przeważy (także liczebnie) nad żywiołem męskim. Choć należałoby mówić o żywiole babskim. Sympatia widza jest od początku po stronie huzarów, malowani są bowiem delikatnie i po ludzku. Starsi panowie w mundurach, przy całej wojskowej krzepie mają wiele ujmującej, dziecięcej wręcz delikatności. Jakże więc nie współczuć (choć nie wyklucza to śmiechu) tym miłym panom, chowającym się za kanapą na wieść, że zmierzają tu licznie kobiety?

TRZY SIOSTRY MAJORA,

ustrojone w monstrualne suknie i kapelusze - żółte, czerwone i zielone - są zamaszyste i wrzaskliwe. Jazgot, jaki wydają z siebie już w pierwszej scenie (i kontynuują w następnych), ustawia je na z góry straconej pozycji. To straszne baby, nie damy. Należy się z nich wyśmiewać, nie śmiać. Fredro też zmierzał w tę stronę, ale nie doszedł - jednak pisał o damach, które powinny mieć na scenie przynajmniej odrobinę dobrego wychowania i form. Nie odebrałoby to im komizmu, a zapewniłoby spektaklowi równowagę.

Najciekawszą, najpełniejszą postać - i komiczną, i wzruszającą - tworzy Jerzy Trela (Major). Nieduży i drobny, z twarzą porośniętą groźnymi wąsiskami i bokobrodami, znakomicie wygrywa kontrast między wojskową odwagą i postawą a fizycznym wręcz strachem przed napierającą nań kobiecością. Jak kuli się w sobie, zrezygnowany, jak szuka schronienia w oparciu kanapy. Jak rozpaczliwie woła służącego Grzesia. I jak wreszcie rozczulająco odkrywa w sobie uczucie do młodziutkiej siostrzenicy, z którą gwałtem swatają go siostry. "Odmłodniałem" powtarza nieśmiało, ze zdumieniem, z triumfem wreszcie. "Jaki ten Trela słodki, do zjedzenia" - taki komentarz słyszałam w kuluarach. Może to nie jest najstosowniejszy komplement dla aktora, ale oddaje urok jego istnienia na scenie.

KUTZ LUBI AKTORÓW.

Bierze nie tylko ich talent, ale i fizyczność, manieryzmy, gierki, metody uwodzenia publiczności. Skoro podobają mu się ingresowskie kształty i wiedźmowata słodycz Anny Dymnej, zrobi wszystko, żeby je podkreślić. Wydobędzie piekielny temperament, groźne spojrzenia, charakterystyczne przechylenie głowy, zaciśnięte usta (za chwilę rozbrajająco uśmiechnięte), schrypnięty szept Anny Polony. Zachwyci się luzackim dystansem do postaci Tadeusza Huka, rozkoszną starczą energią Jerzego Nowaka i Andrzeja Kozaka. Każdy z aktorów może rozwinąć pawi ogon talentu, poszaleć, poczarować. W ramach wymyślonej przez reżysera formy oczywiście. Kutz bowiem, robiąc teatr świadomie staroświecki, nadał mu rygorystyczną formę, jakby w nadziei, że osiągnie przez to lekkość i rozśmieszy widzów do łez. Jednak farsowe chwyty - piski i bieganina trzech pokojówek, z werwą godną tancerek kankana wymachujących spódniczkami i pokazujących majtki, nadekspresja sióstr Majora (zwłaszcza gdy są w trójkę), wrzaski i przesadne gesty - robią znacznie mniejsze wrażenie niż bardziej finezyjne sceny rozmów. Nudzą i nużą. Miały być pewnie lekkim pastiszem, zostały grubawą farsą. A Fredro jednak napisał komedię.

Może po paru tygodniach grania spektakl nabierze płynności i lekkości, wystylizowana i wypiłowana farsa połączy się z komedią - i wszyscy będą zadowoleni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji