Szansa na aplauz
Warszawski (i nie tylko) sezon teatralny rozkręcał się niemrawo; po chudym wrześniu, praktycznie teatralnie martwym, dopiero w końcu stycznia sypnęły się premiery. Po "Nie-Boskiej" Zygmunta Krasińskiego, udanej inscenizacji Macieja Prusa i "Krzesłach" w Dramatycznym, "Nosorożec" (też Ionesco) w Teatrze na Woli, również pod nową dyrekcją. U Dejmka "Szkoła obmowy" Sheridana na Dużej Scenie, w Powszechnym i Na Szwedzkiej na Pradze oraz w Ateneum nowe przedstawienia; no i ten piękny, kolorowy Szekspir we Współczesnym, o jakim pragnę dziś napisać.
Przedtem jednak refleksja ogólniejszej natury: do wszystkich "rewolucji", jakie przeżywa w ostatnich czasach narodowa Melpomena, doszła jeszcze ta, iż pojęcie "sezonu teatralnego" rozmyło się kompletnie. Teatry nie tyle startują na jesieni, pragnąc powitać wracającą z urlopów publiczność, co oszczędzają siły (i, co ważne, środki) żeby "wystrzelić" tuż przed wiosną ze spektaklami, które będzie można pokazać na festiwalach krajowych. Te, jak wiadomo, odbywają się zwykle o tej porze roku. Cóż, nic w tym zaskakującego, skoro potencjalną publiczność coraz rzadziej dziś stać na wyjazd na urlop. Patrząc zaś od strony dyrekcji, nietrudno zauważyć, iż najmniej kosztownym spektaklem, który gra się dzisiaj w Polsce, jest coraz częściej widowisko pt. "Teatr nieczynny"...
Zdarzają się wszakże przedstawienia i bywają teatry, w których nakłady na premierę zwracają się choćby częściowo, bo po prostu dopisuje na nich frekwencja. Taką placówką wśród kilku innych funkcjonujących w stolicy: Ateneum, Powszechnego, czy ostatnio teatru Studio, który głośną "Tamarą" przyciąga snobów, tych, co to ich stać na uiszczenie 200 tys. zł za bilet - jest warszawski Współczesny. Położony w dogodnym punkcie miasta na ul. Mokotowskiej za placem Zbawiciela, dysponujący małą, kameralną zda się salką, cieszy się od dziesięcioleci niezmiennym zainteresowaniem tyleż publiczności, co krytyki.
Przed czterdziestoma dwoma laty salę tę odkrył Erwin Axer, który po powrocie do kraju z niewoli niemieckiej prowadził tu w latach 1946-1949 Teatr Kameralny, wcześniejszy Teatr Wojska w Łodzi. W 1949 r. łodzianie przenieśli się do Warszawy, mając w składzie zespołu m.in. Danutę Szaflarską, Zofię Mrozowską, Karolinę Lubieńską, Hankę Bielicką, Jerzego Duszyńskiego i Michała Melinę... Współczesny działał pod jedną i tą samą dyrekcją aż do początku lat osiemdziesiątych, kiedy to Axer przekazał pałeczkę swojemu następcy. Okazał się nim Maciej Englert, młodszy brat aktora Jana.
Jak wkrótce miało wyjść na jaw, że młody, prężny dyrektor, debiutujący w tej funkcji w teatrach szczecińskich, powiększy długą już dziś listę sukcesów Współczesnego. Na liście tej, niczym gwiazdy pierwszej wielkości, jaśnieją takie legendarne dziś spektakle, jak: "Tango" Sławomira Mrożka z lat sześćdziesiątych, "Kariera Arturo Ui" Brechta z wielką rolą Łomnickiego, "Dożywocie" również z Łomnickim,
Tadeuszem Fijewskim i wiele innych, jak to się powiadało: przedstawień "zeroekranowej klasy" z czasów Axerowskiej dyrekcji. Englert dorzucił do tej listy "Mistrza i Małgorzatę" Bułhakowa, przedstawienie sprzed dwu lat, równie doskonałe.
Dzisiaj do niewątpliwie udanych spektakli teatru przy Mokotowskiej, z szansą na długotrwały aplauz ze strony publiczności, należy zaliczyć właśnie najnowszą premierę "Wieczoru Trzech Króli" Szekspira.
To jedna z tych "komedii lirycznych" wielkiego stratfordczyka, gdzie rubaszność i ostre widzenie człowieczych śmiesznostek i przywar mieszają się z poezją. Historię rozłączonego rodzeństwa (siostra sądzi, że utraciła brata w katastrofie na morzu - oraz vice versa; co połączone jest z całym kontredansem omyłek) reżyser Maciej Englert pokazał jako wieczne ludzkie poszukiwanie miłości, przyrodzone niejako naszemu rodzajowi. Upośledzonemu skądinąd pod niejednym względem. I tak książę Orsino (przystojny Wojciech Wysocki) dość beznadziejnie zakochany w pięknej Oliwii (istotnie piękna, pełna dostojeństwa Ewa Kobus, grająca postać tę na zmianę z Jolantą Piętek) nie dostrzega płomiennego uczucia wiernej, oddanej sobie Violi. Uwaga, ciekawy debiut! dobrze świadczący o wrażliwości młodziutkiej aktorki Agnieszki Suchory, grającej na przemian z Małgorzatą Rudzką. Książę Orsino jest do pewnego stopnia usprawiedliwiony. Ma przecież obok siebie młodzika Sebastiana, pod którym to przebraniem ukrywa się dziewczyna, właśnie Viola, niepocieszona po stracie ukochanego brata... Wątek liryczny reżyser poprowadził w kontrapunkcie do wątku rubasznego, przydając temu ostatniemu funkcjonalny tu akompaniament w postaci błazeństw wesołka Feste, zdolnego do odczucia poezji. (Wyśmienity w tej roli Adam Ferency, pięknie wykonujący Szekspirowskie canzony miłosne utrzymane w stylu liryki trubadurów). Główni protagoniści zagrali swoje postacie czysto, mając do pomocy, prócz wesołka Feste, zespół lutników i minstreli, śpiewających do wtóru fletów i innych instrumentów z epoki Szekspira. Wszelako główny ciężar spektaklu dźwiga na siebie wspaniały tercet bardziej krwistych bohaterów; przemawiających do nas prozą życia czcicieli doczesnych uciech. Na ów tercet składają się pyszna Maria, służąca Oliwii - Marty Lipińskiej i oczywiście dwaj panowie: sir Tobiasz Czkawka - Krzysztofa Kowalewskiego i sir Andrzej Chudobęba w wykonaniu przezabawnego Wiesława Michnikowskiego. Sekunduje im Malvolio, olśniewający w wykonaniu, Krzysztofa Wakulińskiego - jeśli się wolno tak wyrazić o życiowej pokrace, jaką jest w tej komedii intendent hrabianki Oliwii. Bezradnie i prześmiesznie, bo na sposób purytański, zakochany w swojej pani. Otóż Malvolio Wakulińskiego to istny majstersztyk sztuki aktorskiej, kolejny sukces owego prawdziwie wszechstronnego aktora, którego oglądaliśmy jako tajemniczego, diabolicznego Wolanda w scenicznej adaptacji powieści Bułhakowa. Reasumując: udany, musujący radością życia i poezją wieczór, na który warto zaprosić publiczność ceniącą czysty teatralny humor. Humor, dodajmy, okraszony nutką nostalgicznej zadumy nad zasadzkami życia i niepojętością świata. Jednym słowem, rozrywka na poziomie, która amatorom wielkiej sztuki nieśmiertelnego Szekspira pozwoli odetchnąć choć na krótko od dopadającej nas dziś zewsząd prozy powszedniości. Gorąco polecam!