Artykuły

Nigdy za mąż nie iść

"Śluby" są cudowne, są może naj­piękniejszą komedią romantycz­ną. Tylko jak je grać? Stylowo czy w sposób dzisiejszy? I co to znaczy stylowo i co to znaczy współcześnie? - zastanawiał się przed laty Jan Kott.

Reżyserów, którzy próbowali kome­die Fredry uwspółcześnić, przenieść w inne realia, udziwnić, nie brakowa­ło. W 1971 roku Maciej Prus w teatrze kaliskim bohaterom "Ślubów panień­skich" kazał spotkać się na wiejskim podwórzu, na stertach siana i stosach ja­błek. W tle słychać było gdakanie kur i pianie kogutów. Młodzi zachowywa­li się swobodnie, nie unikali pieszczot i pocałunków.

W łódzkim Teatrze Nowym kilka lat te­mu wystawiono "Śluby panieńskie" w scenerii z lat 60. i z muzyką bigbitową.

"Z werandy chałupy lecą w dół pie­rzyny, w obejście wypadają z piskiem dwie krzepkie dziewuchy, zesznurowa­ne, choć przecie szlachcianki, aliści bez przyodziewku zwierzchniego. Wśród tupania bosymi piętami i popiskiwań dziewczyńskich ślubują sobie nigdy za mąż nie iść. Potem się na pierzynach układajęcy, oko do widowni filuternie mrużą" - opisywała "Śluby panieńskie" wystawione przez Marka Walczewskie­go w 1971 roku w Starym Teatrze w Krakowie Elżbieta Morawiec. Żarto­wała, że reżyser poszedł chyba za dale­ko, bo stara się widzom wmówić, że Radost i Dobrójska "letnie wieczory spę­dzają razem na stryszku".

Owszem. Fredro zapewnia nas w "Ślu­bach" kilkakrotnie: "Stara miłość nie rdzewieje", ale czy to wystarczający powód, żeby wyciągać takie wnioski?

- Tak jak nie lubię aranżowanego na jazzowo Bacha czy Mozarta, tak nie zno­szę Fredry zrobionego na Witkacego - wyznał kiedyś Andrzej Łapicki. Jego "Śluby panieńskie", które wystawił w Teatrze Polskim w 1984 roku z wiel­kimi kreacjami Joanny Szczepkowskiej i Jana Englerta, a niedawno w Teatrze Powszechnym z grupą utalentowanych młodych aktorów, nie były rewolucyjne w interpretacji tekstu, nie szokowały sce­nografią. "Fredro jest dowcipny, żywy, ale pod warunkiem - jeżeli reżyser jest interpretatorem, a nie aranżerem" - tłumaczył Andrzej Łapicki.

Pierwsza wersja jednej z najpopular­niejszych komedii Aleksandra Fredry powstała w 1827 roku i nosiła inny ty­tuł - "Nienawiść mężczyzn". Jednak wówczas Fredro nie zdecydował się jeszcze jej pokazać światu, ale dalej nad nią pracował. Zmienił tytuł, formę. Pra­premiera odbyła się w 1933 roku na sce­nie lwowskiej. Przedstawienie nosiło ty­tuł "Magnetyzm serca".

Fredro nie był najłaskawszym widzem swoich sztuk. Zaproszony na "Śluby pa­nieńskie" we Lwowie w 1865 roku, kiedy zobaczył, jak Albin - ku uciesze publicz­ności, ze zmoczonej uprzednio chusteczki wyciska wodę - udającą łzy, opuścił salę, trzasnął drzwiami i podobno więcej nie pokazywał się na premierach swoich sztuk.

Tadeusz Boy-Żeleński opisał swój "najgorszy" spektakl fredrowski (naz­wisk wykonawców nie zdradza): "Z ca­łego wieczoru został mi we wrażeniu ja­kiś monstrualny kok na głowie Anieli oraz tupety [półperuka nakrywająca czu­bek głowy - przyp. red] i kurtki Gustawa, w których stylowe wiercenie kuperkiem pochłonęło całą uwagę artysty".

Jan Kott marzył, żeby Klarę i Anielę wreszcie zagrały kiedyś naprawdę mło­de dziewczyny, np. piętnastolatki.

Wiele lat wcześniej Tadeusz Boy-Że­leński pisał: "Pamiętam Śluby grane w pierwszorzędnych zespołach, ale w któ­rych zsumowane lata obu kochających się par dawały cyfrę zbliżoną do 200 i wte­dy, mimo całego wysokiego artyzmu, czegoś brakło przedstawieniu". Jego zda­niem jest to jedna z tych sztuk, w których łatwiej pewne braki nadrobić młodością niż odwrotnie. Ale mimo to upierał się: "Oglądać Śluby panieńskie na scenie jest zawsze rozkoszą. Wiele musieliby dołożyć starań aktorzy, aby tę rozkosz za­mącić".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji