Artykuły

Promieniowanie było takie, że telewizory nie działały. Czarnobyl. Last Minute

"Czarnobyl. Last Minute" w reż. Agnieszki Korytkowskiej-Mazur w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Ci, co na "Czarnobylskiej modlitwie" już byli, śmiało mogą iść na "Czarnobyl. Last Minute", choć to w sumie ten sam spektakl. Wiele zostało po staremu - nuklearna wycieczka nadal chodzi po radioaktywnej zonie, nadal ustawia się z żalami do Matki Boskiej, Czerwony Partyzant nadal sabotuje... A jednak to już nieco inne widowisko: pełniejsze, z nowymi postaciami, kilkoma zmianami.

Zmiany widowisku co prawda nie zawsze wyszły na dobre, ale i tak nie zmienia to faktu, że naprawdę warto je zobaczyć. I po czytaniu performatywnym, i teraz, po pełnowymiarowej premierze - spektakl w Teatrze Dramatycznym polecamy (najbliższy - już w sobotę, 16 marca, o godz. 19.30). To porządnie skrojona, przejmująca opowieść o ludzkich dramatach, utrzymana w groteskowo-żartobliwym tonie.

I śmieszno, i straszno. I lepiej, i gorzej

Tak to już ze spektaklem w Węgierce jest: nastrój wywołuje mieszany, publice bywa i śmieszno, i straszno. Ale na tym polega też siła świetnego tekstu Swietłany Aleksijewicz, po który sięgnęła reżyserka Agnieszka Korytkowska-Mazur i w opowieści o największym kataklizmie technologicznym XX wieku zderza najróżniejsze nastroje, emocje, żart i powagę. To najlepszy sposób, by opowiadać o czymś dramatycznym, co przez lata obrosło złowieszczą czarną legendą - groteskowość czyni historię jeszcze bardziej przejmującą, bez emocjonalnego szantażu. A zespół Węgierki dał radę.

Powieść wybitnej białoruskiej pisarki i dziennikarki opowiada o tragedii Czarnobyla - konkretnych dramatach ludzi znajdujących się w pobliżu wybuchu 26 kwietnia 1986 r., biorących udział w akcji ratowniczej, wysiedlonych już po katastrofie. Kilkadziesiąt historii zebranych w nasyconym tekście Aleksijewicz w jednej sztuce skompilowała Dana Łukasińska, dramaturg i kierownik literacki Teatru Dramatycznego.

Pięć miesięcy temu na scenie Węgierki widzowie mogli zobaczyć premierowe czytanie performatywne dramatu. Aktorzy na scenie posługiwali się wówczas kartkami z tekstem, a spektakl miał charakter artystycznej improwizacji. To był świadomy wybór reżyserki i jednocześnie szefowej teatru. Chodziło o to, by widzowie mogli zobaczyć sam proces twórczy, kształtowanie relacji między aktorami, poszukiwanie języka teatralnego, aktorów "w trakcie". Słowem, akt tworzenia i zetknięcia się z widzami w twórczej niegotowości. Widowisko powstało interesujące - bliżej mu było do gotowego spektaklu niż jedynie wstępu do tegoż.

Ale zespół nad spektaklem cały czas pracował. Część scen dopisano, część usunięto, część zmieniono, pojawił się tytuł i nowe postaci. Jak wygląda teraz? Ci, którzy mieli okazję zobaczyć dwie wersje, zapewne wyłapią niuanse i podzielą się na zwolenników i przeciwników poprawek. Jest i lepiej, i gorzej.

Lepiej:

bo spektakl jest bardziej zwarty, faktycznie pełnowymiarowy, dopracowany choreograficznie (wycieczka do Czarnobyla przemieszcza się jak wielogłowy stwór). Więcej w spektaklu magii światła, które spowija rozbudowaną scenografię, przypominającą mur nuklearnego sarkofagu - w zależności od scen powodując wrażenie, jakby odbijało płomienie. Więcej wreszcie wielogłosowości - słychać różne dźwięki natury, tak jakby wymarła zona nadal żyła, a zabite zwierzęta postanowiły wydać głos. Bardziej wyraziste są też relacje między uczestnikami wycieczki, faktycznie - tak jak zapowiadano - je pogłębiono. Jak to na wycieczce - tu zawiązuje się nić sympatii, tam widać, że dzieje się coś więcej... Zmieniła się też aktorka odtwarzająca postać Wariatki z Czeczenii (świetnie wypada w tej roli Justyna Godlewska, właściwie nie musi nic mówić, jej straszny śmiech sugestywnie oddaje obłęd bohaterki).

Ale jest też gorzej:

ciekawa postać komsomołki (Barbara Pigoń), niby propagandowej toczki, w zupełnie nieuzasadniony sposób w nowej wersji ilustruje każde zdanie niepotrzebnymi erotycznymi gestami. Trochę wątpliwości budzi też wprowadzenie nowej figury stworzonej z trzech postaci, żyjących gdzieś w tle sceny. Niby wprowadzają na nią świat duchów i trzech żywiołów: ziemi, wody i powietrza, niby eksponują podskórne życie zony i niby jest to uzasadnione. A jednak trochę tej figury za dużo.

Niezła galeria postaci

Co z resztą? Powtórzyć można niemal wszystko, co podkreślaliśmy prawie pół roku temu:

"Czarnobylska modlitwa//"Czarnobyl. Last Minute" to przejmująca opowieść o ludzkich dramatach i jednocześnie metafora rozpadającego się w tym czasie imperium radzieckiego, wizualizacja wszystkiego, co się wiąże z pojęciem homo sovieticus. To także opowieść o tym, co się dzieje potem, jaka jest współczesna recepcja tych wydarzeń. Na ludzkiej tragedii, okazuje się, można zarobić - do strefy organizowane są przecież autokarowe wycieczki. I taką też wycieczkę do nuklearnej mekki na scenie mamy, choć to akurat wycieczka specyficzna, której nie należy rozumieć dosłownie, złożona z osób na swój sposób z Czarnobylem związanych. Chcą odwiedzić zakazane miejsca, jakoś to wszystko ułożyć w głowie, zrozumieć, wyrzucić z siebie ból, nerwowy śmiech. To niezła galeria postaci, a każda z nich ma inne doświadczenia. Prosta kobieta, która kiedyś w okolicy mieszkała; syn czarnobylskiego lotnika, który gasił płonącą elektrownię, a zaraz po służbie umarł; wdowa, której promieniowanie zabrało i męża, i dziecko; żołnierz, który sam się zgłosił do pomocy; dziewczyna z popromiennymi schorzeniami; wspomniana komsomołka, i jeszcze paru innych. Cała ta wycieczka prowadzona jest przez Pilota Nuklearnej Wycieczki, a wieziona przez Nuklearnego Kierowcę. W tej gromadce mamy jeszcze Ikonę Matki Boskiej Budsławskiej, która się odezwie w pewnym momencie, zaśpiewa, a nawet powie dowcip. A gdzieś opłotkami krąży ostatni relikt minionej epoki - Czerwony Partyzant, który w amoku ciągle ulega desperacko wizji, że sowiecki raj to najlepsze, co mu się przydarzyło w życiu, i winien jest mu dozgonną wierność. Chodzi wycieczka po radioaktywnej zonie jak stadko nieopierzonych kurcząt (ruch sceniczny - Maciej Zakliczyński), słucha zblazowanego Pilota, który cynicznie na nich zarabia, opowiadając o strefie tonem wodzireja. Ogląda gabloty poświęcone Likwidatorom i Wysiedleńcom - choćby drzwi odebrane pewnemu mężczyźnie, które chciał jako rodzinną relikwię zabrać ze sobą. Jest też poczęstunek, a jakże! - w ofercie są płody skażonej ziemi, jak chleb wypiekany z napromieniowanego zboża, a jak komu mało, to jeszcze działa strona: www.czarnobylsmacznego.com.

Scenografia Martyny Dworakowskiej jest bardzo ascetyczna, ale przestrzeń wydaje się dużo większa - to wycieczkowicze swoimi opowieściami mocno ją rozszerzają. Nie musimy widzieć skażonej strefy, by skutecznie ją sobie wyobrazić - cała gromadka wyrzuca z siebie sugestywnie wszystkie kumulowane emocje. Nie ma jednak w tej zbiorowej konfesji histerii - w większości słyszymy opowieści bez emocji, co czyni je jeszcze bardziej przejmującymi. Aktorzy niemal wszyscy radzą sobie w spektaklu naprawdę interesująco, nie przekombinowując, znajdują równowagę między powagą a wisielczym żartem. Płyną te historie swoim rytmem, czasem kilka zdań wystarczy, by wyobrazić sobie prywatne tragedie i ogrom kataklizmu. Padają zdania: "Mój umarł po 14 dniach"; "Promieniowanie było takie, że telewizory nie działały"; "Po Czarnobylu można jeść wszystko, tylko g...o trzeba zakopać w ołowiu"; "Ojciec wrócił z gaszenia, oddał mi pilotkę i zaraz potem umarł"; "Sąsiadki na kolanach obchodziły chałupy, a potem wiele umarło w miastach, bo dusze na progu zostawiły"; "Boże, skoro uczyniłeś tak, że nie mogę, spraw żebym już nie chciał" - to wojak, który po napromieniowaniu stał się impotentem; "Zapach gnijącego mięsa - tak pachnie wojna atomowa"; "Jak to promieniowanie ogarnąć, jak ukarać?". Niekiedy tylko ta wyliczanka, zwykle pozbawiona histerii, zyskuje wyższe tony - wycieczkowicze gromadzą się w kolejce wokół Matki Boskiej i swój ból zaczynają wykrzykiwać z wściekłością - jak choćby kobieta, która w ciąży opiekując się napromieniowanym mężem, nie chroniła dziecka, dziecko po urodzeniu szybko zmarło (bardzo poruszająca rola Agnieszki Możejko). Emocje sięgają zenitu, scena wciska w fotel... i nagle do akcji wkracza milcząca i też pogubiona w tym wszystkim Matka Boska, jednym dosłownie słowem zmieniając nastrój (nieduża, ale ciekawa rola Aleksandry Maj). Za chwilę okaże się też, że nie wszyscy są tacy, jacy wydawali się na początku - oto maska zblazowania z pilota kupczącego Czarnobylem opada, a on sam z cynicznego wodzireja zamienia się w skulonego osobnika, który nie może sobie poradzić z przeszłością (ciekawa rola Bernarda Macieja Bani). Swoje na sumieniu ma też kierowca (Piotr Szekowski), pojawia się wątek szabrownictwa i mordowania zwierząt, dochodzi do bójki...

Czerwony Partyzant - homo sovieticus

I taka jest właśnie białostocka "Czarnobylska modlitwa" - zderzająca nastroje, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, które sprawiają, że widz już sam nie wie, czy śmiać się, czy płakać, tak ciągle poddawany jest zmianom nastroju. Co ważne - nie są to efekciarskie sztuczki, które mają uwieść widza. To momenty zasadne, pokazujące głębię tekstu i złożoność całego czarnobylskiego szaleństwa. Świetnie się w ten klimat wpisuje Czerwony Partyzant, samozwańczy strażnik zony, funkcjonujący w niej jak atrapa komunizmu, i który postanowił zapewnić wycieczce ekstremalne odczucia (co wymyślił, zdradzać nie będziemy, by nie psuć jednej z groteskowych niespodzianek). Partyzant to prawdziwy homo sovieticus, najpierw w kalesonach, potem w mundurze, który też wylewa swoje żale, ale kompletnie inne niż wycieczka. Jest wobec niej w opozycji, co widać też wyraźnie także w samej kompozycji spektaklu i poszczególnych scen. Partyzant całą minioną epokę przerabia na okrągło w swojej głowie, trzyma się jej kurczowo, rozmawia z duchami, w swoim szaleństwie w pewnej chwili nawet wzbudza współczucie (ciekawie w tej roli wypada Krzysztof Ławniczak, niemal z marszu przechodząc ze swoich słynnych już "Zapisków oficera Armii Czerwonej" do kolejnej już roli człowieka radzieckiego). Wspomnieć należy jeszcze o pomysłowym wprowadzeniu do spektaklu Chóru Bab (panie z Uniwersytetu III Wieku, które siedząc piętro nad sceną w białych szatach, niczym antyczny chór przyśpiewkami komentują rzeczywistość).

TiR czyli Teatr i Rozmowa

Spektakl ma swój ciąg dalszy: 25 marca o godz. 19 w Teatrze Dramatycznym odbędzie się pierwsze spotkanie z cyklu: "TiR, czyli Teatr i Rozmowa". Temat spotkania: "Hiroszima - Nagasaki - Czarnobyl". W programie: * słuchowisko "Hibakusha" w reż. Janusza Kukuły, *film dokumentalny "Czarnobylcy" w reż. Jerzego Kaliny, * krótkie warsztaty z życia po katastrofie. Uczestnicy spotkania rozmawiać będą m.in. o tym, co łączy trzy wspomniane wyżej miasta, czy energia atomowa to technologia przyszłości czy końca świata, czy z katastrofy można się śmiać? I dlaczego warto zobaczyć "Czarnobyl. Last minute"? Spotkanie potrwa dwie godziny, wstęp wolny ***

Teatr Dramatyczny, "Czarnobyl. Last Minute", reż. Agnieszka Korytkowska-Mazur; Najbliższy spektakl: sobota (16.03) - godz. 19.30 oraz 26-27.04 (godz. 20.30), 28.03 (godz. 19.30). W spektaklu grają: Monika Zaborska-Wróblewska, Bernard Maciej Bania, Krzysztof Ławniczak, Piotr Szekowski, Agnieszka Możejko-Szekowska, Aleksandra Maj, Justyna Godlewska, Jolanta Borowska oraz gościnnie: Mateusz Witczuk, Łukasz Węgrzynowski, Barbara Pigoń, Chór Bab.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji