Artykuły

Rzecz o ojczyźnie

Gdy pisarz wybiera sprawę Ojczyzny, sięga po temat najtrudniejszy. Gdy pisze dramę, zdecydował się stojącą wodę myśli powszechnej, rozłożonej na czynniki pierwsze codzienności, poruszyć, wzburzyć nagle myślą ogromną, w wymiarze syntezy i narodowych symboli.

Wtedy zachodni turysta, znany z widzenia fotoreporter, między cmentarzem poległych a knajpą poszukujący polskiej egzotyki, staje się okiem opinii światowej. Łakomym prawd logicznie uporządkowanych lub sensacji, trochę zdziwionym, w gruncie rzeczy obojętnym. I ma znaczenie w dramacie. Takie same, jakie odegrał świat w naszej historii.

Wtedy taniec współczesny modny twist albo hully-gully może mieć sens zespołowego dreptania w bezmyślności, albo chocholej niemocy, narodowej pozy, gestów zbiorowych i konwencjonalnych, dopisujących pantomimiczną pointę rozmowom, spotkaniom i spięciom, ludzi, postaw i zdarzeń.

Ta pointa przede wszystkim, wybrana przez Ernesta Brylla świadomie, jako akcent najsilniejszy wśród spiętrzających się wątków i motywów sztuki - zarówno przez drastyczną symbolikę obrazu, jak i jego literacki rodowód - stawia "Rzecz listopadową" w szeregu wielkich,

wizjonerskich rozpraw narodu z sobą samym. Obok "Dziadów", "Kordiana", "Wesela", "Wyzwolenia".

Związki są świadome, więcej, są treścią dramatu. Bo któż inny, jak nie literatura, zrywał bandaże z blizn zarastających krzywo, kto pod plastrem głupstwa pokazywał tkankę żywą, zdolną się odrodzić? Kto jednocześnie tworzył mit tragedii - niewoli i powstań narodowych, śmierci i bohaterstwa, beatyfikując cierpienie, aż stało się narodową modą?

Jest więc to także sprawa o literaturze, o roli i odpowiedzialności, dyskusja z myślą wieszczów, której współczesność (wojenna i powojenna) dostarczyła nowych potwierdzeń i ważnych kontrargumentów.

I ta warstwa dramatu wydaje się najważniejsza dla odbiorcy sztuki Brylla. Rozprawa z pozą, karłowatością i ślepotą narodu w imię jego wielkości, tradycji bohaterskiej, wzniosłych czynów, przelanej krwi, wspaniałej poezji i patriotyzmu polskich matek, które płaciły tych dziejów najwyższą cenę.

Takich to spraw niecodziennych, lecz dotyczących nas wszystkich najgłębiej, tknął Bryll w swoim dramacie.

I niech teatru nie martwi fakt, że w kawiarni gaworzące dwie panie nie rozumiały po co to wszystko: Zaduszki i wesele, jakaś makabra i wzniosłe słowa, mało wesołego, a dużo rozpaczy, na dodatek bez łez, tylko z ironią, aż musiały wyjść z przedstawienia, bo trudno było wytrzymać. Może ta reakcja jest właśnie potwierdzeniem akcji sztuki, jej źródłem lub dalszym ciągiem.

Zatrzymajmy się jednak w teatrze, przy inscenizacyjnym kształcie zielonogórskiego przedstawienia.

Poprzez bogactwo myśli "Rzecz listopadowa" daje teatrom nieograniczone prawie możliwości. Czytaliśmy o znakomitej inscenizacji Skuszanki i Krasowskiego wee Wrocławiu (prapremiera), o pastiszowej koncepcji Okopińskiego wTeatrze Wybrzeże, dziś sztuka Brylla grana jest jeszcze na kilku scenach.

Reżyser zielonogórskiego przedstawienia JERZY HOFFMANN uznał za najważniejszą tę płaszczyznę utworu, na której - w skardze, wspomnieniu albo skażonej tragicznym doświadczeniem psychice ludzi - odsłania się dramat polskich losów narodowych, martyrologia wojny, poczucie samotności rzucanych na ofiarę żołnierzy, którym zawsze brakło amunicji i sojuszników. Jest to w pierwszym rzędzie polemika z Obcym, angielskim dziennikarzem, że fotografuje, lecz nie rozumie, a więc widzi po wierzchu. W tym przedstawieniu Obcy jest powodem zasadniczym, najważniejszym partnerem, dla którego się eksponuje przez cały czas sprawę Zaduszek, po to, żeby rzucić światu w twarz prawdę o Polsce, sięgającą cmentarza, a więc najgłębszą. W ten sposób Hoffmann jakby tłumaczy dzisiejszość, usprawiedliwia pozy i manowce, które gdzieś tam właśnie mają korzenie lub są reakcją na tamto.

Oglądaliśmy więc polski rapsod żałobny, rzecz bliższą w klimacie "Dziadów" części III niż "Weselu".

Scenografia Zofii Wierchowicz, jednolita w charakterze i transponująca plastycznie ideę żałoby na kolor czerni i szarości, przeważający w pejzażu służy konsekwentnie tej samej koncepcji.

Pierwsze sceny wędrującego tłumu pogrzebników zawisną już nad przedstawieniem tak sugestywnie i ostatecznie, że także uliczny bełkot przechodniów w III akcie, powtarzających znowu podobny układ sceniczny, ma ten sam sens. Na pierwszy plan wysunęła się więc "bohaterska" myśl inscenizacji. Inne płaszczyzny, zawarte w tekście, też istnieją, lecz w dalszej kolejności. Tylko pantomima w II akcie (choreografia Konrada Drzewieckiego), gdy obowiązujący aktualnie modny taniec hully-gully staje się znaczącym w literaturze i w mitologii narodowej tańcem bezwolnych kukieł - współczesnych chochołów, nie chce się zmieścić w przyjętej interpretacji, górując nad nią mocą obrazu. I tu przychodzi refleksja. Czy w zielonogórskim przedstawieniu akcenty rozłożono właściwie?

Pytanie to narzuca się niejako poza inscenizacyjnym kształtem spektaklu. Kształtem logicznym, zwartym w propozycji myślowej, interesująco prowadzącym tę myśl przez eksponowanie postaci Pierwszego i Drugiego, a więc głosu przeszłości, uzasadniającej teraźniejszość, stawiającej jej zarzuty, odpowiadającej niedopowiedziane ironią, sceptycyzmem, opowieścią o zdarzeniach, okolicznościach, i treści podskórnej warszawskich asfaltów i kanałów.

Dla współczesności bardziej istotną wydaje się jednak ta warstwa utworu, która na postumencie pomników i pamiątek buduje pamflet. I parzy nim odbywający się dziś happening pozerstwa, dziergany nitką patetyczności.

Jestem więc za pamfletem, może powiedzmy spokojniej: za konfrontacją bardziej bezlitosną, za bliższą groteski konwencją rysunku postaci i ostrzejszym zderzeniem tego co święte, z tym co głupie, udawane i niepotrzebne.

Przedstawienie zielonogórskie "Rzeczy listopadowej" jest (niezależnie od tej konfrontacji nośności tekstu i spektaklu) dużym wydarzeniem artystycznym. Zabrzmiał w nim akord wielkiego teatru, sztuki poruszającej umysł i wyobraźnię. Czuło się to nawet w atmosferze foyer. Sięgnięcie do takiego repertuaru jest świadectwem ambicji, zarówno kierownictwa artystycznego Teatru im. L. Kruczkowskiego, jak i całego zespołu.

Strona aktorska nie zdołała, niestety, udźwignąć ciężaru gatunkowego przedstawienia. Czuło się, że tekst i inscenizacja przerastają możliwości wykonawcze zespołu. Dramat romantyczny (bo w tej konwencji jest sztuka Brylla) operuje właściwie tylko szkicem postaci i sytuacji. Aktor musi szkic ten wypełnić materią życia. .W "Rzeczy listopadowej" przeważają role epizodyczne, ale cała ta sprawa składa się z epizodów i każdy z nich jest znaczący. Dlatego deklamatorstwo czy też puszczenie jednej kwestii czyni lukę nie do odrobienia w całym obrazie. Na przykład postać Polityka, "syna plebejusza" jak mówi o nim Bryll słowami Drugiego, kreowana przez Stanisława Cynarskiego. Jest równie ważna w dramacie, co w autentycznej rzeczywistości społecznej. Tymczasem narysowano ją pastelowo, gdy oczekiwaliśmy krech zdecydowanych, kolorów jaskrawych. Albo Stary Poeta, natchniony idealista, wieszcz oszukany przez historię i wyszydzony przez współczesność (Alojzy Makowiecki). On może powinien zostać śmiesznym, choć wspaniałym Don Kichotem swego narodu, w każdym razie nie wolno mu być monotonnym. I tak dalej. Reżyser (Jerzy Glapa) odgrywa zewnętrzne atrybuty reżysera (tu wydawało się powierzchowne rozwiązanie scenograficzne w obrazie z Aktorką), nie dotykając sedna fałszywości swojej sytuacji. Aktorka (Irena Smurawska) jest już blisko przepastnego rozdwojenia pomiędzy prawdą własnych doświadczeń a emfazą teatralnej pozy w temacie wojny, lecz interesująco zmierzając do szczytu, za wcześnie załamuje tę linię i nie osiąga przejrzystego efektu. Przekonuje Artysta z buldogiem w wykonaniu Zdzisława Giżejewskiego. Postać charakterystyczna, rysowana jedną kreską karykatury. W tym zasługa zarówno aktora jak i samego Brylla. Artysta jest naszkicowany jednoznacznie, to człowiek przemądrzale głupi. Natomiast w roli Mężczyzny ten sam aktor tylko przekazuje tekst, podobnie jak dwaj pozostali, za mało zróżnicowani. W tym miejscu mieliśmy chyba do czynienia ze świadomym, ale osłabiającym działanie zabiegiem reżyserskim. Postać żywą starała się stworzyć Janina Jankowska w roli Piosenkarki, sięgając po ostre środki aktorskie. Nie udało się to absolutnie Dziennikarce (Stefania Massalska), choć życie, a i sam tekst podpowiada tu wcale niezłe możliwości karykatury lub groteski. Rola Matki natomiast została potraktowana zbyt zwyczajnie i dosłownie, gdy tymczasem ma tu znaczenie jedynego niepodważalnego mitu, istnieje jako wartość bezdyskusyjna. Lecz rysunek jest za mało uogólniony w geście i stroju. Wreszcie postaci Pierwszego i Drugiego, głosy z tamtej strony, prowadzące dyskurs z pozycji sumienia narodu. Obydwaj aktorzy (Ryszard Jaśniewicz i Hilary Kurpanik) zrozumieli dobrze znaczenie, jakie wiąże autor z ich miejsce w tragedii: sprostali tej odpowiedzialności, przy czym bardziej przekonywała interpretacja Kurpanika - chłodna, nawet w proteście, powściągliwością emocjonalną uwypuklającą jeszcze wagę prawd i opinii. I chyba Kurpanik najcelniej wydobył swą grą aktorską złożoność ideowej myśli Brylla? Mówił tekst pięknie i operował gamą znaczeń.

Poza wymienionymi osobami, realizującymi sto kilka postaci, w tym ważnym przedstawieniu zielonogórskiego Teatru udział wzięli: Bolesława Fafińska, Barbara Jędraszak, Czesław

Kordus, Anna Korzeniecka, Teresa Leśniak, Halina Lubicz, Ludwina Nowicka, Jan Stawarz, Ryszard Zieliński. Muzykę opracował Zenon Andrzejewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji