Artykuły

"Rzecz listopadowa"

TEATR ZIELONOGÓRSKI przekroczył półmetek trwającego obecnie sezonu, występując na początku lutego br. z piątym już przedstawieniem premierowym. Była nim inscenizacja dramatu poetyckiego Ernesta Brylla pt. "Rzecz listopadowa". Na premierę tę czekaliśmy wszyscy ze szczególnym zainteresowaniem, tym większym, iż sztuka stała się dramaturgicznym wydarzeniem ostatniego okresu w polskim teatrze i co najciekawsze, jeszcze przed swą prapremierą. Rzadko spotykamy podobne wypadki, szczególnie gdy mowa o autorze, który teatralnie jeszcze się nie sprawdzał. Podobny los spotkać może tylko prawdziwy talent i autentyczne dzieło. Poza tym sztuka Brylla, na podstawie jej lektury, zdawała się spełniać nasze marzenia o utworze scenicznym, który by podjął w artystycznej syntezie, próbę żarliwej w swym zaangażowaniu konfrontacji serdeczne nam bliskich spraw stojących na styku: historia - współczesność, w oparciu o wszystkie nasze historyczne i współczesne doświadczenia. Zapowiadała również polityczny dyskurs na temat roli historii, polskiej przeszłości, w budowaniu dnia dzisiejszego w myśl stwierdzenia autora że "musimy dbać o ocalenie tego co wielkie i wystrzegać się tego co ogłupiające". W roku obchodu 50-lecia niepodległości nabierało to dodatkowego znaczenia. Na pozycję tej rangi artystycznej i ambicji społeczno-politycznych, czekał polski teatr od wielu już lat. Nie chcę nadużywać wielkich słów szczególnie niebezpiecznych przy debiucie, ale wydaje mi się iż ten nurt dramaturgiczny zawarty m. in. w umiejętności uogólniającej syntezy jaki nam w swym utworze zaprezentował Bryll, skończył się u nas na Leonie Kruczkowskim. Zwracając na to uwagę nie stawiam znaku równości, dostrzegam jedynie ciąg dalszy.

"Rzecz listopadowa" napisana w roku 1967, opublikowana na początku roku 1968, pierwsze swe przedstawienie miała jesienią tegoż roku we Wrocławiu. Do dnia dzisiejszego wystawiło ją kilka dalszych teatrów, w tym również nasz zielonogórski, wszystkie potwierdzając że sztuka ta stała się również wydarzeniem teatralnym, nie notowanym od dłuższego czasu, biorąc pod uwagę polski repertuar współczesny. Według planowych założeń przedstawienie zielonogórskie miało być drugim po wrocławskiej prapremierze, w rezultacie stało się jednak inaczej. Ambitny zamiar przerósł widocznie siły, wieloobsadowy utwór niezwykle trudny inscenizacyjnie, wymagał więcej czasu niż pierwotnie przewidywano. "Niedotrzymanie terminu sowicie się jednak opłaciło. Potwierdził to naocznie premierowy rezultat, wykazujący iż tegoroczny sezon teatralny w Zielonej Górze wzbogacony został nie tylko o pozycję interesującą i wartościową repertuarowo ale i wybitną w sensie inscenizacyjnej realizacji, jakiej od dawna już nie mieliśmy na deskach naszego teatru. Przykład jak znakomity utwór wyzwala równie znakomite konsekwencje artystyczne, udowadniając tym samym uzasadnione opinie i sądy towarzyszące "Rzeczy listopadowej" jeszcze przed jej scenicznym egzaminem. Zielonogórska inscenizacja dopisała więc do dotychczasowej "bibliografii" tego utworu własną oryginalną i twórczą propozycję, znajdującą również potwierdzenie u publiczności.

O autorze sztuki Erneście Bryllu znanym poecie i prozaiku młodego pokolenia (pierwszy tomik wierszy "Wigilie wariata" wydaje w roku 1958) reprezentującym w swej twórczości nurt określany mianem poezji obywatelskiej, nie będę szerzej pisał. Zajmuje on w naszej współczesnej literaturze określone miejsce jako ukształtowana już indywidualność poetycka, będąca wyrazem aktywnego zaangażowania społecznego w otaczającą nas problematykę współczesnego świata, przepuszczonego jednak przez pryzmat naszych polskich, narodowych odniesień. Autor sześciu zbiorów wierszy, który sprawdził się również w interesującej i ambitnej prozie, sięgnął tym razem do innego zupełnie gatunku artystycznej wypowiedzi. "Rzecz listopadowa" nie jest jednak pisarskim debiutem w tej dziedzinie Ernesta Brylla. Jak sam wspomina w jednym z wywiadów, jego przygoda teatralna zaczęła się znaczniej wcześniej, kiedy to w roku 1960 napisał swą pierwszą sztukę o Achillesie a następnie dwie inne jednoaktówki. Jak sam mówi, niechętnie wspomina te swoje dramaturgiczne początki. Tak więc "Rzecz listopadową" należy nam traktować jako debiut teatralny poety. Należy się również spodziewać, że Bryll wykorzystując swe dotychczasowe doświadczenie literackie a przede wszystkim otwierającą mu drogę do teatru i widza "Rzecz listopadową", będzie nadal wzbogacał polski repertuar współczesny.

Wspominałem że zielonogórska premiera stała się wydarzeniem sezonu i to z dwu względów: pierwszym jest sam znakomity utwór, drugim znakomita z teatralnego punktu widzenia inscenizacja tłumacząca ideę sztuki na język sceny. Pisałem już o autorze, przejdźmy teraz do samej sztuki. Jest to sztuka (nazywają ją również widowiskiem) poetycka napisana pięknie brzmiącym wierszem, przykład śmiałej i oryginalnej próby współczesnego dramatu poetyckiego, posiadającego w naszej literaturze tak piękne tradycje, we współczesności raczej rzadziej podejmowany przez autorów, a jeśli to z różnym skutkiem artystycznym. Na tle innych często anemicznych pomysłów dramaturgicznych ostatnich lat sprawdzanych na polskich scenach, sztuka Brylla uderza odwagą stawianych problemów, które są jak gdyby sumą polskości, panoramą losów historycznych narodu, odbitych w zwierciadle współczesności, uderza również celnością i jakością reprezentowanej w niej poezji. Akcję umiejscawia autor we współczesnej Warszawie, traktowanej jednak na zasadzie symbolu współczesnej Polski. Rzecz cała dzieje się w listopadzie, miesiącu zaduszek a więc w momencie, który uzasadniony tradycją usposabia do wspomnień a w tym przypadku do powrotów pamięcią w heroiczną polską przeszłość. Trzy akty, których akcja dzieje się: na cmentarzu, w domu weselnym i warszawskim Placu Teatralnym pod pomnikiem Nike, są w swej treści próbą poetyckiej konfrontacji tradycji i współczesności, próbą obrony heroiki przed rozmienianiem jej na drobną zdawkową monetę, w sumie obrachunek narodowy będący wypadkową zaangażowanego patriotyzmu. Zbudowana z aluzji tkwiących głęboko w naszej literackiej tradycji (pobrzmiewa w niej echo Mickiewicza, Wyspiańskiego) operująca mechanizmem drapieżnej polemiki, reprezentuje typ widowiska mocno inspirującego widownię odwagą stawianych racji i pytań, podpartych nośnym poetyckim słowem, całą odpowiedź pozostawiając widzowi. Bryll wyznaje pogląd że sztuka musi uczyć i jak sam twierdzi: "powinna uczyć rzeczy wielkich i małych a przede wszystkim okrucieństwa wobec siebie samych, a więc wobec ideałów, wyobrażeń i fetyszy, którymi lubimy się otaczać." Przywołanie w tej sztuce naszych polskich arcymitów, miało służyć analizie współczesności, ukształtowanej przez taką właśnie historyczną sytuację. Całość reżyserował Jerzy Hoffmann nadając widowisku Brylla wycyzelowany teatralnie kształt, angażując do swej inscenizacji cały szereg dodatkowych scenicznych środków wyrazu wśród których szczególna rola przypadła światłu. Ta staranna reżyseria operująca poza tym umiejętnie dozowanym nastrojem w uzasadniających taką potrzebę scenach, poszła przede wszystkim po linii zbliżenia widzowi podstawowego problemu sztuki. Dramat budowany w zasadzie na epizodycznych dialogach (pozbawiony tradycyjnie pomyślanej akcji), pozornie oderwanych scenach działających w obrębie nadrzędnej metafory tego drama tu - nie jest sztuką łatwą w odbiorze. W moim przekonaniu reżyseria wyszła widzowi naprzeciw eksponując rozpisany na głosy motyw przewodni. Z wszystkich trzech aktów, wydaje mi się że najlepiej "wyszedł" akt drugi (dom weselny) i to nie tylko ze względu na kapitalną w pomyśle i wykonaniu, bardzo sugestywną partię "chocholego tańca". Sztuka w tym akcie zagrała najwłaściwszym rytmem, najbardziej czytelnie przemówiła do widza. Utrzymana w klimacie dramatu scenografia Zofii Wierchowicz, działała znakomicie nie tylko na zasadzie swych walorów plastycznych, spełniała również idealnie swą rolę przez funkcjonalność architektonicznej zabudowy sceny. W sztuce, w której występuje takie mnóstwo osób, przy kalejdoskopowej wręcz zmianie scen, uwzględniająca te cechy scenografia jest czynnikiem niezwykle ważnym. Zielonogórska scenografia zadanie swe spełniała, wzbogacając jeszcze całość o dodatkowy walor: satysfakcję wizualną.

W sztuce ważną funkcję powierzył autor dwu postaciom nazwanym umownie Pierwszym i Drugim. Występują one we wszystkich trzech aktach na zasadzie "drwiących ale i autoironicznych duchów sumienia narodowego". Postaci te odtwarzali Hilary Kurpanik i Ryszard Jaśniewicz, pod względem interpretacyjnym zwracając na siebie szczególną uwagę. Przypadło im w udziale co prawda interpretowanie najlepszych w całym przedstawieniu tekstów poetyckich, ale równocześnie cały ciężar odpowiedzialnego przeprowadzenia głównego motywu sztuki, tłumaczącego jej metaforyczny sens. Z tego trudnego obowiązku aktorzy wywiązali się znakomicie. W dalszej kolejności chcę jeszcze wymienić: Alojzego Makowieckiego w roli Starego Poety, Jerzego Glapę w roli Reżysera, Zdzisława Giżejewskiego w doskonale z satyrycznym zacięciem opracowanej postaci Artysty z buldogiem oraz Ryszarda Zielińskiego jako angielskiego reportera. Wśród pań zwróciły uwagę przede wszystkim Danuta Ambroż w roli Matki, Irena Smurawska jako Kobieta I oraz Bolesława Fafińska we wszystkich swych "wcieleniach". W pozostałych rolach wystąpili; Stanisław Cynarski, Janina Jankowska, Anna Korzeniecka, Halina Lubicz, Czesław Kordus, Kazimierz Miranowicz, Stefania Massalska i Barbara Jędraszak. Sztuka aktorsko niezwykle trudna również z powodu konieczności odtwarzania kilku postaci przez jedną osobę, dlatego dodatkowe słowa uznania dla całego zespołu za dużą sprawność w tym względzie.

Stronę choreograficzną do przedstawienia opracował Conrad Drzewiecki, oprawę muzyczną przygotował Zenon Andrzejewski. Były to dwa ważne sprawdzone przez spektakl elementy, wzbogacające siłę jego oddziaływania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji