Artykuły

Fenomen płocki (fragm.)

Wreszcie najnowsza premiera "Nie-boska komedia", której omó­wieniem powinnam zacząć tę re­lację z mroźnego jubileuszu w pięknym Płocku. Specjalnie zos­tawiłam ją na koniec, bo przy pełnym uznaniu dla działalności i ambicji tej sceny uważam "Nie-boską..." za całkowitą po­rażkę teatru. Porażkę ambitną, ale tym bardziej wymowną. Do­ceniam bowiem chęci stworzenia w Płocku teatru wizyjnego, misteryjnego, ponadczasowego, inne­go od pozostałych scen tereno­wych. Ale nawet najwspanialsze teatralne wizje nie są w stanie zastąpić w żadnym teatrze myśli, mogą ją co najwyżej podbudo­wywać. Doceniam wielki wysi­łek, jaki teatr płocki włożył w wystawienie jubileuszowej pre­miery, a także pracę reżysera Romana Kordzińskiego, któremu zespół tak szczerze dziękował, nie mogę jednak zgodzić się z wyni­kami tej pracy.

Feeria świateł i barw, gra na żywo zespołu muzycznego z Woź­niakiem na czele (który na sce­nie dyryguje, recytuje, śpiewa solo i w chórze z artystami niby koryfeusz i komentator akcji równocześnie) nie mogą zastąpić prawd, które Krasiński zawarł w swym dziele. Forma "Nie-boskiej" wydaje się wystarczająco trudna, po co dodatkowo kom­plikować jej odbiór. W powodzi efektów scenicznych ginie sens sztuki. Jeśli dla ludzi dobrze znających tekst i przynajmniej kilka jego scenicznych realizacji nie wszystkie znaki teatralne są czytelne - co wyniesie z tego spektaklu (oprócz wrażenia nie­zwykłości) przeciętny widz płoc­ki, dla którego przecież teatr ist­nieje?

Główny bohater przedstawie­nia, którego gra Jacek Mąka, nie jest ani hrabią, ani poetą, ani politykiem. Co najwyżej widzimy w nim męża oszalałej z zazdroś­ci żony (interesująca Magdalena Chilmon, zresztą nie tylko w tej sztuce), czy nieporadnego ojca ka­lekiego dziecka. To stanowczo za mało. Nie docierają do nas ra­cje ani Leonarda, ani Pankrace­go. Pozostają piękne obrazy (choćby koniec świata arystokra­tów), przejmujące melodie, kli­mat niepokoju i nade wszystko czytelny finał, w którym stale w spektaklu obecny Mefisto (grany przez Jerzego Stępniaka) już po ostatnich słowach poety: "Galilaee vicisti", powtarza je, ale tym razem ze znakiem zapytania na końcu.

Wierzę, że reżyser poświęcił tej pracy dużo czasu i dobrej woli. Niemniej w teatrze liczy się za­wsze efekt końcowy. Ważne jest nie tylko, jak się coś przekazu­je, lecz przede wszystkim, co się chce powiedzieć.

Truizmy? Na pewno, lecz kil­kudniowy przegląd dorobku płockiego teatru i takie refleksje nasuwa. Porażka realizacji je­dnego z naszych największych dramatów romantycznych w tea­trze, którzy tworzą ludzie podpi­sani pod manifestem teatru ro­mantycznego - musi zaniepokoić każdego, kto się z fenomenem płockim spotkał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji