Artykuły

Biegnij Forrest, biegnij!

Zabawny, przaśny, odrobinę tragiczny. Pełen ciekawych pomysłów, choć nie zawsze do końca zrealizowanych - o spektaklu "Bobiczek" w rez. Łukasza Kosa w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu pisze Michał Centkowski z Nowej Siły Krytycznej.

Łukasz Kos zrealizował w Teatrze Zagłębia spektakl "Bobiczek" oparty na "Zimowym pogrzebie" Hanocha Levina. Historia rozpoczyna się zgonem Alte Bobiczkowej, która przed śmiercią rzuca światu pytanie: któż w deszczowy dzień zjawi się na pogrzebie starej kobiety, gdy równoległe odbywać się będzie wystawne (400 gości i 800 kurczaków) wesele krewnej Welwecji z niejakim Popoczenkiem? Spektakl Kosa jest właściwie zapisem "wielkiej ucieczki" zanurzonych w codzienności bohaterów przed przerażającą, niesioną przez Laczka Bobiczka prawdą o śmierci Bobiczkowej. Tej "wielkiej ucieczce" towarzyszy wyjęta z monty pythonowskich skeczy dwójka biegaczy, granych przez naturszczyków, podstarzałych amatorów fitness. Ich świetnie napisane kwestie niestety nie zawsze udaje się publiczności dosłyszeć, ale może po prostu... tak ma być?

W całym spektaklu uwagę zwracają ciekawe rozwiązania inscenizacyjne. Intrygująca minimalistyczna scenografia, z nocną panoramą miasta w tle, w pierwszej części została uzupełniona sugestywnymi wizualizacjami i efektami dźwiękowymi, dzięki którym widzowie przenoszą się ze spowitego ciemnością mieszkania rodziców panny młodej na plażę. Druga część rozpoczyna się na szczytach Himalajów, by przez kostnicę zaprowadzić nas najpierw na ślub, a potem na pogrzeb. Świat stwarzany jest na oczach widzów (nieustające "work in progress"). Przy pomocy kilku drewnianych ścianek i drzwi udaje się zbudować intrygującą, a jednocześnie wiele komunikującą przestrzeń, z niemal filmowymi kadrami, skomponowanymi na wzór "sceny pudełkowej na scenie". Zaskakujące, jak wiele można pokazać przy pomocy wiatraka i starych gazet...

W pamięci zostaje scena ślubu Welwecji i Popoczenki, odgrywana na kilku planach, w zwolnionym tempie, operująca swoistą "głębią ostrości". W tle, wyeksponowani niczym lalki w witrynie sklepowej, mechanicznie poruszają się goście weselni. Obok tej "radosnej" ceremonii państwa młodych rozgrywa się romantyczny debiut dławionego poczuciem winy Bobiczka, który miał teraz wszak w deszczu żegnać zmarłą matkę... Muszę tu dodać, że osobiście wolałem Bobiczka z pierwszej części: wycofanego, nieco introwertycznego, ujmująco naiwnego, nieporadnie włączającego z uporem gasnące światło na korytarzu pod drzwiami wujostwa, z rozmowy z profesorem Kipernajem na drabinie, czy nawet z kostnicy, gdzie zaciąga dogonioną wreszcie rodzinę, powróciwszy ubroczony krwią po "locie", jaki zafundowała mu Cickawa.

Jest w spektaklu Kosa kilka niewykorzystanych szans, kilka zmarnowanych możliwości. Chociażby ledwie zaznaczony w kilku słowach Cickewy i Szracji, triumf specyficznie pojętego matriarchatu - mężczyźni umierają szybko i niezauważenie, zaś kobiety, matki trwają, kurczowo trzymając się największych bodaj błahostek. Śmierć jako sytuacja graniczna zostaje wyparta z pola świadomości uczestników "wielkiej ucieczki".

Podobny problem mam z Aniołem Śmierci, nieco kampowym, przyodzianym w skórzane spodnie diabłem, jak gdyby z Bułhakowa, który od początku towarzyszy bohaterom w przechodzeniu na drugą stronę. Dopóki bowiem Michał Bałaga w milczeniu zjawia się i przypatruje ostatnim chwilom swoich "pacjentów", jest niepokojąco i ciekawie; gdy po raz pierwszy zdradza nam fizjologiczną, tajemniczą naturę procesu przechodzenia na druga stronę, robi się groteskowo, rubasznie po balzacowsku. W scenach kolejnych zgonów kwestie o pierdzeniu zaczynają się multiplikować, robi się więc niesmacznie. Niestety owa dosłowność zabija w kilku jeszcze momentach specyficzną poetyckość Levina.

Spektakl stanowi aktorski pokaz Doroty Ignatjew - dyrektor artystycznej Teatru Zagłębia, szczególnie otwierająca spektakl scena nocnej wizyty nieporadnego Bobiczka, który chce podzielić się smutną wieścią o śmierci ukochanej mamy z ciotką Szracją i wujem Raszesem. Ignatjew, w roli obsesyjnej i znerwicowanej matki panny młodej, marzącej wyłącznie o tym, by wydać przyjęcie, ogląda się z przyjemnością. Po raz kolejny moją uwagę zwróciła także Maria Bieńkowska w roli Cickewy, matki pana młodego. W jej ogólnym zniesmaczeniu i rozczarowaniu życiem, jest jakaś smutna prawda o miałkości tych wszystkich "dziwnych i głupich", wypełniających nasz los spraw, o bylejakości naszego trwania.

Pamiętacie wieńczącą niemal każdy odcinek serii "Benny Hill Show" sekwencję szalonej, nieco surrealistycznej, absurdalnej (puszczanej w przyspieszonym tempie) ucieczki Benny'ego przed gromadą rozwścieczonych postaci, pośród których dominowali lubieżni starcy, roznegliżowane panienki oraz szacowne matrony (z chustami na głowie)? Właśnie taki jest najnowszy spektakl Teatru Zagłębia: zabawny, przaśny, odrobinę tragiczny. Pełen ciekawym pomysłów, choć nie zawsze do końca zrealizowanych. To spektakl, na którym można się zaśmiać bez poczucia zażenowania, które odczuwam podczas oglądania większości komediowych produkcji regionu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji