Artykuły

Dobrze wiem, czego chcę

- Odmawiam udziału w projektach, w których nie chcę uczestniczyć. Nie zmuszam się do rzeczy, które są dla mnie niewygodne. Kontestuję polski celebrytyzm - Magdalena Cielecka w rozmowie z Martą Strzelecką w tygodniku Wprost.

Marta Strzelecka: Nadszedł dla pani czas na role dojrzałych kobiet? Magdalena Cielecka: Bardzo bym chciała, być może rola Dulskiej to zwiastuje. Nie ma nic fajniejszego, niż zagrać osobę w swoim wieku, ze swoim doświadczeniem i wszystkim, co ma się w głowie. Jednak bardzo długo jesteśmy obsadzani w rolach, do których zostaliśmy przyporządkowani na początku. Ja wciąż jestem w klatce zimnej, wyrachowanej kobiety fatalnej. Dopóki ktoś nie zobaczy, że można inaczej, tak będą mnie obsadzać. A to jest pułapka. Mocno się zmieniłam przez ostatnie lata i chciałabym pokazać, że jestem inna.

Nie boi się pani oglądać na ekranie siebie ze zmarszczkami?

- Nie chodzi tylko o zmarszczki. Widzę, jak się zmieniam, mam świadomość siebie i lustro. Nie boję się. Nie wyobrażam sobie, żebym w wieku 60 lat wyglądała na jakąś dziwną 40-latkę. Nikt przecież nie uwierzy w babcię, jeśli będzie miała nieruchomą twarz bez jednej zmarszczki i implanty, które sugerują, że wiele w moim ciele się zmieniło oprócz tej jednej partii. Gdybym w dojrzałym wieku miała się rozebrać w teatrze, jak Staszka Celińska w "Oczyszczonych", chciałabym być wiarygodna również fizycznie. Wiemy, ile mam lat, nie ma co się oszukiwać. Poza tym wydaje mi się, że to jest fajne.

Fajne jest starzenie się?

- Bieg czasu, podoba mi się to. Nie wiem, co powiem za dziesięć lat, ale patrzę na moją mamę, która ma 65 lat i uczy się tanga, śpiewa w zespole, z którym jeździ na koncerty, i wciąż się rozwija. Ja też nie chciałabym się zatrzymać, a stałoby się tak, gdybym próbowała zahibernować swój wygląd.

Co dobrego dał pani dotąd bieg czasu?

- Dużo dystansu. Rodzaj luzu, którego nie należy mylić z olewaniem. Bardzo wyraźnie czuję, że nie ma we mnie takiego napięcia, jakie było kiedyś. Nie zmuszam się do rzeczy, które są dla mnie niewygodne. Bez strachu i żalu odmawiam udziału w projektach, w których nie chcę uczestniczyć. Niedawno odmówiłam ważnemu reżyserowi, było to bardzo trudne, ale czułam całą sobą, że wszystko się we mnie buntuje przeciwko temu materiałowi. Czułam, że jeśli przyjmę tę rolę, bo mam ogromny głód grania, zwłaszcza w filmie, to będę chora. Albo sobie coś zrobię, albo będę nieznośna w tej pracy - nie będę lubiła siebie i mnie nie będą lubili, szanowali.

Brała pani wcześniej udział w takiej grze pozorów, kiedy udaje się, że wszystko jest w porządku, a całym sobą nie chce się być w tej pracy?

- Wiele razy. Naturalnym odruchem było dla mnie odpowiadać na propozycje: "Potrafię, wykonam zadanie, nie zawiodę". Łatwo można się w ten sposób pogubić, bo jeśli sugerujesz, że jesteś gotowa na wszystko, oczekiwania są coraz większe. W gruncie rzeczy to postawa kogoś niepewnego, nie do końca ukształtowanego. Nieświadomie w ten sposób budowałam swój wizerunek ostrej, przebojowej kobiety i aktorki. I znalazło się grono ludzi, także reżyserów, którzy z tego korzystali, rozwijali we mnie te cechy, bo były im potrzebne. A ja, sądząc, że to jest interesujące, jeszcze bardziej podkreślałam taki wizerunek. Myślę, że dużo przez to straciłam. Wielu ludzi do dziś myśli, że jestem trudna w pracy, konfliktowa, istnieje taka opinia o mnie. Mam nadzieję, że zaczyna się to zmieniać, ale mam też świadomość, że tak było. Zapłaciłam w ten sposób za nieumiejętność spojrzenia na siebie z dystansem, z góry. Cały czas coś się wokół mnie działo, wciąż pracowałam, więc czerwona lampka nie zapalała mi się dość długo.

Weszła pani w wizerunek kogoś bezkompromisowego i zimnego, jak Dulska. Współczuje jej pani?

- Trudno nie współczuć komuś niezdolnemu do otwarcia się, zablokowanemu we własnym myśleniu o sobie. Znam takie kobiety jak ona, które chronią swój dom i robią to perfekcyjnie. A jednocześnie nikogo w rodzinie nie dopuszczają do współodpowiedzialności. Przejmują wszystko żelazną ręką i potem zostają z tym berłem, którym mogą tylko wymachiwać. Upupiają swoich mężów, dzieci, nie dają im żadnego poczucia, że coś współtworzą. Dlatego nie powinny być zdziwione, że wszyscy wokół umywają ręce od działania. Nie wiemy, jaki jest mężczyzna w takiej rodzinie, bo został wykastrowany. Być może ma wiele pożytecznych cech, których nie może ujawnić, żyjąc z taką kobietą. Nawet jeśli go uwiera ten pancerz, może nie mieć wystarczająco dużo siły, żeby się zbuntować. Co by się stało, gdyby taka rodzina skonfrontowała się z obrazem samych siebie? Czy by się rozpadła, może umocniła, czy doszłoby do jakiejś tragedii? Prawdopodobnie niezbędna musiałaby być terapia.

Zna pani współczesnych Dulskich?

- Znam wiele osób, dla których utrata statusu jest równoznaczna z utratą gruntu pod nogami. Wielu aktorów może mieć taki problem - nasza praca jest nieregularna, czasami mamy pełne kieszenie, a potem przychodzi rok albo nawet parę lat mniejszych dochodów i trudno zejść poziom niżej. Historia rodziny Dulskich jest tak naprawdę historią o współczesnych ludziach - obrośniętych formą, pracujących na stanowiskach. Ich dzieci kształcą się w dobrych szkołach, do których są odwożone samochodami, chodzą na niezliczone zajęcia dodatkowe. Mieszkają na zamkniętych osiedlach, ich wspaniałe mieszkanie zostało kupione za gigantyczny kredyt, o którym się nie mówi, bo póki się zarabia, wszystko jest w porządku. Ale widmo utraty pieniędzy, niemożności pozostania na tym samym poziomie, zniewala. A trzeba zrobić wszystko, żeby zachować twarz przed innymi, żeby nie być w ich oczach przegranym. Dlatego najważniejsze staje się budowanie pozorów - to, jak wyglądamy, jakim jeździmy samochodem, gdzie mieszkamy.

W podobny sposób budują pozory polscy celebryci.

- Kontestuję ten świat, mnie on już nawet nie śmieszy, jest smutny jak Dulska. "Celebryta" - to brzmi marnie. Zaczęłabym się poważnie martwić, gdyby tytułowano mnie wyłącznie celebrytką. Programowo nie chodzę na imprezy, które nie wiążą się z moją działalnością. Żenuje mnie to. Poza tym wymaga czasu, zdrowia. Chyba też pieniędzy, choć nie jestem pewna. Prawdopodobnie trzeba cały dzień spędzić na przygotowaniach, a następnego dnia jest kolejna impreza. Trudno mi sobie wyobrazić, że można to pogodzić z jakąś pracą. Oczywiście bywam na premierach albo ważnych dla mnie festiwalach, ale dokonuję selekcji.

Dostaje pani zaproszenia na premiery kremów?

- Przestały przychodzić, kiedy się zorientowano, że nie skorzystam. Kilku młodym, pewnie zdolnym projektantom powiedziałam wprost, że nie chcę występować w pewnym kontekście towarzyskim przy okazji tych pokazów. I nie spotkało się to ze zrozumieniem. A dla mnie to kwestia świadomości i decyzji, jak chcę być postrzegana. Chciałabym być w ważnych projektach, a w wielu z nich mnie nie ma. Zagrałam i u Wajdy, i u Morgensterna, ale jednak omija mnie dużo z tego, co się dzisiaj dzieje w kinie interesującego. Jeśli marzę, żeby pojawić się w filmach Smarzowskiego, Fabickiego, Szumowskiej, nie mogę być utożsamiana z pewnymi zjawiskami.

Mogłaby pani grać role, które dostaje Agata Kulesza.

- Po jednym z jej wywiadów, w którym powiedziała, że zostanie ze zmarszczkami w polskim kinie sama, napisałam do niej: "Nie, będziemy dwie".

Nie zaszkodziła pani wizerunkowi rola w serialu "Bez tajemnic", w którym zagrała pani samotną, nieszczęśliwą kobietę?

- Ta postać była tak spleciona z moją prywatnością, że producenci zaprosili mnie na rozmowę, żeby delikatnie zasugerować, abym przemyślała, czy na pewno chcę to grać. Jednak kiedy przeczytałam scenariusz i zrozumiałam, jak blisko jest to mnie, upewniłam się, że powinnam się z tym zmierzyć. Dokładnie wiedziałam, co ta kobieta czuje, dlaczego tak bardzo jest zamknięta, tak się broni, dlaczego nie chce dopuścić do siebie prawdy o sobie, dlaczego reaguje, jakby była dzieckiem. Rozumiałam ją i chciałam czerpać z tej roli, żeby się zmieniać i powiedzieć coś ważnego od siebie. Mogło to jednak wzmocnić opinię, że jest pani przebojowa i samotna. A dulszczyzna nie znosi samotnych kobiet. Oczywiście, przyjemniej jest nie być samemu. Bardzo tęsknię za kimś, kto by mnie wspierał, był partnerem. Myślę też, że nie za wszelką cenę, nie w sytuacji, w której musiałabym dostosować się do czyjegoś wyobrażenia o mnie, nie móc być sobą. Wtedy lepiej być samej. Może właśnie bycie w zgodzie z sobą można nazwać moralnością. To, jak moralność rozumieją Dulska i jej podobni, jest jakimś bohomazem, zwyrodnieniem. Tak myśli duża część naszego społeczeństwa - wszyscy głosimy potrzebę moralności, wiemy, jak nazwać zasady, kiedy o nich mówić, tylko często jednocześnie żyjemy wbrew tym zasadom.

Może byłoby łatwiej pamiętać o zasadach, gdybyśmy żyli w dobrobycie?

- To raczej kwestia drogi, jaką się przechodzi. Ja dosyć wcześnie zaczęłam zarabiać, miałam szczęście, że grałam już na pierwszym roku studiów, ale to nauczyło mnie, że sama muszę o siebie zadbać. Przez wiele lat byłam w bardzo rożnych sytuacjach materialnych. Dziś mam komfort, ale to doświadczenie, kiedy miałam bardzo mało pieniędzy albo pożyczałam, daje mi pewność, że sobie poradzę. Niedostatek finansowy nie zmieni mnie, nie rozwali mojego świata. Nie to jest najważniejsze. Byłam szczęśliwa w pierwszej wynajmowanej 30-metrowej kawalerce, szczęśliwsza niż wiele razy potem w ogromnym mieszkaniu. Nie dorastałam w bogatym domu. Podczas stanu wojennego moi rodzice mieli około 30 lat, a jednak nie zmienił ich jako ludzi ten trudny czas ani kryzys. Priorytety zostały na swoim miejscu.

Co nas dziś gubi?

- Kompleksy, które przez parę innych emocji prowadzą do agresji. Ten mechanizm bardzo silnie rządzi naszym życiem społecznym. Ciągle czujemy się trochę gorsi wobec zagranicy, wobec obcego, wobec siebie nawzajem. Trudno nam zaufać, że ktoś, kto ma inne zdanie, nie jest wrogiem, nie musi atakować. Inność budzi strach, że będzie od nas atrakcyjniejsza i usunie nas w cień. Ludzie młodsi ode mnie mają w sobie mniej takiego strachu. Przyszły po mnie już dwa pokolenia aktorskie i kiedy pracuję na przykład z Kubą Gierszałem, widzę, że oni są inni, pewniejsi siebie. Pewnie będą zmagać się z innymi blokadami, ale mam nadzieję, że nie będą się bali żyć i myśleć po swojemu. Według moralności, która nie będzie pozorem, jak u Dulskich, tylko tolerancją i wolnością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji