Artykuły

Demoniczne i anielskie

Anielę i Klarę w nowej insceniza­cji "Ślubów panieńskich" Fre­dry pt. "Magnetyzm serca" reżyse­rowanych w Teatrze Rozmaitości przez Grzegorza Jarzynę zagrają dwie intrygujące aktorki młodego poko­lenia: Magdalena Cielecka i Maja Ostaszewska.

DOROTA WYŻYŃSKA: Czy były wąt­pliwości, która z Was ma zagrać Anie­lę, a która Klarę?

MAGDALENA CIELECKA: Kiedy tyl­ko zrodził się pomysł, chyba podświa­domie przeszłyśmy do porządku dziennego, że ja gram Anielę, a Ma­ja Klarę.

MAJA OSTASZEWSKA: Kiedyś Grze­gorz Jarzyna zażartował, że możemy się zamienić rolami i tak zostało.

CIELECKA: Byłam niezadowolona, ale teraz jestem wdzięczna, że gram Klarę. Jako Aniela prawdopodobnie po­wielałabym gombrowiczowską Iwonę ze spektaklu w Starym Teatrze.

OSTASZEWSKA: Dla mnie na począt­ku to też była szokująca wiadomość, ale teraz widzę jej głęboki sens.

CIELECKA: Stereotyp wskazuje, by Anielę grała blondynka, Klarę - bru­netka. Odwróciliśmy fredrowskie kolo­ry.

A w życiu...

OSTASZEWSKA: Pewnie bardziej je­stem Klarą niż Anielą, ale te nasze dziewczyny trochę odbiegają od posta­ci, do których przywykliśmy z lektury tekstu. Nie są jednowymiarowe, jedno­barwne... pod koniec jakby zamieniały się rolami.

CIELECKA: Myślę, że każda kobieta jest trochę Anielą, która płacze pod pie­cem, ale są chwile, kiedy staje się Kla­rą i idzie do przodu, umie zawalczyć o swoje.

A gdyby żyły dziś?

CIELECKA: Byłyby takie, jak będą w piątym akcie. Dzisiaj nie potrzebujemy tylu słów do wyrażenia jednego "kocham cię". Te­raz wystarczą dwa słowa i koniec. Wte­dy trzeba było powiedzieć dwunastozgłoskowcem sześć strof.

Czy był taki moment w Waszym ży­ciu, że złożyłyście swoje śluby panień­skie, mówiłyście: precz z mężczyzna­mi.

OSTASZEWSKA: Nigdy.

CIELECKA: Nigdy, kochałam się od najmłodszych lat. Zawsze lubiłam towarzystwo facetów. Myślę, że te dziewczyny też lubią męż­czyzn. Ale powzięły jakiś pomysł i trud­no im się z tego wygrzebać. Muszą po­nieść jego konsekwencje, udawać, że nikt ich nie złamie.

Na scenie spotykacie się po raz pier­wszy?

OSTASZEWSKA: Grałyśmy już razem w "Małych Lunatykach", pierwszym spektaklu Grzegorza Jarzyny...

CIELECKA: ...ale wtedy nie spotka­łyśmy się realnie na scenie, po prostu występowałyśmy w jednym przedsta­wieniu. Byłam na trzecim roku stu­diów, Maja - na drugim. Miałyśmy też zagrać razem - pamiętasz Maja - w egzaminie Grześka, to było rok po "Małych Lunatykach", ale nasze ter­miny się nie dopasowały i wystąpił ktoś inny.

OSTASZEWSKA: Pamiętam, odbyły się nawet dwie próby. To miał być jego eg­zamin muzyczny na podstawie "Poko­jówek" Geneta.

CIELECKA: Próbowałyśmy spotkać się na scenie wiele razy, wreszcie się uda­ło.

Oglądałyście swoje spektakle?

CIELECKA: Oczywiście. Nie tylko dlatego, że się przyjaźnimy. Warto sprawdzić, co robi konkurencja. Wi­działam właściwie wszystkie przedsta­wienia z udziałem Mai.

Obie jesteście absolwentkami krakowskiej PWST, obie gracie w Warszawie i w Krakowie. Czy to prawda, że istnieje coś takiego jak szkoła warszawska i szkoła krakow­ska?

OSTASZEWSKA: Być może ten po­dział bierze się z widocznego wpły­wu, jaki wywierają na uczniów kon­kretni profesorowie. W Krakowie kró­luje Krystian Lupa, Anna Polony czy Jerzy Jarocki, w Warszawie Zbigniew Zapasiewicz, Gustaw Holoubek, An­na Seniuk.

CIELECKA: Może jest trochę tak, że w krakowskiej szkole jesteśmy bardziej zakompleksieni, zahukani. W Warsza­wie szybciej zaczyna się grać w filmach, w telewizji. Studenci warszawscy są w tyglu produkcyjnym i mają więcej pewności siebie.

Co Wam dał przyjazd do Warszawy?

CIELECKA: Warszawa dała mi propo­zycje. Ale jeśli równie interesującą pro­pozycję dostanę we Wrocławiu albo w Gdańsku, to tam pojadę.

OSTASZEWSKA: Odpowiada mi, że w Warszawie wszystko toczy się szyb­ciej, że robi się dużo w różnych miej­scach. Lubię ten pęd. Warszawa jest dzi­ka. Kraków jest bardziej hermetyczny, wszystko rozgrywa się wokół Starego Teatru. Ale tak naprawdę ważne jest nie miejsce, ale zespół i sposób, w jaki się pracuje.

O próbach u Grzegorza Jarzyny krą­żą już legendy.

OSTASZEWSKA: Grzegorz bardzo silnie narzuca swój sposób myślenia. Zaraża poetyką spektaklu, stara się nas oswoić z konwencją, wcześniej opowiada o inscenizacji, podsuwa mu­zykę. Jednak aktorzy nie są u niego tylko marionetkami. Jak sam mówi - lubi pracować z aktorem świado­mym.

CIELECKA: To jest jeden z nielicznych reżyserów, który na pierwszych próbach daje aktorom scenariusz opatrzony sze­regiem didaskaliów. Jest w pewnym sensie perfidny, prze­biegły. Podsuwa nam swoje pomysły, ale robi to na tyle niezauważalnie, umiejętnie, że daje nam poczucie wy­myślania pewnych rozwiązań - two­rzenia tego. Tak naprawdę są to jego pomysły. Jego koncepcja rozwija się przez nas.

A jak pracujecie nad wierszem?

OSTASZEWSKA: Podoba mi się idea wyjścia od klasycznego grania, bo tak zaczynamy. Ten pierwszy akt powin­niśmy grać z pełnym respektowaniem zasad wiersza i konwencji. Ale już za chwilę "łamiemy" wiersz. Kiedy te po­staci zaczynają się kochać, czują, że już nie mogą wyrażać poprzez tę formę, że ona je ogranicza i zaczynają szukać no­wych dróg.

CIELECKA: Intryga "Ślubów" musi zafunkcjonować także pod koniec XX wieku. Wtedy już nie da się mówić wierszem. Ta miłość jak wirus rozsa­dza wszystko. Jak po wojnie atomowej, wszystko musi się zmienić. Wybucha miłość i wszystko jest inne.

Andrzej Łapicki powiedział kiedyś: "Młodzież aktorska stroni od Fredry. Uważa, że to ramota". Was to chyba nie dotyczy?

OSTASZEWSKA: Muszę przyznać, że gdyby to nie Grzegorz zaproponował mi pracę nad "Ślubami panieńskimi", długo bym się zastanawiała. On zacza­rował mnie opowieściami o swoim Fre­drze.

Pozwoliłam sobie w wywiadzie z Grzegorzem Jarzyną nazwać Pa­nie aktorkami demonicznymi. Czy Maja Ostaszewska jest aktorką de­moniczną?

CIELECKA: Bez wątpienia. Maja jest demoniczna w pracy, czyli twórcza, peł­na energii, nigdy "letnia". Jeżeli partner wchodzi na scenę i mnie obchodzi, sta­je się moim demonem, prowokuje mnie.

A Magdalena Cielecka?

OSTASZEWSKA: Magda może być za­równo kobietą demoniczną, jak i aniel­ską. Myślę, że demonizm tkwi w ener­gii, jaką wysyłamy, i możliwy jest tyl­ko wtedy, kiedy posiada się tę energię.

Zawód aktora to też rywalizacja, kon­kurencja...

CIELECKA: Proszę popatrzeć - su­kienki Majki wszystkie już wiszą w gar­derobie, a moja jest tylko jedna. Szlag mnie trafia.

OSTASZEWSKA: Jak przyjadą te two­je, wypieszczone, wszyscy zaniemówią z wrażenia.

CIELECKA: Rywalizacja, tak jak trema, może być mobilizująca albo taka, która niszczy. Oczywiście pracujemy każda na swój rachunek, ale gramy tyle wspólnych scen, że nie możemy być osobno. Jak Ma­ja zagra lepiej, to i ja zagram lepiej, jak ona wymyśli coś genialnego, to ja też na tym skorzystam. Jak ktoś robi krok do przodu, to cała reszta też biegnie za nim. A wszystko nie po to, żebym ja, Cielec­ka, była lepsza od Ostaszewskiej, tylko żeby spektakl był jak najlepszy.

OSTASZEWSKA: Spotkanie silnego, twórczego i inspirującego partnera jest dla mnie największą radością.

CIELECKA (do Ostaszewskiej): Ale, wracając do sukienek, to jednak kolory masz lepsze. Jak wchodzisz w czerwo­nej sukience na scenę, to wszyscy na cie­bie patrzą, ja jestem szara, bezbarwna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji