Artykuły

Nudno, brudno, nieprzyjemnie

"Géza - dzieciak" w reż. Zbigniewa Brzozy w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Tomasz Mościcki w Foyer.

Ja wiem, że porównywanie ze sobą przedstawień jest źle widziane, że to często gruby nietakt, że niezawodowe, że każda inscenizacja tej samej sztuki tworzy swój własny świat i że nie można porównywać szynki z lodami melba. Ja to wszystko wiem, ale mimo to nie mogę odpędzić od siebie chęci porównania. Dwa lata temu na toruńskim Kontakcie miałem okazję obejrzeć "Gézę dzieciaka" Janosa Haya - swoistą odpowiedź węgierskiej dramaturgii na sprzedające się wtedy świetnie obyczajowe sztuki Irlandczyków. W Toruniu grał "Gézę" teatr z Debreczyna, miasta, które w tamtejszej hierarchii artystycznej jest - jeśli wierzyć ekspertom - takim Kaliszem albo Płockiem. Teatr, ale na uboczu. Wzdychaliśmy: daj nam Boże takie ubocze! Węgrzy zrobili swojego "Gézę" jako groteskę, a ta, jak wiadomo, lubi ocierać się o tragizm. Był śmiech, ale i wielkie współczucie dla tego świata, w którym nie ma żadnej nadziei i zawsze będzie brzydko i smutno. Były świetne pomysły inscenizacyjne cytujące filmowe zbliżenia, ale co najważniejsze: był teatr umiejący opowiedzieć historię z pewnym do niej dystansem.

U Zbigniewa Brzozy w Teatrze Studio (uwaga! - to już trzecie jego podejście do tej sztuki!) nijakiego dystansu nie ma. Wszyscy cierpią, jest szaro, smutno i brudno, mży deszcz. Wypisz, wymaluj stacja Chandra Ułyńska z Tuwima. Wszystko jest niesłychanie "realistyczne", a ta bura scenografia dziwnie przywodzi na myśl "dekory", które w latach 50. musieli wbrew sobie stawiać na scenie nasi najwięksi artyści. Takie deja vu po nieboszczyku socrealizmie. Na scenę wjeżdża prawdziwy trabant, potem pojawia się równie prawdziwy ikarus. Gdyby rzecz działa się na stacji kolejowej, zapewne wjechałby na scenę spalinowóz model ST 44. W kuluarach słychać było strwożone głosy, że następną premierą ma być podobno "Katastrofa Columbii" albo sceniczny remake "Titanica".

I na cóż ten socrealizm a rebours? Węgrzy pokazali, że ta historia autystycznego dziecka rozumiejącego ze świata więcej niż otaczający je z pozoru normalni ludzie może być poddana scenicznej deformacji, i taki odkształcony świat jest po prostu ciekawszy. U Brzozy z tragigroteski Haya zrobiła się jakaś "bytowaja piesa" (młodszym wyjaśniamy - nie chodzi o żonę psa, tylko sztukę wyraźnie osadzoną w obyczajowym kontekście). I powtórzyło się doświadczenie z "Balu pod Orłem" sprzed dwóch sezonów - najlepiej wychodzi nam cierpiętnictwo. Kto oglądał słowacki "Bal" w Toruniu albo rok temu w Warszawie - wie, że smutne historie opowiadane z uśmiechem wcale swego smutku nie tracą. Czasem wręcz odwrotnie.

Na zdjęciu: scena z "Gezy - dzieciaka" w Teatrze Studio w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji