Artykuły

Puzzle z wieszcza

Trzeba mieć dużo odwagi i wiary w siebie, aby podjąć się zadania, jakie wziął na swe sumienie młody reżyser ka­liskich "Dziadów". Zmierzyć się z arcydramatem wieszcza narodo­wego, z jego tradycją i legendą, i z całą świętością, jaką obrósł przez wieki. Z całą tradycją sce­niczną, w którą wpisały się naro­dowe tęsknoty i rewolucyjne bunty. - To wszystko mógł zrobić tylko bardzo młody człowiek, który nie doświadczył jeszcze ży­ciowych porażek. Artysta przeko­nany o swej nieskrępowanej wol­ności twórczej, o prawie do mó­wienia własnym głosem. Czło­wiek pozbawiony pokory, do któ­rej niełatwo się dojrzewa.

Maciej Sobociński - twórca kaliskich "Dziadów" - wziął z dramatu Mickiewicza tylko to, co było dla niego żywe, jasne i czytelne. Odrzucił wszystko, co obce lub przebrzmiałe. Ze strzę­pów mickiewiczowskiego tek­stu, fragmentów fabuły, zary­sów postaci, okruchów myśli i odprysków idei ułożył - jak z puzzli - własną konstrukcję dra­maturgiczną. Może nie wszystko tu do siebie dokładnie pasuje, ale jakaś logika w tym jest.

To są "Dziady" współczesne. Co do tego nie ma wątpliwości, już od pierwszych chwil przedsta­wienia, kiedy wpada na scenę gromada młodych ludzi, pędzą­cych przed siebie na modnych hulajnogach - na podbój świata. To są "Dziady", które mają nam przekazać jakieś prawdy o mło­dym pokoleniu, dojrzewającym w latach przełomu. Z rozpędzonej, rozkrzyczanej gromady odpada Gustaw, który odtąd pójdzie już swoją drogą. Będzie poznawał ko­lejne prawdy o świecie i ludziach, także o sobie samym, ale też ta wiedza przytłoczy go i zniszczy.

Cały spektakl składa się z dwóch odrębnych części, któ­rym niestety zabrakło spójnego łącznika. Pierwsza część opiera się w całości na obrzędzie dzia­dów, w którym inscenizator po­mieścił też zręcznie wszelkie sceny realistyczne - tu ostały się głównie fragmenty balu u sena­tora i beznadziejne prośby Rollisonowej o uratowanie syna - na­dając im charakter mocno sata­nistyczny. O ile na cmentarzu odbywa odwieczny obrzęd z udziałem tych sił z zaświatów, które chcą wspierać ludzi i rato­wać zbłądzone dusze; w wyż­szych sferach władzy trwa nieu­stanna ceremonia triumfu zła. Te dwa obrzędy przeplatają się ze sobą, niemal wszystkie po­stacie pojawiają się w obu obra­zach - w dość pokrewnych ro­lach. Senator ukaże się więc ja­ko duch Złego Pana. Dziewczy­na, która na cmentarzu opłakuje kochanka, zatańczy też w se­natorskich salonach, gdzie rolę służącego sprawuje Belzebub.

Sięgając po konwencję obrzędu dziadów twórcy kaliskiego wido­wiska pozbawili ją jednak niemal wszystkich tradycyjnych atrybu­tów. Nie ma tu odwiecznej scene­rii cmentarnej, mogił, kapliczek, ruin kościoła. Podobnie jak u Se­natora nie ma pałacowego przepy­chu. Autorka scenografii Elżbieta Wójtowicz-Gularowska zaprojek­towała bardzo surowe i proste ele­menty. Przesuwające się podesty, cele-klatki przypominające puste obudowy od telewizorów, kraty za­wieszone gdzieś w przestrzeni. Ca­łą urodę tajemniczej, mrocznej przestrzeni budując przy pomocy świateł i cieni, dymów i mgieł, aluzji i niedopowiedzeń.

Ta część spektaklu toczy się też w niezwykłym tempie, które narzuca też wielce sugestywna muzyka autorstwa Bolesława Rawskiego. Gdzieś na obrzeżach rozwirowanej, roztańczonej, pul­sującej niespokojnym rytmem sceny krąży młody Gustaw, ale nie daje się wciągnąć w magiczny krąg ceremonii. Żywiej reaguje je­dynie na pojawiającą się raz po raz postać dziewczyny, z którą łą­czył go kiedyś miłosny związek. Niewykluczone, że ten cały koro­wód dobrych i złych duchów jest tylko projekcją jego wyobraźni, wspomnień, lęków czy obsesji.

W drugiej części widowiska, która toczy się już wyłącznie rejo­nach metafizyki, a sceniczną urodą nie ustępuje dziadowskim obrzędom, następuje rzecz abso­lutnie zdumiewająca - niepora­dny, zagubiony w świecie ludzi i duchów, młodzieniec zaczyna... wadzić się z Bogiem. Tylko zupeł­nie nie wiadomo, skąd mu to przyszło do głowy. Co się stało w antrakcie? Skąd się wzięła ta me­tamorfoza? Nie ma w tym przed­stawieniu mickiewiczowskiej sce­ny, w której umarł Gustaw i na­rodził się Konrad. A taka prze­miana nie może być przecież efektem olśnienia czy objawienia, za takie przeobrażenia płaci się długą męką i cierpieniami. Nie je­dyny to grzech młodego inscenizatora, ale chyba największy.

Karol Kręc (Gustaw/Kon­rad), dość przekonujący jako bezradny młodzieniec, poszu­kujący swej życiowej drogi, po­tem nie dorasta już do roli, jaką narzucił mu los - i reżyser. A na koniec okazuje się, że droga, którą podświadomie poszedł, wcale nie prowadzi do raju i zbawienia. Jest to raczej droga donikąd. I mimo całego głęboko moralnego przesłania tego spek­taklu, przecież trudno nie po­stawić pytania: Czy warto było porzucić hulajnogę?

Może jednak lepiej tego spek­taklu zbyt wnikliwie nie analizo­wać, lecz po prostu poddać się jego sile i urodzie. Tak, jak nie zastanawiamy się nad niezwykłymi zdarzeniami losu, niezgłębioną przecież nigdy do końca naturą ludzkich uczuć i pragnień, czy też niepojętą ludzkim rozumem istotą wiary w Boga. Czasem wy­starczy zaakceptować niedostęp­ne nam tajemnice, aby - para­doksalnie - stać się bogatszym, głębszym, mądrzejszym... Może wystarczy uwierzyć w "Dziady".

W przedstawieniu bierze udział chyba cały zespół artysty­czny kaliskiego teatru, toteż nie­możliwe jest poświęcenie bodaj kilku słów każdej z postaci. Ale na pewno warto zauważyć Ma­cieja Orłowskiego w roli Guślarza i Księdza, Przemysława Koz­łowskiego w kolejnych demoni­cznych wcieleniach, Małgorzatę Andrzejak jako Rollisonową, Ka­tarzynę Strojną w jej niezliczo­nych dziewczęco-kobiecych ro­lach, Piotra Szulca jako Senato­ra, Janusza Grendę - Bajkowa, Lecha Wierzbowskiego - Dokto­ra, a także Justynę Szafran, Ma­riolę Orłowską, Bożenę Remelską, Macieja Grzybowskiego, Piotra Bigorę, Zbigniewa Antoniewicza i wielu innych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji