Diabły w Warszawie
DOCZEKALIŚMY się więc zapowiadanej bodaj od roku 1972 polskiej premiery "Diabłów z Loudun" Krzysztofa Pendereckiego, które w międzyczasie obiec już zdążyły kilkanaście scen świata od Hamburga, Marsylii i Londynu po dalekie Santa Fe i niezależnie od większego czy mniejszego powodzenia poszczególnych spektakli stały się jednym z najsłynniejszych operowych dzieł we współczesnej epoce.
Libretto "Diabłów z Loudun" oparte na kronikarskim opowiadaniu Aldousa Huxleya i wywiedzionym zeń dramacie Johna Whitinga pt. "Demony" (granym w sześćdziesiątych latach także i w Warszawie) mówi o ponurych i tragicznych wydarzeniach, jakie w XVII stuleciu rozgrywały się w niewielkim francuskim mieście w okolicach Poitiers. Z jednej strony nietolerancja, okrucieństwo i zbrodnia w imię bezdusznego fanatyzmu, niszczenie i poniżanie człowieka, z drugiej walka o zachowanie godności ludzkiej wobec zorganizowanej nienawiści - to sprawy aż nadto dobrze znane z czasów niestety znacznie nam bliższych, to problemy, które w świecie aktualności nadal nie utraciły. To także jeden z motywów światowego powodzenia opery Pendereckiego, niezależnie od jej czysto muzycznych walorów.
Penderecki bowiem jest jednym z bardzo dzisiaj nielicznych kompozytorów, o których powiedzieć można, że wykształcili swój własny, oryginalny język i styl twórczej wypowiedzi - przy czym po obszarach tego stylu porusza się on z absolutną swobodą i naturalnością. Objawiony tutaj polot i odkrywczość (zwłaszcza gdy idzie o bogactwo sposobów traktowania głosów ludzkich w partiach chóralnych) świadczą, iż możliwości inwencji Pendereckiego są rzeczywiście ogromne, ponadto zaś wykazał on w tym dziele wybitny talent dramaturgiczny.
Poruszając problematykę ogólnoludzką i - jeżeli można tak powiedzieć - ponadczasową, są przecież "Diabły z Loudun" osadzone w realiach konkretnej epoki i na konkretnych oparte wydarzeniach. I właśnie owo przemieszanie erotycznego obłędu i religijnych uniesień, naturalizmu i na pół sennych halucynacji, okrucieństwa i wzniosłości, zwykłej zawiści ludzkiej i politycznej intrygi stało się materią dzieła operowego.
Wymowa zaś tego dzieła w ogromnym stopniu, znacznie większym niż to ma miejsce w innych przypadkach, zależy od nadanego mu kształtu scenicznego. Widać też wyraźnie, że przy całym bogactwie użytych środków muzycznego wyrazu kompozytor w niejednym momencie świadomie ogranicza ich mnogość i siłę działania, aby pozwolić widzowi skupić się na kipiącej dramatyzmem akcji scenicznej.
Tymczasem Kazimierz Dejmek inscenizując "Diabły" w warszawskim Teatrze Wielkim, zapragnął snadź wyeksponować przede wszystkim problematykę moralną dzieła, samą akcję usuwając niejako na drugi plan, zaś realia ograniczając do minimum. Służy temu celowi również, fascynująca skądinąd, oprawa scenograficzna Andrzeja Majewskiego, oparta na wyrazistej symbolice, lecz epokę zaznaczająca tylko w niektórych kostiumach. Zmienione zostało częściowo libretto, w pierwszej wersji wyraźniej rysujące niektóre momenty akcji, zrezygnowano z szeregu teatralnych efektów (jak choćby męskie głosy rzekomych demonów, wydobywające się z ust egzorcyzmowanych zakonnic) i nawet główne postacie ustawione zostały tak, iż prezentują raczej swoje racje, niż indywidualne charaktery i psychiczne wnętrza. W rezultacie powstało widowisko zbliżone swym kształtem bardziej do oratorium niż do autentycznego dramatu, wypełnionego gwałtownymi namiętnościami, życiem i ruchem scenicznym.
Nie jest pewne czy był to najwłaściwszy sposób scenicznego odczytania opery Pendereckiego. Nie ulega jednak wątpliwości, że zamysł reżysera przeprowadzony został z żelazną konsekwencją. Znakomicie zostało przygotowane przedstawienie "Diabłów" także od strony muzycznej pod sprawną batutą Mieczysława Nowakowskiego.
Dodać zaś warto, iż opera Pendereckiego - co bardzo dzisiaj rzadkie - otwiera solistom całkiem rozległe pole do zabłyśnięcia walorami głosu oraz śpiewaczym kunsztem - i tutaj znakomite kreacje, zarówno zresztą od strony wokalnej, jak i aktorskiej, w nakreślonych przez reżysera ramach, dali wszyscy bodaj główni bohaterzy spektaklu.
Przede wszystkim więc Andrzej Hiolski w roli księdza Grandier, Krystyna Jamroz, jako przeorysza Joanna, oraz Bernard Ładysz w roli ojca Barree. Także i skromniejsze rozmiarami partie znalazły doskonałych odtwórców w Urszuli Trawińskiej (Philippe - chyba to jedna z najlepszych scenicznych ról tej świetnie śpiewającej artystki), Bogdanie Paprockim (świetny, charakterystyczny aptekarz Adam), Kazimierzu Pustelaku (ojciec Mignon), Feliksie Gałeckim, Romanie Węgrzynie, Edmundzie Kossowskim i innych artystach Teatru Wielkiego oraz w gościnnie występującym w roli gubernatora miasta Loudun aktorze Andrzeju Szczepkowskim. Na szczere pochwały zasłużył chór, pełniący trudną i nietypową rolę w tej operze, przygotowany przez Henryka Wojnarowskiego,
bardzo też dobrze zrealizowania swe zadania orkiestra Teatru Wielkiego, prowadzona ręką Mieczysława Nowakowskiego.